sobota, 30 lipca 2016

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Dzień ósmy – Stepnica – Trzebież



       Wynurzyłem się z jachtu około 0630 i pierwsze co zwróciło moją uwagę, to prawie brak śladów wczorajszej hucznej imprezy. Jeszcze trochę zapakowanych śmieciami worków, trochę butelek, ale tylko resztki. Ławki, toi-toie, namioty, wszystko wywiezione. Brawo! Tak szybko uporali się z tym kosmicznym pobojowiskiem.
Pierwsze kroki kieruję oczywiście do sanitariatów. Nowa bosmanka-biuro w marinie w Stepnicy jest ładna i nowoczesna, z zewnątrz. Poranny szczyt obnażył jak beznadziejnie jest zaprojektowana pod względem funkcjonalnym. Żadnego pisuaru, tylko dwie ubikacje, z czego jednak przystosowana dla osób niepełnosprawnych, dwa natryski, umywalki tylko w kabinach ubikacji i koniec. Wystarczyło, że przyszło kilka osób, a kabinę dla niepełnosprawnych zajął zgodnie z przeznaczeniem niepełnosprawny i zrobił się zator jak na bramkach autostradowych na A1 na początku słonecznego, letniego weekendu. Jak mawiają starożytni Rosjanie: grande katastrofa. A, i jeszcze taki drobiazg, nie da się napełnić wodą butli pięciolitrowej.


       Na ostatni dzień pani sędzia wymyśliła całkiem ciekawą trasę: start na Roztoce, wykorzystanie ST1 i ST2 jako bramki, boja daleko na północy akwenu, boja na południu akwenu, bramka, meta. Choć zdaje się, że nie wszyscy kapitanowie zrozumieli instrukcję i omijali jak mogli bramkę. Zdaje się, że wśród roztargnionych był nawet Sharki. Wiaterek też całkiem przyjemny. Można się fajnie pościgać. Do tego jeszcze jedno utrudnienie, bardzo nielubiane przez żeglarzy: wodorosty. Roztoka Odrzańska jest niczym bujnie porośnięta łąka górska, bujnie i bogato. To prawdziwa ruletka, kto mniej razy zaliczy kolejne, pojawiające się z każdej strony kępy zielska. Jachty kosiły kapuchę jak kombajn bizon pole pszenicy. Co i rusz ktoś wykonywał wstecza bądź inne efektowne figury by pozbyć się niechcianego urobku. Choć trzeba przyznać, że im bliżej mety, tym bardziej sytuacja się klarowała i ci co mieli być na czele, byli. My żeglując bardzo starannie pracowaliśmy na jak najlepsze miejsce w naszej klasie III KWR.



      Wyniki ogłoszone przez sędzinę mniej więcej potwierdziły to co było widać na wodzie. W ORC etap wygrał Low Budget przed Bryzą 33 i One. W KWR I pierwsza była Lisica, przed Antidotum i Agrado. W KWR II wygrał Orson przed Lively i Trzecim. A w III KWR pierwszy był Rudzik, drugi Hippo dzięki fantastycznemu przelicznikowi a trzecia Dobrawa. Jutro ogłoszenie wyników końcowych.


piątek, 29 lipca 2016

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Dzień siódmy – Nowe Warpno – Stepnica



       Podobno żeglarze wody się nie boją. A tu okazuje się, że jednak są tacy co się boją. A szczególnie sędziowie żeglarscy. W zasadzie po porannej odprawie wiedzieliśmy, że wyścig się odbędzie lub nie, na trasie takiej albo innej. Pani sędzia przekładała start ze względu na opady deszczu raz, drugi raz, trzeci raz, aż w końcu odwoła bieg. No cóż niektórzy byli zadowoleni, ale całkiem spora grupa raczej była wkurzona decyzjami pani sędzi. Tym bardziej, że odwoływanie odbywało się za każdym razem z mariny i w zasadzie to nie było przekładanie startu ale przekładanie wypłynięcia z mariny. Czegoś takiego to jeszcze nie było. Tym czasem, gdyby pani Sędzia łaskawie puściła wyścig o zaplanowanej porze, to może i byśmy zmokli nieco na starcie, ale później się wypogodziło. Warunki co prawda nie były idealne, bo momentami wiatr był bardzo cieniuteńki, ale wyścig by został rozegrany. A tak mieliśmy przejście na silnikach do Stepnicy, czyli to co żeglarze lubią najbardziej.

Nowe Warpno

       A w Stepnicy impreza jak zwykle na cztery fajerki. Prawdziwy jarmark odpustowy. Mnóstwo stoisk z jedzeniem, upominkami i różnymi niepotrzebnymi fantami. Zjawił się tłum ludzi z całej gminy. Wszystko odbywa się pod hasłem „Biesiada Rybna”. Był konkurs na danie rybne, w którym brali udział mieszkańcy Stepnicy i okolicy. Nagrody przyznawało jury i publiczność. Niezła zabawa. W ramach Biesiady Rybnej uczestnicy ERT zostali poczęstowani kotletem rybnym z warzywami, smaczny. Najpierw ze sceny przygrywała szantowy zespół Majtki Bosmana. Znaleźli się nawet chętni aby sobie potańczyć przy tych dźwiękach. Po ich koncercie rozdano nagrody w konkursie kulinarnym, co osobiście uczynił pan burmistrz. Później na scenę wkroczył zespół Specyficzni, grający popularne rockowe przeboje.

       Po koncercie Specyficznych nastąpiło …. rozdanie nagród za .. Nie wiadomo co. Puchary były przygotowane, więc trzeba było je rozdać. Dostały je jachty, które zajmowały czołowe lokaty po pięciu wyścigach, więc również i my. Doceniając niezwykłe zaangażowanie władz Stepnicy, bo to w tym roku prawdziwy ewenement, jakoś dziwnie czuję się z tego rodzaju nagrodą. Coś tu jest nie tak.

