niedziela, 5 sierpnia 2018

54 ERT - SŁONECZNE REGATY




Piątek

       Rozpoczynamy 54 Etapowe Regaty Turystyczne. Główna impreza tego rodzaju w sezonie. Spore zmiany w przebiegu trasy a zatem również organizacji w stosunku do minionych lat. Ciekawe jak to wyjdzie, wygląda ciekawie. Choć rozpoczęcie regat w Szczecinie, bez zaproponowania żeglarzom solidnej marchewki wydaje się dosyć ryzykownym przedsięwzięciem. Iza Kidacka, komandor regat dogadała się w sprawie bezpłatnego postoju jachtów uczestniczących w regatach w North East Marina. Zorganizowała wystawę fotografii Gminy Zachodniopomorskiego Szlaku Żeglarskiego na stulecie odzyskania niepodległości w Starej Rzeźni aby nadać całemu przedsięwzięciu wyższej rangi. Na rozpoczęcie przybył prezes ZOZŻ pan Zalewski i kilka innych zaproszonych osób. I tylko żeglarzy zabrakło. Skoro pierwszy wyścig na trasie Trzebież – Świnoujście miał się odbyć w sobotę, to zdecydowana większość uczestników uznała, że trzeba płynąć od razu do rozkopanej Trzebieży. Tak więc ani otwarcie, ani zaplanowana parada jachtów w okolicach Wałów Chrobrego niespecjalnie się udały. Ponieważ nasza załoga uczestniczyła w większości zaplanowanych punktów programu, do Trzebieży dotarliśmy już późnym wieczorem. Radosne powitanie przez kolegów i długa biesiada z nawiązką zrekompensowała nam stres po wydarzeniach w Szczecinie.


Sobota
       Właściwe, oficjalne otwarcie, z wciągnięciem flagi na maszt i odegraniem hymnu odbyło się dopiero w Trzebieży. Te poranne godziny, gdy wszystkich już zżera przedstartowa niecierpliwość, a tu trzeba czekać do południa na zaproszonych gości zawsze są bardzo trudne. Większość coś tam burczy pod nosem. No cóż, co cesarskie to trzeba oddać cesarzowi, nie ma rady. Iza Kidacka stara się jak może aby jakoś to przyśpieszyć, udaje się jednak urwać tylko 15 minut.
       Sam wyścig bardzo przyjemny. Lekki wiatr, piękne słońce, czego chcieć więcej. W takich warunkach nawet ciągłe halsowanie pod wiatr jest przyjemnością. My tradycyjnie przegrywamy etap do Świnoujścia. Płyniemy jak zwykle, jak zwykle swoją droga i wyjątkowo na mniejszym grocie, co kończy się klapą. Chyba trzeba by coś zmienić, tylko nie wiadomo co. Etap w naszej grupie wygrywa Liveli, co raczej trudno uznać za niespodziankę, bo to jacht zupełnie innej kategorii. Konkretnie ośmiometrowy Helsman 26, jacht zdecydowanie lepiej przystosowany do regat do tego o 2 metry dłuższy i tego nie zniweluje żaden przelicznik.
       Co prawda w Świnoujściu nikt nie interesuje Etapowymi Regatami Turystycznymi, ale i tak wydarzył się cud! Po raz pierwszy odkąd biorę udział w tej imprezie udało się załatwić z szefostwem mariny, że zarezerwowano dla uczestników regat cztery keje. Mało tego personel mariny dopilnował, aby faktycznie nikt tego nie zajął. Wielkie słowa uznania, tym bardziej, że nie wszyscy żeglarze spoza regat chcieli to respektować. Żeglarz z Niemiec zrobił nawet awanturę, że on płaci i ma w nosie rezerwację. Ładny przykład kultury zamożnego Niemca. Brawo chłopaki z mariny.


