niedziela, 2 stycznia 2011

Ermioni

Wśród wysp i portów Zatoki Sarońskiej są takie, które odwiedzają tłumy ale też są i takie, które odwiedzane są znacznie rzadziej. Na pewno do  przebojów należą Hydra z szaloną plątaniną łańcuchów kotwicznych, wyjątkowo malowniczo położone Poros czy też wyspa Egina ze świątynią Afaii górującą nad okolicą. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że są to miejsca, które koniecznie trzeba odwiedzić.
Są też miejsca mniej znane, gdzie turyści, w tym również żeglarze, docierają w mniejszych ilościach. Do takich miejsc należy miasteczko Ermioni (37o 23’ N, 23o 15’E). Położone na wschodzie Peloponezu, oddalone zaledwie o dwie godziny lotu wodolotem od Aten, liczące sobie zaledwie około 4,5 tyś ludności.

Dla żeglarzy dobre miejsce do cumowania. Jak to w Grecji, często cumuje się na wprost jakiejś fajnej knajpki lub w całkiem niewielkiej odległości. Żeglarze po trudach rejsu nie mogą być narażeni na nadmierny wysiłek wędrowania. Szczególnie godna polecenia jest knajpka w narożniku zatoczki. Usiąść tak sobie pod parasolem, przy samej wodzie, raczyć się greckim winkiem i delektować przysmakami tamtejszej kuchni. A przed nami widok na zatoczkę. Kawałek dalej, w kierunku wyjścia na morze plaża. Kamienista, jak to często w Grecji, ale mimo to bardzo przyjazna. A pod wieczór zaczyna się koncert cykad.

Zatoczka naprawdę jest urocza, warunki do cumowania całkiem niezłe, port osłonięty prawie z każdej strony. No właśnie „prawie”. Do zatoki wpływa się od wschodu. Wejście jest niezbyt szerokie, ale wystarczająco bezpieczne.




Problem pojawia się, gdy zaczyna wiać ze wschodu. Woda wtłaczana silniejszym wiatrem do zatoki tworzy spore zafalowanie. Nie wolno wtedy ustawiać się przy kei skierowanej w zatokę, czyli dokładnie w kierunku wejścia. Stoi się wtedy prosto pod falę. Dziób jachtu podskakuje wysoko w górę. Liny ciężko pracują. Nasz kapitan nie chciał cumować przy kei prostopadłej bo niezbyt sprawnie działała winda kotwiczna,  liczył, że jednak da się wytrzymać, a wiatr zacznie cichnąć. Nic z tych oczekiwań się nie sprawdziło. Kosztowało nas to wyrwanie knagi dziobowej. Chcąc, nie chcąc, odcumowaliśmy by rzucić mimo wszystko kotwicę, na pobliskim kotwicowisku. A wiatr jeszcze się wzmógł. Kotwica jednak dobrze trzymała. Trochę się kręciliśmy, ale to nie przeszkadzało w dobrym śnie. Było zdecydowanie spokojniej niż przy kei.
Mimo drobnych strat, gorąco polecam odwiedzenie Ermioni.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...