Stepnica

czwartek, 28 lipca 2016

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Dzień szósty Wolin - Nowe Warpno


       Po dniu przerwy w wyścigach wygłodniali żeglarze z zapałem odpalali swoje kataryny i niecierpliwością gnali na linię startu. A ta była wyznaczona na tyle daleko od wolińskiej mariny, że wszelki zapał został skutecznie zgaszony w przedbiegach. Trzeba było naprawdę dobrze się zbierać aby po odprawie o 0800, zdążyć na start o 1000. Po około dwóch godzinach wsłuchiwania się słodkie ćwierkanie silników zameldowaliśmy się w strefie startowej. Niestety inaczej nie można, bo ogromne połacie Zalewu Szczecińskiego od tej strony są tak płytkie, że nawet nasza karinka ocierałaby się brzuchem o dno. Na koniec jeszcze obowiązkowy wstecz, aby oczyścić balast i ster z zielska, którego i tu nie brakuje. Możemy startować.


       Pogoda zapowiadała ciekawą rywalizację od samego początku. Elegancki zachodni wiatr, z odkrętkami to w jedną stronę, to w drugą. A po drodze sieci za sieciami. Jak ustalić trasę pod kontem kierunku wiatru? A jak przewidzieć optymalne podejście do kolejnych sieci? Zalew Szczeciński to na tyle duży akwen, że można na nim równie skutecznie zabłądzić, jak w wielkim lesie.
       Zaraz po starcie jachty rozjechały się we wszystkie możliwe i niemożliwe kierunki. Zapewne część kolegów wyszła z założenia, że skoro Ziemia jest kulą, to nie ma znaczenia, w którą stronę będą płynąć. Początkowo był całkiem rześki wiaterek. Nawet trochę się obawialiśmy, że fala na tyle się rozbuduje, że będzie nam uprzykrzała życie. Jednak wiatr przycichł i to nawet bardzo. Fala znowu zmalała. Nasze tempo spadło, ale przecież dotknęło to również naszych konkurentów. Zeszliśmy jednak za daleko na południe i zaczęło się mieszanie z sieciami. Za dużo zwrotów. Do tego uporczywe poszukiwanie boi granicznej nr 9, nawet gdy już było widać statek komisji. A ten stał koło granicznej 10. W „międzyczasie” znowu pojawił się wiatr. Jakoś w końcu dotarliśmy do mety w pełnej niewiedzy jak naprawdę wypadliśmy. Gdzie się nie spojrzeliśmy były jakieś jachty. Kto był przed nami, kto jest za nami? Nic nie wiadomo, dowiemy się dopiero jak komisja przypłynie do mariny.


       Już po minięciu linii mety dostaliśmy wiadomość telefoniczną od Trzeciego, że znowu mamy zarezerwowane miejsce w marinie. Marina w Nowym Warpnie faktycznie jest bardzo kameralna i jak przypływa kawalkada Etapowych Regat Turystycznych to ciężko jest wszystkich upchać. Zawsze jednak jakoś to się udaje. A sam pobyt w Nowym Warpnie jest bardzo przyjemny. Aktualni dzierżawcy starają się aby z tego co jest wydobyć co najlepsze. Chociaż nie sprawiają wrażenia ludzi szczególnie szczęśliwych z powodu prowadzenia tej mariny, ale starają się aby było sympatycznie. Nawet udzielili specjalnego rabatu dla żeglarzy na piwo. A bigos w ich barze był wyśmienity.


       Podobnie jak w poprzednich marinach ceremonia zakończenia etapu zdecydowanie skromniejsza niż w minionych latach. Choć trzeba przyznać, że na tle innych miescowości, Nowe Warpno wypadło chyba najlepiej. Fajny poczęstunek, konkurs krajoznawczy z nagrodami i puchar ufundowany przez burmistrza dla bezwzględnie najszybszego jachtu na etapie, którym okazało się Antiditum najszybszy jacht w grupie I KWR.
Do sporej niespodzianki doszło ponownie w ORC. Po raz pierwszy wygrał Low Budget, który co prawda jest bardzo szybkim jachtem, ale coś tam chyba jest nie tak z jego prowadzeniem. Drugi był One, a dopiero trzecia Bryza 33. W KWR I za Antidotum było Agrado i Paź I. W KWR II znowu wygrał Orson a Trzeci musiał zadowolić się drugim miejscem. W KWR III Udało się nam jeszcze raz wygrać, tym razem przed Dobrawą. To już piąta wygrana na pięć wyścigów. Pływam na Rudziku od 11 lat, raz nawet udało nam się wygrać całe regaty, ale żeby odnieść tyle zwycięstw etapowych, to tak nie bywało. W open I wygrał Mescalero, pokonując Sharkiego. Spory wyczyn, gratulacje. W Open II wygrał co prawda Fujimo 55, ale tuż z nim była Bella Trix, i to ona może odnieść końcowy sukces, bo Fujimo za pierwszy wyścig miało DNF-a czyli maksymalną ilość punktów. Open III wygrał Res Navalis. Do końca pozostały już tylko dwa wyścigi. Atmosfera się zagęszcza.



środa, 27 lipca 2016

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Dzień Piąty Kamień Pom. - Wolin


       Piąty dzień Etapowych Regat Turystycznych, czyli przejście z Kamienia Pom., do
Wolina, to odpoczynek od regat. Jak zwykle zdania są podzielone. Jedni niecierpliwie oczekują każdego kolejnego wyścigu, inni z przyjemnością odpoczywają od rywalizacji. W tym przypadku jednak decydujący głos ma natura. Co prawda Dziwna płynie bardzo szeroko, ale tylko niewielka część nurtu prawie nadaje się do żeglugi. Płycizny i wielkie połacie „kapuchy” sprawiają, że nie jest łatwo pokonać ten dystans. Balasty, skegi, kolumny silników ciągną tony zielska. Trudno więc w takich warunkach rozgrywać regaty. Pozostaje więc podziwianie przez trzy godziny sielskich widoków i delektowanie się zapachem łąk i pól.