Niedziela
       Iza konsekwentnie organizuje poranne odprawy kapitanów. Chce aby zawsze wszystko było jasne i aktualne. Wydaje się jednak, że żeby nie wiadomo jak się starała i tak do znacznej grupy żeglarzy nie dotrze. Te odprawy to świetny materiał na mocny program satyryczny. Przed wszystkim ludzie nie słuchają. Jak tylko coś im przyjdzie do głowy, zadają pytanie nie czekając na koniec wypowiedzi prowadzącej odprawę. Często zdarza się, że pytania dotyczą tego co już zostało wyjaśnione, tylko pytający nie zauważył, że to już było. Spóźnienia na odprawę to norma. Okej, to się może zdarzyć. Tylko po co tak mocno manifestować swoje spóźnienie jakimś pytaniem od rzeczy. Jak już się spóźniłeś to siedź cicho i na koniec wypytaj kolegów.
       Niedzielny poranek wita nas flautą. Wypływamy w rejon startu i zgodnie z przewidywaniami, start zostaje przesunięty o półtorej godziny. Odpalamy silniki i płyniemy w kierunku Dziwnowa. Kiedy pojawia się cień nadziei na wiatr sędzia ustawia linię startu i ruszamy. Mimo plażowej pogody nie obyło się bez incydentu na starcie. Ktoś tam wymusił pierwszeństwo na Sharkim. O rety, cóż za orację wygłosił kpt. Wolski. Nie wystarczyło krzyknąć prawy, ewentualnie zmienić nieco kurs. Biedny winowajca usłyszał wiele informacji na swój temat. Najłagodniejsze z określeń jakie padło, to kmiot. Gdzie my jesteśmy? Na regatach turystycznych? Przecież oba jachty ze względu na bardzo słaby wiatr miały mocno ograniczoną manewrowość. Część jachtów, chyba większość, popłynęła w morze, nieliczne blisko brzegu, a my środkiem. Nie trudno się domyślić, że mimo bardzo dobrego startu, szybko nasza pozycja ulegała pogorszeniu. W rezultacie byliśmy czwarci, również za Dobrawą, naszym jedynym bezpośrednim konkurentem. Liveli było oczywiście pierwsze.
       Postój przy kei miejskiej w Dziwnowie to totalna porażka. Ale zawsze władze miasta starają się przyjąć żeglarzy przyzwoicie. Jest drobny poczęstunek. Jest ceremonia wręczenia nagród z udziałem burmistrza lub jego zastępcy. Inaczej mówiąc, robią co mogą zrobić w istniejących warunkach. Szkoda, że nie mogą dorobić się porządnej mariny. Ta która niedawno powstała w zasadzie jest niedostępna. A zatem jak co roku, po zakończeniu ceremonii przenosimy się do mariny w Kamieniu Pomorskim. Różnica polega jedynie na tym, że połączyliśmy trzy jachty, Dobrawę, Trzeciego i Rudzika w tratwę i w takim wesołym towarzystwie odbyliśmy tę przejażdżkę.
       Na miejsce przybyliśmy już po zachodzie Słońca. I nie byłoby żadnego problemu, gdyby nie hausboaty, coraz liczniej występujące w naszych marinach. Ludzie w nich mieszkający mają dziwne zwyczaje cumownicze. Dało się to zauważyć wcześniej w Świnoujściu. Otóż oprócz cum do swojego y-bomu, względnie do brzegu, rozciągają cumy do sąsiednich y-bomów. I o ile w dzień, gdy cumy są dobrze widoczne, to co najwyżej człowiek się irytuje, że ktoś tak cenne miejsca parkingowe blokuje, to po zmroku robi się to po prostu niebezpieczne.
       Kamień Pomorski i jego marina to naprawdę piękne miejsce. Chyba najładniejsze na szlaku Etapowych Regat Turystycznych.