       Mosty wolińskie to utrapienie dla żeglarzy. Jeżeli top masztu sięga powyżej 12,5 m nad powierzchnię wody, to niestety musi się wycofać i płynąć przez Bałtyk, Świnę i Zalew Szczeciński. Długa droga. Ale płynący Dziwną mniejszymi jachtami też nie mają lekko z tymi mostami. Stary most drogowy w Wolinie ma prześwit tylko 3 metry więc trzeba grzecznie czekać na jego otwarcie. W dni powszednie ma to miejsce tylko dwa razy dziennie, o godzinie 0900 i o godzinie 1600. Gdy płynie kawalkada jachtów biorąca udział w ERT, bardzo przyjazne żeglarzom władze Wolina zezwalają na dodatkowe otwarcie mostu o godzinie 1400, jak to ma miejsce w weekendy. Są tacy co wstają o 0400 aby spokojnie zdążyć na poranne otwarcie i przy okazji nacieszyć się pięknymi wschodami Słońca, jednak większość raczej celuje w 1400.
       Dotarliśmy do mostu z dwugodzinnym wyprzedzeniem i przez dwie godziny gniliśmy na jachcie w oczekiwaniu na otwarcie mostu. Po takim oczekiwaniu człowiek jest jak wyjęty z pralki. Ale gdy przepłynęliśmy przez otwarty most i zobaczyliśmy znajome jachty przy zapełnionej miejskiej kei od razu odżyliśmy. Na Trzecim dojrzeliśmy „baner” z napisem „dla Rudzika” i uśmiechnięte twarze na zaprzyjaźnionych jachtach. Warto pływać w takich regatach.


       Wolin tradycyjne przywitał żeglarzy bardzo przyjaźnie. Najpierw zostaliśmy poczęstowani pysznym i treściwym żurkiem a później odbyło się spotkanie z vice burmistrzem Wolina. Jak zwykle, mimo że w tym dniu nie było ścigania, gospodarze przygotowali nagrody dla najlepszych jachtów w poszczególnych grupach i upominki dla wszystkich jachtów. Były też ciepłe napoje i przygotowanie ad hoc ogniska, którego wcześniej nie było w planie. Tak ciepłe i entuzjastyczne przyjęcie tak niekomercyjnej imprezy to w tej chwili wielka rzadkość.

Na szczęście jutro wracamy do ścigania. O ile planów nie pokrzyżuje pogoda.


52 Etapowe Regaty Turystyczne -Dzień Czwarty Zalew Kamieński




       Dzień w Kamieniu Pomorskim jest tradycyjnie jednym z przyjemniejszych dni w czasie Etapowych Regat Turystycznych. Bardzo przyjemna i przyjazna marina z przyzwoitym zapleczem. Ciekawy wyścig na Zalewie Kamieńskim. Ładne i interesujące miasto z zabytkami i rybiarnią Zubowicza. Zawsze przyjemna impreza kończąca etap. I dużo wolnego czasu.

Fujimo 55
       Jeszcze niedawno mówiono, że marina w Kamieniu Pomorskim jest zdecydowanie za dużo. Teraz możemy oglądać jak w błyskawicznym tempie się zapełnia. W tym kraju, który podobno jest w ruinie, akurat jachtów, zarówno żaglowych jak i motorowych przybywa w błyskawicznym tempie. Wielu właścicieli zamienia mniejsze jednostki na większe. Powstają nowe mariny, stare się rozbudowują, a miejsc wciąż brakuje.

Accu
       Tyle rzeczy zaprząta głowę żeglarzy, że wcale nie trudno zapomnieć w jakim celu tu przybyliśmy. A przecież w tym wszystkim chodzi przede wszystkim o regaty. No to ruszamy. Pani sędzia zaproponowała interesującą trasę składającą się z dużego trójkąta i śledzia. Dzięki temu mieliśmy okazję żeglowania wszelkimi możliwymi kursami. A że wiaterek był całkiem rześki, zabawa była pierwsza klasa. Doszło co prawda do małego incydentu na starcie z udziałem trzech jachtów, na szczęście bez poważniejszych konsekwencji choć zachowanie jednego z uczestników już po wszystkim raczej nie licowało z towarzyskim charakterem tej imprezy. Na trasie żeglarze również walczyli z pełnym zaangażowaniem. Do tego stopnia, że Andrzej z Dobrawy startując do zrzucania spinakera zrobił to tak dynamicznie, że jego but nie nadążył za nim i po latach owocnej kooperacji ich drogi definitywnie się rozeszły.

Dobrawa
       Oczekiwanie na ogłoszenie wyników tradycyjnie umililiśmy sobie wyprawą do rybiarni Zubowicza. Co prawda żeglarze po zakończeniu pływania najchętniej się rozsiadają lub wręcz kładą, tym niemniej warto podjąć ten niezmierny wysiłek by pokonać te kilkaset metrów i rozkoszować się wyśmienitymi rybami. Na przystawkę zawinszowałem sobie marynowanego łososia z grzankami a jako główne danie okazałą porcję dorsza. Niebo w gębie. Będąc w Kamieniu absolutnie nie można pominąć tego punktu programu.

Gdy wróciliśmy do mariny właśnie kończyły się przygotowania do uroczystości zakończenia etapu. Najpierw drobny poczęstunek, bardzo dobra rybna gulaszowa, przygotowana przez ludzi od … Zubowicza. Później część oficjalna z wręczeniem nagród. Błękitną Wstęgę Zalewu Kamieńskiego zdobył oczywiście jacht Bryza 33. Każde inne rozstrzygnięcie byłoby sporą niespodzianką. Zwycięzcy otrzymali piękną błękitną wstęgę i puchar, tradycyjnie wypełniony lodami. A że na Bryzie 33 pływa sporo młodzieży, więc tym większa uciecha. Oczywiście Bryza 33 wygrała tym razem również w klasie ORC. Tym razem obyło się bez niespodzianki. W kategorii open 1 wygrał Mescalero, w open 2 Fujimo 55, w open 3 Wyklęty, w KWR 1 Lisica, w KWR 2 Orson i w KWR 3 … RUDZIK – to nasze czwarte etapowe zwycięstwo w tym roku. Niewiarygodne. Ale warto też zwrócić uwagę na zwycięstwo Mescalero, gdyż pływające na nim sympatyczne małżeństwo, pływa na nim dopiero pierwszy sezon i nie jest to żadna regatowa maszyna. Gratulacje. Nagrodą za zwycięstwo w poszczególnych klasach był darmowy postój w kamieńskiej marinie do końca roku. Nie wiem czy nasz Rudzik będzie miał okazję skonsumować, choćby w niewielkim stopniu tę nagrodę, ale zawsze to miło wygrać.