Poniedziałek

       Zalew Kamieński oferuje niemal zawsze solidne wiatry. I to się nie zmienia – na szczęście. Do tego naturalny trójkąt z drobnymi przeszkodami w postaci rozciągniętych sieci. Dzięki temu wyścigi na tym akwenie są szybkie i pasjonujące. Bardzo je lubię.
       Tak, tak, wiem. Będzie solidny poczęstunek, jak to w Kamieniu. Ale na rybkę do Zubowicza i tak trzeba iść. Przystawka z łososia marynowanego, bardzo zacna porcja sandacza z frytkami, surówką i kilkoma małosolnymi. No po prostu nie mogę sobie tego odmówić. Na chwilę odwiedziła nas Kasia z Trzeciego, która w tym roku nie płynie lecz opiekuje się wnukiem. Przywiozła dla mnie w prezencie pyszne grzyby marynowane, wyjątkowo trafiony prezent.
       Władze Kamienia Pomorskiego zawsze bardzo się starają, aby zakończenie etapu w ich marinie było przyjemne. Są więc nagrody dla zwycięzców – w naszej klasie ponownie pierwsze miejsce dla Liveli. Jest też poczęstunek: całkiem przyzwoita kiełbasa z grilla i piwo. Iza uruchamia kolejną odsłonę konkursu muzycznego. Reszty dopełniając urocze okoliczności przyrody. W marinowej knajpce zalegamy w leżakach i zamawiamy sobie po drinku. Później po jeszcze jednym drinku. Później po jeszcze jednym. Nie są drogie, ale mamy rażenie z każdą kolejką są słabsze i coraz bardziej białe i przezroczyste bez względu na skład. Skoro tak to zmieniamy miejsce popasu. Żeglarze to wieczni wędrowcy. Szczególnie wieczorami w marinie. Przenoszą się z biesiady na jednym jachcie na biesiadę na innym jachcie, i na jeszcze innym jachcie. W końcu wylądowaliśmy na bardzo gościnnym Hafgolanie, gdzie dotrwaliśmy już do końca tego wieczoru.


Wtorek
       Nowość w przebiegu ERT. Nie ma swobodnego przejścia do Wolina. Ta zmiana bardzo mi się podoba. To zawsze był taki dzień bez sensu. Do tego włodarze tego zacnego grodu, bardzo mili ludzie nie mieli za co wręczać nagród. Co prawda zawsze coś tam wymyślili, ale to nie było to. Owszem, Wolin jest w planie ale nieco później.
       Dzień rozpoczynamy zatem powrotem do Dziwnowa i oczekiwaniem na otwarcie mostu. Zawsze, bez względu na porę dnia, przejście takiej dużej kawalkady jachtów przez otwarty most w Dziwnowie gromadzi sporę grupę obserwatorów. Szkoda, że te setki zdjęć zrobionych w tym czasie, nie trafia do nas.
       Na starcie mamy całkiem przyjemny wiaterek. Niestety tym razem start zupełnie nam nie wyszedł. Gdzieś się zamotaliśmy i w ognie stawki zostaliśmy. Zanim dotarliśmy do boi rozprowadzającej już niewiele jachtów było za nami. Tym razem jednak zmieniamy strategię i płyniemy w morze. Po zwrocie okazuje się, że zaczynamy nawet niektórych doganiać. Tymczasem wiatr słabnie. Jest taki aby-aby. Rywal z naszej grupy Res Navalis, który do tej pory nam dokładał, do tego mający zdecydowanie lepszy przelicznik, nie wytrzymał nerwowo kiedy go wyprzedziłem. Założył spinakera?! Zdaje się, że w świadectwie KWR nie ma zgłoszonego spinakera. I w ogóle ten żagiel jakoś do tego jachtu nie pasuje. Czy ja go kiedyś nie widziałem na jakiejś mantrze? No cóż, szybko nas dogonił i odjechał. Zgłaszać protest czy nie zgłaszać? Oto jest pytanie. Nie zgłaszamy. Albo ktoś ma w sobie to coś albo nie. A przecież to są regaty turystyczne. Nasz spinaker jakoś na tym kursie słabo pracuje. Znowu tracimy do konkurencji. Krótko przed metą Res Navalis zrzucił spinaker. Ciekawe dla czego? Znowu jesteśmy na mecie trzeci.
       A w Świnoujściu znowu czekają na nas zarezerwowane keje. Bardzo to miłe.