Zwycięscy etapu na Zalewie Kamieńskim

wtorek, 26 lipca 2016

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Dzień trzeci Świnoujście - Dziwnów.


       Opuszczamy zgiełkliwą marinę w Świnoujściu. Marina w Świnoujściu jest duża i cały czas mocno zapełniona. Można w niej oglądać jachty z banderami z wielu krajów. Wyposażenie sanitarne się poprawiło. Jednak dla mnie atmosfera w marinie przypomina nieco poczekalnię dworcową z dawnych lat. Wolę coś bardziej przytulnego.
Zatoka Pomorska wita nas flautą. Następuje odroczenie startu. Gładziutkie lustro wody, mgła unosząca się nad wodą i zacierająca linię horyzontu i prażące Słońce. Pani sędzia decyduje się na odroczenie startu. Płyniemy przez około godzinę na silnikach w kierunku Dziwnowa. Jedni odpoczywają inni coś tam robią przy jachtach. Ktoś tam wjechał na maszt. Ktoś inny wskoczył do wody. Ot taka sobie leniwa sielanka, na chwilę przerwana przez Sharkiego, którego kapitan wpadł na pomysł podpływania do innych jachtów i polewania konkurencyjnych załóg wodą morską z wiader. Coś mi się zdaje, że nie wszystkim ten pomysł przypadł do gustu. Kapitan Sharkiego konsekwentnie buduje swoją kontrowersyjność.


W końcu pojawiają się na wodzie zmarszczki i czuję na uszach lekkie podmuchy wiatru. Statek komisji się zatrzymuje i jest ustawiana boja startowa. Wieje ze wschodu więc halsujemy. Jedni płyną daleko w morze, inni raczej trzymają się w pobliżu brzegu. Początek wyścigu jest dla nas znakomity. Jesteśmy w ścisłej czołówce stawki. W miarę upływu czasu pojawiają się fale. To sprowadza nas szybko „na ziemię”. Każda, choćby niewielka falka zdecydowanie nas przyhamowuje. Już zapomnieliśmy, jak to jest. W ostatnich dniach pogoda była dla nas wybitnie łaskawa i wody osłonięte, więc Rudzik zapylał jak złoto, a tu bach i tyle. Ale walczyliśmy dzielnie do końca i linię mety minęliśmy przed naszymi grupowymi rywalami. Po zostawało jedynie pytanie o czasy przeliczeniowe. Ale to wyjaśni się wieczorem w czasie oficjalnego zakończenia etapu.


       W Dziwnowie, jak to w Dziwnowie, miejsca przy kejach jest mnóstwo, w styczniu. Ale póki co jest druga połowa lipca. Cumujemy na trzeciego, do Trzeciego. Gospodarze przygotowali poczęstunek w postaci żurku, mocno budżetowego, ale dobrze przyprawionego. Były też puchary i drobne upominki dla trzech pierwszych jachtów w każdej klasie. Pan burmistrze bardzo ciepło przywitał żeglarzy i zachęcał do odwiedzania Dziwnowa. Na razie trochę jeszcze żeglarsko Dziwnowowi brakuje do doskonałości, ale skoro w wystąpieniu pana Burmistrza usłyszeliśmy, że pan Burmistrz zdaje sobie sprawę z niedomagań i chciałby to zmienić, to może w przyszłości faktycznie tak się stanie. Dziwnów to miasto z potencjałem.


       Ogłaszanie wyników to swego rodzaju rutyna. W najważniejszych kategoriach zwykle zwyciężają te same jachty. A tu niespodzianka i bardzo dużego kalibru. W klasie ORC, gdzie etatowym zgarniaczem nagród jest Bryza 33, regatowa super maszyna. Tym razem wygrał ktoś inny, a nie był to Law Budget inna regatowa jednostka, a skromniutki jacht na który nikt nawet nie zwracał uwagi, jacht klasy Dixi 27 - One, który adekwatnie do nazwy prowadzony jest przez samotnika. Ten wynik wywołał sporą uciechę wśród braci żeglarskiej. W innych klasach już takich niespodzianek nie było. W grupie I open wygrał Sharki, w grupie II open Fujimo 55, w grupie III open wyklęty, w grupie I KWR Antidotum, w grupie II KWR Orson i w grupie III KWR... Uwaga! Uwaga! Rudzik!!! Przypłynęliśmy z wystarczająco dużą przewagą aby nikt nas nie przeliczył. To już nasze trzecie kolejne zwycięstwo etapowe w tegorocznych regatach. Niesamowite, już dano oswoiłem się z myślą, że czas zwycięstw Rudzika minął bezpowrotnie. Trochę wynika to z faktu, że w regatach niestety nie bierze udziału Whisky, a jacht którego najbardziej się obawialiśmy Accu po prostu nie został jeszcze opanowany przez właściciela i w rezultacie pływa słabo.

Dziwnów, jako się rzekło, to miasto z potencjałem, ale puki co, to po ceremonii rozdania nagród, zwijamy się i umykamy do Kamienia Pomorskiego, chyba najsympatyczniejszej mariny na szlaku Etapowych Regat Turystycznych.

komisja sędziowska na mecie

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Dzień drugi, Zatoka Pomorska


       Duża słowa podziękowania należą się organizatorom regat za troskę o zdrowie i kondycję uczestników. A naszą w szczególności. Duża część jachtów, w tym również my stanęła po zachodniej stronie basenu portowego, komisja natomiast ustawiła się niemal na samym końcu wschodniej strony, więc udający się na odprawę przed wyścigiem mieli zapewniony poranny jogging. Co biorąc pod uwagę siedzący tryb życia żeglarzy było bardzo przydatne dla rozruszania kości. W zasadzie dziwię się, że marina w Świnoujściu jeszcze nie wpadła na pomysł aby pobierać od przypływających opłatę za fitness.
O pogodzie można by dyskutować „do końca świata i jeden dzień dłużej”, ale o prognozach pogody, jeszcze dłużej. Ilość wszelakiego sprzętu elektronicznego jakim dysponują żeglarze oraz ilość źródeł prognoz pogody jest ogromna. A pogoda i tak robi co chce, i wcale nie uprzedza o swoich zamiarach. Wczoraj zrobiła psikusa tuż przed startem. A i dzisiaj zagrała nam na nosie. Miało wiać ze wschodu a tym czasie rano prawie nie wiało, a jak już to raczej z północy. Tym razem jednak udało się komisji ustawić linię startu na wiatr i można było ruszać. 