Środa

       54 ERT przejdą do historii jako regaty odstępstw od otartej tradycji. Kolejne takie zdarzenie miało miejsce właśnie w środę rano. Po odprawie kapitanów, która odbyła się jak zwykle o ósmej rano, obyła się ceremonia wręczenia nagród za etap z Dziwnowa do Świnoujścia. Nagrody wręczał pan zastępca prezydenta. Towarzyszyło mu kilka osób z urzędu. Piękna pogoda, miła atmosfera i kolejne dziewięć pucharów dla jachtów płynących w klasie NHC. Nigdy jeszcze żadna klasa nie była tak dopieszczana jak NHC w tym roku. Nawet w czasach, gdy w regatach brało udział dużo więcej jachtów niż obecnie. Oj, bardzo komuś zależy na wypromowaniu tej dziwacznej formuły.
       Droga ze Świnoujścia na Zalew strasznie się dłuży. Dwie godziny płynięcia na silniku. Zawartość czaszki wpada w rezonans. To tak mniej więcej jak ingrediencje drinka w szejkerze. Kiedy wreszcie wypływamy na Zalew okazuje się, że wiatru są śladowe ilości. Miny mamy coraz bardziej wisielcze. Coś tam jednak podmuchuje i Iza puszcza wyścig. Próbujemy płynąć za najszybszym w naszej klasie Liveli. Nie jesteśmy jednak w stanie płynąć tak ostro jak oni. Mamy problem, by po ostatnim zwrocie wyjść na boję rozprowadzającą. Ostrzymy na granicy rozsądku. I w stosunkowo niewielkiej odległości od boi po lewej pojawia się jacht idący lewym halsem, ale ani myśli respektować prawo drogi. A któż to jest? Res Navalis – na konkurent z klasy. Jakieś fatum, czy co? Kolega grzecznie kręci karne kółka. Dla nas to jednak marna pociecha. Przy tak słabym wietrze kończy się to dla nas olbrzymimi stratami i koniecznością wykonania kilku dodatkowych zwrotów. Liveli odpłynęło w siną dal.





       Po boi rozprowadzającej przed nami długi hals, prawie spinakerowy. Tyle że siła wiatru jest na pograniczu oddechu konającego gruźlika. Nam mimo wszystko jakoś udało się w tym wszystkim odnaleźć i zaczęliśmy nawet wyprzedzać niektórych konkurentów. Znaleźliśmy się tuż przy Liveli. Choć odrobina radości. Przy tym wietrze załogi snujących się obok siebie jachtów prowadziły wesołe pogawędki. W odpowiedzi na pytanie o prędkość, ktoś odpowiedział: „stoimy tak samo szybko jak wy!”. Kilka jachtów zgłosiło przez radio wycofanie z wyścigu. Wiatr zaczął delikatnie odkręcać, stawał się coraz ostrzejszy. Nie mamy genakera, a nasza genua jest raczej przyciężkawa na takie warunki. Znowu zaczęliśmy tracić. Ale to nie koniec. Wiatr nie tylko zaczął zmieniać kierunek ale i nabrał nieco mocy. Znowu pięknie się żeglowało, tyle że nasi główni konkurencji uciekli nam zdecydowanie.
       W Wolinie przyjmują żeglarzy serdecznie. Na poczęstunek żurek i bigos. Nagrody, upominki i dużo dobrego humoru. Pan burmistrz, gorący lokalny patriota i miłośnik historii, mógłby snuć opowieści bez końca. A robi to tak fajnie, że z przyjemnością się go słuch. Marina w Wolinie to też świetne miejsce dla miłośników wspólnego śpiewania. Nic więc dziwnego, że impreza przeciągnęła się do późna w nocy. A w tak zwanym międzyczasie przyszedł do nas kolega z Res Navalis ze zgrzewką piwa w ramach przeprosin za poranny incydent. Nie da się ukryć, że miłe są takie gesty.


Czwartek

       Patrząc na proponowaną w programie trasę Wolin – Trzebież, można było skrzywić się z niesmakiem – krótka prościzna, a przy wiejących ostatnio wiatrach do pokonania jednym halsem. A tu kolejna niespodzianka. Iza proponuje zmianę. Daleko wysunięta na wiatr boja rozprowadzająca i dodana jako kolejny punkt na trasie boja KWS. I Już jest pięknie, i już jest ciekawie. Brawo pani sędzia! To był naprawdę fajny wyścig, trzeba było się wykazać różnymi elementami wiedzy żeglarskiej. W miarę upływu czasu wiatr się wzmagał. W pewnym momencie wyrwaliśmy się z postawieniem spinakera, bo już, już był prawie baksztag. A tu masz ci babko placek – wiatr wrócił na poprzednie, z góry upatrzone pozycje. Trzeba było wrócić do gieni. I tak sobie spokojnie dopłynęliśmy do Trzebieży, radując się przyjemnością żeglowania. A tu zamieszanie. Po przypłynięciu statku komisji, przeczytaliśmy na tablicy z wynikami, że Res Nawalis ma DNF-a. Jasna gwintałka, to nie my! Nie składaliśmy żadnego protestu. Okazało się, że to Liveli złożył protest techniczny. Po jego rozpatrzeniu został on jednak odrzucony. Po prostu Liveli pierwszy raz w tych regatach przegrał z kimś z naszej grupy i chyba ciężko było mu się z tym pogodzić.
       Ponieważ w porcie już zupełnie nie było miejsca, zacumowaliśmy od strony basenu żeglarskiego. Akurat wiał zachodni wiatr. Mieliśmy okazję przypomnieć sobie co było najsłabszą stroną tej mariny. Nie trzeba było wypływać na wielkie wody, by przy byle wietrze od zachodu poczuć się jak na środku oceanu w czasie sztormu. Ciekawe czy zostanie ten problem jakoś rozwiązany w przebudowywanej marinie?
       Podsumowanie etapu do Trzebieży od kilku lat odbywa się w restauracji Portowa, a dokładniej w jej ogródku. Ten ogród ta taki niemal dosłowny ogród a nie kilka stolików z parasolami ustawionych na chodniku przed lokalem. Kiedyś był tam spory ogród przydomowy, teraz zaadaptowano go dla potrzeb restauracji, pozostawiając jednak sporo drzewek owocowych. Nic więc dziwnego, że chodząc między stolikami zostałem zaatakowany przez jabłonkę. Na szczęście potraktowała mnie łagodnie. Jest to zdecydowanie najprzyjemniejsze miejsce na nasze poetapowe imprezy. Rozdanie nagród odbywa się w bardzo przyjemnej atmosferze. Wszystko połączone jest z poczęstunkiem. Burmistrz Polic, pan Władysław Diakun, tym razem w towarzystwie swoich dwóch zastępców, również była obecny. Pan Diakun jest wielkim przyjacielem żeglarzy. Nie ogranicza się do ufundowania i wręczenia pucharów. Wieloletnią tradycją jest obdarowywanie przez niego prezentami dzieci i młodzieży biorącej udział w ERT. W tym roku znalazły się również upominki dla zwierzaków płynących na jachtach. A że pan burmistrze jest człowiekiem pełnym energii i poczucia humoru, nic dziwnego, że i żeglarze go lubią.