       Z racji słabego wiatru jachty przekraczały linię startu raczej powoli i spokojnie. Ale Bryza 33 ruszyła jakby miała prywatny wiatr. Od razu na starcie pofrunęła do przodu i tyle ją widzieli. Na słabym wietrze i braku fal skorzystał i nasz Rudzik. Chociaż z czasem nieco się rozwiało, ale nie na tyle aby fale sprawiły nam jakieś problemy. Znowu byliśmy w czołówce. A że wyścig był rozgrywany po zamkniętej trasie góra-dół-góra-dół-góra (mniej więcej), koledzy z innych jachtów nas zauważyli, a niektórzy nawet byli lekko zdziwieni.


       Wyścig był krótki i mimo wszystko szybki, więc mieliśmy dużo czasu na spacery. Jak przystało na porządnych, starych żeglarzy, nasz spacer zakończył się w jednej z najbliżej położonych knajpek, o zachęcającej nazwie „Magiczna Spiżarnia”. Lokalik niewielki, ale wnętrze zaaranżowane całkiem fajnie. Nieco gorzej z obsługą, jakaś taka nie w sosie, a może wręcz zła na cały świat. Czasami próbowali niektórzy się uśmiechać, ale słabo im to wychodziło. No dobra nie takie rzeczy już przeżyliśmy, najważniejsze jest jedzenie. Dostaliśmy powitalną przekąskę w postaci smalcu, ogórków małosolnych i chleba. O ile smalec i ogórki były niezłe, to podanie do tego najzwyczajniejszego kluchowatego białego chleba z jakiejś przemysłowej piekarni było kompletnym nieporozumieniem. Na pierwsze danie zamówiliśmy sobie żurek. Żurek był bardzo autorski. Było w nim co prawda sporo kiełbasy, nawet dwa gatunki, do tego pół jajka, ale smak całości, był dyskusyjny. Ja osobiście wolę nieco bardziej tradycyjne podejście. Na drugie danie natomiast zawinszowaliśmy sobie łososia w maśle ze smażonymi, pokrojonymi w plasterki ziemniakami. Bardzo przeciętne, bardzo. Nie była to więc zbyt udana uczta. A kosztowała, na dwie osoby, 120 złoty. Następnym razem pójdziemy gdzieś indziej.


W dokumentacji regat, którą otrzymaliśmy, była mowa, że będzie uroczyste zakończenie etapu wraz z wręczeniem Błękitnej Wstęgi Zatoki Pomorskiej dla bezwzględnie najszybszego jachtu w tym wyścigu. W pewnym momencie jednak ludziska zwątpili czy cokolwiek się odbędzie, bo nie zauważono jakichkolwiek ruchów przygotowawczych. Na wszelki wypadek udaliśmy się o wyznaczonej porze na planowane miejsce uroczystości. I całe szczęście bo jednak coś miało się odbyć. Pani sędzia najpierw poprosiła o zacieśnienie kręgu, bo nie było żadnego nagłośnienia. Później nastąpiło powitanie gości. No cóż, pan prezydent Świnoujścia, jak to przeważnie bywa, nie znalazł czasu by osobiście wręczyć ufundowane przez siebie nagrody. Przysłał w zastępstwie sympatycznego pana Pawła i nader atrakcyjną nową szefową OsiR-u licząc na to, że ilością zastąpi jakość. Same nagrody tym razem dosyć oryginalne, wykonane z kolorowego szkła, przez miejscową artystkę sylwetki jachtów. Ładne i nietypowe.

Patrząc na to co się działo na starcie, nie trudno było się domyślić, że Błękitną Wstęgę zdobyła Bryza 33, która również wygrała w kategorii ORC. W kolejnych klasach KWR wygrali: Antidotum, Trzeci no i my. Hurra! To już drugie nasze zwycięstwo etapowe. W open wygrali: Sharki, Fujimo 55 i Wyklęty.  



sobota, 23 lipca 2016

52 ERT - Trzebież - Świnoujście




Sobotni poranek budzi się bardzo leniwie i nieśpiesznie. Nawet w sanitariatach nie ma kolejki, choć te w trzebieskim porcie do największych nie należą. Wyraźnie daje się zauważyć, że dla niektórych wieczorne pogawędki przeciągnęły się do białego rana. Zapewne czas im się zatrzymał i dopiero wschodzące Słońce przypomniało im o upływie czasu.
Pogoda zapowiada się pięknie dla plażowiczów wysmażających tłuszcz na nadmorskich plażach. Upalnie, bezchmurnie i bezwietrznie. A może to jest także szansa dla Rudzika?
O 0800 odprawa kapitanów. Słucham z uwagą pani sędziny i zastanawiam się dlaczego ona przedstawia wszystko w taki zawiły sposób. Przecież trasa dzisiejszego etapu jest najprostsza z możliwych. O czym tu mowa? Odpraw kończy się na szczęście dosyć szybko. Teraz przerwa do uroczystego otwarcia, które ma być o 1000.
Tradycyjnie w otwarciu uczestniczą różni oficjele z prezesem OZŻ na czele. Rozpoczynamy od minuty ciszy. Wczoraj znowu kolejny islamski czubek strzelał do bezbronnych ludzi. Tym razem w Monachium. Niestety jesteśmy wobec takich sytuacji bezradni. Na a później już sprawy bieżące. W wystąpieniu pana prezesa Zalewskiego, szczególnie ciekawe były dwa fragmenty. Pierwsza rzecz, to informacja o powołaniu fundacji mającej przywrócić do życia ośrodek żeglarski w Trzebieży. Trzymam kciuki. No a druga sprawa, tak nie do końca wyartykułowana wprost, to sprawa niedogadania organizacji zakończenia regat w naszej najnowszej szczecińskiej marinie. Czyżby chodziło o kasę? Przyglądając się regatom od środka mam wrażenie, że ktoś chce te regaty wykończyć. Z roku na rok coraz większe dziadostwo. Tegorocznym symbolem upadku jest brak regatowych proporców. Wywołało to spore poruszenie, większe niż można by przypuszczać. Bo to niby tylko symbol, ale jakże ważny. To swoisty wyróżnik. „My jesteśmy uczestnikami regat”.