Piątek

       Piątkowy etap to dosyć ciekawy wyścig na Roztoce Odrzańskiej. Co prawda przy tak słabym wietrze jaki był rano, dwukrotne przecięcie toru wodnego było dosyć niebezpieczne, ale na szczęście nic złego się nie stało mimo dużego ruchu na farwaterze. Znalazł się jeden wyjątkowo nerwowy kapitan, który mocno otrąbił kawalkadę ERT, no ale bycie kapitanem statku nie oznacza automatycznie bycia rozsądnym człowiekiem.
       Ruszamy do boi rozprowadzającej ustawionej prawie pod Stepnicą. Pewnie z brzegu to wygląda bardzo ładnie. Wydawało się, że do pierwszej boi będzie kurs spinakerowy. Jak postawiliśmy spinakera, wiatr zaczął odkręcać. Hmm, to już bywało. W końcu płyniemy bajdewindem. No i zaczęła się walka z myślami: ściągać tego spinakera czy nie? Czy to tylko chwilowa odwrotka czy nie? No ale po boi, jeśli kierunek wiatru się utrzyma będzie kurs spinakerowy. Jeśli się utrzyma! Do boi jest już niedaleko, no to piłujemy. Oczywiście sporo tracimy na prędkości, licząc na to że po zwrocie będzie pięknie. My robimy zwrot, i wiatr również. Znowu wykonujemy jakieś dziwne ruchy żaglami. Wiatr, który na moment zawiał nieco mocniej, znowu słabnie. Mimo wszystko całkiem dobrze nam idzie. Ale nie wolno się cieszyć, zanim nie minie linii mety. Szczególnie na akwenie takim jak Roztoka Odrzańska. Nagle wpadamy w wielkie pole kapuchy. Wykonujemy kolejne zwroty, ale coraz mocniej czuć, że jacht nie płynie. W końcu, zupełnie zrezygnowani, decydujemy się zrobić wstecza by zrzucić zielsko. Jacht znowu ruszył do przodu. Tyle, że za nami już prawie nikogo nie było.
       Gmina Stepnica i jej burmistrz również należą do tych sprzyjających żeglarzom. Jest więc bardzo smaczny poczęstunek – karkówka z ziemniakami i surówką, są puchary, jest koncert. Słowem – jest fajnie. Ale przebojem tego dnia, a właściwie nocy jest zaćmienie Księżyca. Wszyscy obserwują, niektórzy próbują fotografować lub filmować. Faktycznie zjawisko niesamowite. Chyba najładniejsze, najbardziej efektowne, jakie do tej pory oglądałem „gołym okiem”. A dla czego nie zrobiłem żadnego zdjęcia? Tego nie wie nikt.