Ruszamy na start. Sędzina ustawia boję rozprowadzającą. Miało być na wiatr aby jachty się trochę rozjechały. W ostatniej chwili przed startem wiatr robi odkrętkę. Do tego jest bardzo słaby. Płyniemy ledwo, ledwo, ale z wiatrem. Niektórzy, mimo niewielkiego dystansu do boi, decydują się stawiać spinakera. Po boi idziemy ostrym bajdewindem. Odchodzimy lekko na wschód. Jednak większość jachtów wybrała hals na zachód. Mniej więcej w połowie dystansu wiatr znowu robi psikusa i mocno odkręca na wschód. Jachty płynące naszym kursem stawiają spinakery. My nie chcemy być gorsi i robimy to samo. Co prawda jest to połówka, ale spinaker ciągnie doskonale. Lecimy do mety. Okazuje się, że zdecydowana większość jachtów jest za nami. Ha, ha, ha a to sobie Rudzik popłynął.
A w Świnoujściu bez zmian. Nikogo tu nic nie interesuje. Nikt nie próbuje pomagać przychodzącym jachtom. Każdy szuka sobie miejsca na własną rękę. A że marina spora to i niezłe zamieszanie z tego jest.


Idziemy na rybkę do Tawerny Żeglarskiej. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się czekać tak długo na zamówione danie. W końcu się przypomniałem obsłudze. Po kolejnych kilkunastu minutach przyszedł kelner, który coś bełkotał o zamieszaniu w kuchni. Tym niemniej żadnego zadośćuczynienia nie uzyskaliśmy. Tawerna Żeglarska? Nie polecam.

W końcu wrócił statek komisji i mogliśmy pójść sprawdzić wyniki. Co za radość! Już dawno nie widzieliśmy Rudzika na 1 miejscu w swojej klasie. Super. W pozostałych klasach pierwsze miejsca zajęli: Sharki – open 1, Bella Trix – open 2, Wyklęty – open 3, Lisica – KWR 1, Bryza 33 – ORC. Zobaczymy jak będzie dalej.


piątek, 22 lipca 2016

52 Etapowe Regaty Turystyczne - Prolog

       

       Takiego pośpiechu przed urlopem jeszcze nigdy do tej pory nie miałem. Do ostatniej chwili kilkadziesiąt różnych spraw w do załatwienia w firmie. Mocno spóźniony ostatni wpis na blogu dotyczący ostatniego rejsu na Adriatyku. Jeszcze coś tam do zrobienia w domu. A na  przystani jesteśmy umówieni o 1100. Istny obłęd. Czy to tak już zawsze ma być. Trzeba paść na twarz aby móc wyjechać na urlop? A gdzie czas na mentalne przygotowanie, na normalne spakowanie rzeczy, przemyślenie co jeszcze by się przydało. Nic z tych rzeczy! Tempo, tempo, tempo. W końcu jako tako jestem sklarowany i nieco spóźniony, na szczęście niewiele. Rozpoczynamy nasze 52 Etapowe Regaty Turystyczne. Tym razem znowu z Markiem na Rudziku. Fajny jest ten Rudzik.
       Wrzuciłem swoje klamoty na jacht i zacząłem rozglądać się dookoła. Zdaje się, że znowu prognoza acuweather jest chybiona. Zamiast wiatru południowo-wschodniego przechodzącego do wschodniego mamy północny, czyli elegancki wmordewind.
Znaczną część drogi przez J. Dąbski płyniemy na silniku. Czasami wspomagamy katarynę żaglami. Ale to nic. Jest cudownie. Wreszcie mogę odetchnąć i się odprężyć. Ktoś tam próbuje się do mnie dodzwonić, ale mam to głęboko w nosie. Jestem wykończony. Oczy same się zamykają. Ale żegluga jest bardzo przyjemna. Po drodze mijamy sporo jachtów i dwie inne jednostki pływające. W końcu wypływamy na Roztokę Odrzańską. W dalszym ciągu mamy wmordewind, tyle że teraz nieco bardziej rześki. Dobra czwóreczka. Nieco więcej wody dookoła. Stawiamy żagla i halsujemy. Piękne żeglowanie. Rudzik rączo gna do przodu. Prawie cały czas około 5 kn lub powyżej. Trzeba jednak uważać, od strony zachodniego brzegu kapucha aż do toru wodnego. Pamiętając jak jednego roku zielsko uwięziło nas na dobre, uciekamy na wschód. W końcu, po kilku halsach musimy iść na zachód do Trzebieży. Przy samym podejściu aż gęsto od kapuchy, która intensywnie zarasta farwater. Coś tam zaczepia nam się na ster i balast ale rozpędem wpływamy do portu.


COŻ w Trzebieży w dalszym ciągu nie działa i dalej popada w ruinę. Wszystkie jachty kierują się do portu. Sporo gości nie uczestniczących w regatach, więc od razu jest tłoczno. A przecież uczestnicy regat dopiero spływają. Cumują na trzeciego, na czwartego. Ale to są Etapowe Regaty Turystyczne. Tu prawie wszyscy się znają, więc nie brakuje chętnych do pomocy przy upychaniu kolejnych jachtów. I to jest właśnie ta atmosfera, to jest to coś, co sprawia, że tak chętnie wracam na te regaty. Spotykają się starzy znajomi, witający się nader serdecznie. Natychmiast organizują się spotkania w podgrupach. Zaczynamy 52 ERT.

Czy ja coś grymasiłem w ubiegłym roku na wpisowe? No to w tym roku zostało ono jeszcze podwojone i wynosi 200 zł od jachtu i 20 zł od każdego uczestnika! Ale tylko dla tych którzy dokonali z odpowiednim wyprzedzeniem. Kolega, który chciał dokonać opłaty dzisiaj musiał zapłacić 400 zł i po 20 od głowy. Coś mi się wydaje, że frekwencja w tym roku będzie wyjątkowo niska.