Sobota

       Ostatni dzień 54 Etapowych Regat turystycznych. To był naprawdę świetny pomysł aby kończyć regaty w sobotę. Niedziela będzie dniem powrotu do codziennej rzeczywistości, taki buforek. Bardzo proszę, tak trzymać!!!
       Na sobotę został tylko przelot do Szczecina, gdzie miała się odbyć ceremonia zamknięcia. Fakt, że to tylko przelot, bez żadnego ścigania, sprawił że wiele jachtów już do Szczecina nie popłynęło. Szczególnie koledzy ze Świnoujścia, Kamienia Pomorskiego czy Dziwnowa, mają ze stolicy województwa bardzo daleką drogę. I wydaje mi się, że organizatorzy zauważyli ten fakt. Zobaczymy jak to będzie za rok.
       Droga ze Stepnicy do Szczecina, mimo, że się nie ścigaliśmy, a może również dlatego, nie była łatwa. Długi dystans, upał 30 stopni i zmęczenie wieczorem po ostatnim wyścigu, sprawiły, że było to prawdziwe wyzwanie. Na wszelki wypadek mieliśmy ze sobą dwie 1,5 litrowe butelki gazowane Żywca, które wydatnie przyczyniły się do szczęśliwego dotarcia do North East Marina, gdzie zaplanowana była uroczystość zakończenia.
       No cóż, North East Marina, to bardzo przyjemne miejsce, dobrze położone, szczególnie dla żeglarzy przybywających z daleka i chcących zwiedzić Szczecin. Co prawda otoczenie, to na wyspie Grodzkiej, jeszcze wiele pozostawia do życzenie, ale mimo wszystko jest fajnie. Organizatorzy tym razem postarali się aby było i ładnie i przyjemnie, z tych trzynastu ERT, na jakich byłem, najlepiej. Na wejście kawa, herbata, mnóstwo zimnych napojów owocowych, owoce i ciasto. Były stoli i krzesełka. Zacieniona scena do rozdania nagród. Słowem wszystko jak należy. Byli też oficjele z panem posłem Nitrasem na czele. Prezes Zalewski musiał też odczytać długą listę sponsorów.
       Jeśli chodzi o zwycięzców to raczej nie mogło być niespodzianki bo po prostu niektóre jacht są zdecydowanie szybsze od większości stawki a do tego za ich sterami zasiadają świetni żeglarze. Trochę zasmuciło mnie bardzo lekceważące potraktowanie klas KWR, które dla potrzeb ogólnej klasyfikacji połączono w jedną klasę i przyznano tylko nagrody dla trzech pierwszych jachtów w łącznej klasyfikacji. I tu miała miejsce pewna niespodzianka. Gdy pani sędzia Iza wyczytała jacht Trzeci i skipera Krzyśka Dąbrowskiego był krótki moment dezorientacji. Przecież on nie wygrał swojej II klasy KWR. Dopiero po chwili do wszystkich, przynajmniej tych zainteresowanych, dotarło co powiedziała Iza. To nie nagrody w poszczególnych klasach! Tak czy owak, ogromne gratulacje dla Krzyśka!
       Z jakichś niezrozumiałych przyczyn od jakiego czasu bardzo mocno forsuje się formułę NHC. Jest ona strasznie mętna i nigdy nie wiadomo jaki osiągnie się w danym wyścigu wynik. Dopiero jak komputer poprzelicza, jednemu odejmie, drugiemu doda i zmiksuje człowiek wynik otrzymuje. Skoro jednak na każdym etapie i na zakończenie regat, aż dziewięć jachtów dostawały puchary to kierunek, w którym zmierzamy jest jasny. A że władza może robić co chce, to i pewnie NHC zdominuje wszystko.
       Komandor regat i zarazem główny sędzia, Iza Kidacka przez całe regaty bardzo dzielnie zmagała się z niesfornym towarzystwem i mimo drobnych potknięć bardzo sprawnie poprowadziła całą imprezę. Dobrze, że jeszcze komuś się chce, bo ja nawet za dopłatą bym się tego nie podjął. Gratuluję i dziękuję.
       Pani Laura, właścicielka Starej Rzeźni, bardzo zaangażowana w różne przedsięwzięcia kulturalne i miłośniczka żeglarstwa, zaprosiła do siebie na poczęstunek, wszak z mariny North East Marina do Starej Rzeźni raptem kilka kroków. I tu najbardziej objawiła się nieszczęsność pomysłu na zagospodarowanie soboty. Już tylko kompletne niedobitki skorzystały z tego zaproszenia. A szkoda, bo Stara Rzeźnia to bardzo urocze miejsce, które polecam każdemu, kto zawędruje w tamte okolice. Jak widać zamiany zaproponowana na 54 ERT uatrakcyjniły regaty przez odejście od przez lata powtarzanej trasy ale niektóre punkty programu należałoby jednak zmienić. Rzecz, na którą również zwróciło uwagę wielu uczestników regat, to fakt, że przy tak poprowadzonej trasie, wyjątkowo dużo pływaliśmy na silniku.
       No to koniec 54 Etapowych Regaty Turystycznych. Z niecierpliwością czekam na następne.



Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...