Marina Frapa -muśnięcie wielkiego świata

       



       W Vodicach o poranku bez zmian, cisza i spokój. Woda w zatoczce jak wyprasowana. Dopiero koło ósmej przepłynęły dwie motorówki i zarysowały nieskazitelne lustro wody. I dalej nikt z mariny nas nie odwiedził. W zasadzie można by odpłynąć po cichutku i pewnie by nikt tego nie zauważył. Ale to by było nie po krasnoludzku. Biorę papiery i idę do biura. Długo musiałem tłumaczyć pani w recepcji, że ona nie ma naszych dokumentów, że przypłynęliśmy wieczorem i nikt nas nie odwiedził. W końcu udało mi się ją przekonać i raczyła przyjąć ode mnie zapłatę za postój w wysokości 546 kun, czyli 73euro. Sama marina ACI w Vodice jest całkiem przyjemna i niemała. Oferuje 290 miejsc postojowych, choć jak zwykle jest to niestety ściema. Większość miejsc jest stale zajęta, Fajny budyneczek klubowy, przyzwoite zaplecze socjalne, zadbane skwery, obsadzone kwiatami. Tyle, że świat za płotem jest zupełnie inny. Jakoś tak, byle jak, bałaganiarsko, nie widać gospodarza. Przez to traci również marina, bo brakuje klimatu, nie ma tego czegoś, że ma się ochotę usiąść ze szklaneczką czegoś dobrego w ręku i po prostu sobie posiedzieć i pogapić na świat.
       A Vodice? Eee? To taka bardzo lokalna metropolia, ok 4500 mieszkańców. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego. Trochę dużych hoteli.  Może następnym razem będę miał więcej czasu i jednak coś ciekawego znajdę. Uzupełniamy zatem zaopatrzenie i płyniemy dalej, tym razem do Marina Frapa. Pierwsza część drogi, ta którą wczoraj pokonywaliśmy po ciemku, wymaga uwagi zarówno w nocy jak i w dzień. Bardzo dużo niewielkich skalistych wysepek, często wystających z wody zaledwie na kilkadziesiąt centymetrów. Niczym grzbiety stojących w morzu olbrzymich dinozaurów. Przy spokojnej wodzie nie ma problemu, ale gdy tylko pojawia się fala, momentami te skałki znikają z pola widzenia. Na wszelki wypadek omijamy je w bezpiecznej odległości. Mamy wiatr w nos, więc po prostu odpływamy od brzegu i niebezpieczeństw czających się w jego pobliżu. Mimo, że w nos to jednak jest bardzo przyjemnie, bo dmucha dosyć rześko i stosunkowo równo. Mamy więc kawałek naprawdę fajnego żeglowania z odrobią adrenaliny. Od czasu do czasu coś przeleci z jednej burty na drugą. Morze testuje jakość zaształowania elementów ruchomych i bezlitośnie obnaża wszelkie niedociągnięcia.


       Marina Frapa schowana jest w dużej, głębokiej zatoce Rogoznica. Doskonałe schronienie dlajachtów przy kiepskiej pogodzie. Do celu dopływamy ok 1530, więc stosunkowo wcześnie. Dzięki temu nie ma problemu ze znalezieniem wolnego miejsca. Z resztą jak przystało na porządną chorwacką marinę, już z daleka ktoś tam do nas machał pokazując abyśmy podążali za nim. Pokazał miejsce, pomógł przycumować. Z uśmiechem na ustach. Chwilę po nas przypłyną niesamowity regatowy jacht Austria One z zawodowym skiperem. Pełna powaga. Na sugestie człowieka z mariny przy cumowaniu, skiper odburknął żeby gościu się nie wtrącał bo nie zna procedury cumowania. Atmosfera nieco się zmroziła. Na szczęście szybko pojawiły się kolejne jachty, którymi mogła zająć się obsługa mariny i wszystko powróciło do pogodnej, przyjaznej normy. A marina? Spora. Przy kejach może się zmieścić nawet 500 jachtów. Zaplecze rozbudowane. Pierwszy budynek z zapleczem socjalnym i knajpką już na kei. Całkiem fajnie to wygląda. Do tego spore akwarium wygrodzone siatką z zatoki, w którym pływają dorodne ryby. Podejrzewam, że jest to zaplecze kuchni lokalu znajdującego się powyżej. Dalej kolejne knajpki, zaplecze socjalne, liczne sklepiki, minipark, basen (niestety chwilowo nieczynny), jeziorko otoczone pionowymi skałami. Faktycznie atrakcyjne miejsce. A patrząc na parking, to chyba lubiane przez bardzo zamożną klientelę. A cena za postój nie odbiega od innych chorwackich marin, 70 euro, czyli 525 kun.


       Marina Frapa leży po zachodniej stronie zatoki a miasteczko Rogoznica dokładnie po przeciwnej stronie. Kiedyś będąc w środku sezonu miałem okazję przejechać się z mariny do miasteczka „ciuchcią”, ale na początku czerwca jeszcze większość Chorwatów nie obudziła się z zimowego snu. Chcąc więc zobaczyć co tam jest trzeba się przejść. Może to i dobrze, bo żeglowanie nie daje zbyt wielu okazji do poruszania się i raczej nie ma co marzyć o wyrobieniu normy 10 000 kroków zalecanej przez doktorów.


        Rogoznica to niewielka miejscowość, około 1500 mieszkańców. Oczywiście żyje przede wszystkim z turystyki. Niewiele ma do zaoferowania jeśli chodzi o zwiedzania, ale nawet tego niestety nie dane mi było obejrzeć, choć to już moja druga wizyta w tym miejscu. Spacer nadbrzeżnym bulwarem to całkiem przyjemna rzecz. Oczywiście wszystko jest tak zrobione aby podobało się turystom i aby mogli oni zostawić tutaj jak najwięcej pieniędzy. Dominują więc tutaj bardzo liczne knajpki i sklepy z pamiątkami. Przy brzegu cumują różne wycieczkowe pływadełka i parę jachtów. Skusiliśmy się aby przysiąść w jednej z owych restauracji. Przyjemnie, klimatycznie, smacznie, czyli dokładnie tak jak ma być. W drodze powrotnej jeszcze lody. Słońce już zaczęło chować się za horyzontem. Zrobiło się nastrojowo. Marina Frapa efektownie podświetlona. Jutro jeszcze tylko powrót do Trogiru i koniec kolejnego rejsu po Adriatyku. Im więcej czasu tu spędzam tym bardziej mi się podoba, choć nie ukrywam, że tęsknię za Grecją. Może w przyszłym roku?



       Ten rejs to jednak przede wszystkim nowe doświadczenia żeglarskie. Pierwszy raz w życiu pływałem na Elanie. No cóż nasz Elan 444 Impression mnie rozczarował. Może zbyt dużo oczekiwałem. Gdy wyszło, że będziemy pływali na niemal nowym jachcie, całkiem dobrze wyposażonym a do tego świetnie prezentującym się na zdjęciach, wydawało mi się, że to będzie takie wielkie Ach!!!! A tym czasem, poza ładnym wyglądem okazało się, że jest to wciąż niedopracowana konstrukcja, niektóre elementy wyposażenia to tylko atrapa, biedny Zygmunt musiał sporo się natrudzić aby udrożnić odpływ z kuchennej umywalki i doprowadzić do ładu odpływ w dziobowej łazience, z której dobywał się smród jak z nieczyszczonej przez lata chlewni. No a awaria steru była wręcz kuriozalne. Ciekawostką jest również to, że i za taką awarię opowiada czarterujący. Gdybyśmy nie wykupili ubezpieczenia kaucji popłynęlibyśmy na 1500 euro. Trzeba przyznać, że czarterodawcy bardzo korzystnie, dla siebie, sformułowali umowy. Cokolwiek się nie dzieje i tak płaci czarterujący. Duży może więcej! Ubezpieczajmy się.


wtorek, 19 lipca 2016

Prawie nocna żegluga. Makarska - Vodice.



     Makarska wywołała we mnie tzw mieszane uczucia. Niewielki fragment miasta w tradycyjnym chorwackim stylu, czyli tak jak lubię. Reszta to rozkrzyczany wakacyjny kurort nastawiony na obsługę dużej ilości „stacjonarnych” turystów. Kolorowo, głośno, kiczowato. Jest na to zapotrzebowanie. Trzeba to przyjąć do wiadomości, takie są realia ekonomiczne. Dlaczego jednak Makarska odwraca się plecami do żeglarzy, tego nie rozumiem. Mimo wszystko łapię rano za aparat, by jeszcze przed wypłynięciem zrobić kilka zdjęć. Jak te Słońce szybko wspina się po nieboskłonie! Kilka chwil i już jest bardzo wysoko. Robi się bezcieniowa patelnia. Obrazy tracą swoją wyrazistość i przestrzenność. To już mogą być tylko zdjęcia o wartości pamiątkowo-reportażowej. Szkoda by jednak było nie zdjąć tych kilku ujęć. Jakiś plac, jakaś ciasna uliczka …
       Z Makarskiej wypływamy o 0920. Mamy w planie nieco dłuższy przelot, aż do Vodice, czyli około 70 Mm. Jednym słowem będziemy pływali nocą. Dreszczyk emocji. Oo! No,no. Czeka nas wypatrywanie i rozpoznawanie światełek, i tych na brzegu i tych na wodzie. No i wejście do mariny, którą znam tylko z locji. Zapowiada się bardzo ciekawie. Tymczasem Makarska żegna nas bardzo efektownymi ciężkimi chmurami, zaczepionymi na paśmie górskim Biokovo, którego najwyższy szczyt wznosi się na wysokość 1762 m n.p.m. Widok niesamowity. Jednak prognozy pogody nie zawierają żadnych ostrzeżeń. Wręcz przeciwnie, zapowiadają się korzystne warunki.


       Zaraz po wyjściu z zatoki rozwijamy żagle. Nasz Elan 444 Impression żwawo rusza do przodu. Bardzo miło nas zaskakuje. Dłuższymi momentami płyniemy z prędkością ponad 8 kn, co jak na czarterową „mydelniczkę” jest wynikiem zupełnie przyzwoitym. Świerzy bajdewind powoduje, że płyniemy w efektownym przechyle. Tym razem nas supercook nie ma łatwego zadania. Grawitacja i fale powodują, że różne przedmioty przemieszczają się w sposób nie całkiem kontrolowany i przewidywalny. Ale co to dla niego!  Tym razem wyczarowuje Babeczki, a’la muffinki. Co prawda wnosząc je do kokpitu tradycyjnie już poświęca kilka „ciepłych”  słów w kierunku piekarnika, który nie raczył równomiernie opiekać jego ciasteczek, nam jednak w żaden sposób nie przeszkadza to w błyskawicznym pochłonięciu całej dostawy. A lekko przysmolonymi podeszwami poczęstowaliśmy morskie żyjątka.


       O zmierzchu wiatr cichnie. Uruchamiamy silnik. Mamy jednak za sobą już zdecydowaną większość drogi. Niewiele wyjdzie z naszego nocnego pływania. Mamy za to wyjątkowo atrakcyjny zachód Słońca. Piękne barwy i niezwykłe kształty chmur. To są właśnie te magiczne chwile na morzu kiedy świat na parę zmienia się w latający dywan i unosimy się lekko nad powierzchnię. Rzeczy wokół nas toczą się w zwolnionym tempie, jak we śnie. I ta przedwieczorna cisza. Mijamy jakiś jacht płynący w przeciwnym kierunku. W tym momencie stwierdzam, że dookoła nie ma więcej jachtów. Pewnie wszyscy już biesiadują w przytulnych konobach. Zdjęcia? A czy można by nie zrobić choćby kilku? Nie ma mowy. Muszą być.   


       Dystans do Vodic co prawda już niewielki, ale wpłynęliśmy między bardzo liczne w tej okolicy wyspy i wysepki, a tu ciach! Ktoś wyłączył prąd i stała się ciemność. No i mamy swoje światełka. Oj trzeba bardzo uważać. Na środku przejścia między wyspami Zlain i Obnjan błyska do nas ostrzegawczo światełko, które wydaje się, że stoi na wodzie.  Później kolejne światełka mrugają do nas porozumiewawczo, zwyspy Tijat i w wyspy Prvič. No i samo podejście do Vodic. Oznaczenie jest raczej takie sobie. Oko na dziobie z dobrym szperaczem bardzo wskazane.

       Pogoda bardzo nam sprzyja. Zupełnie się uspokoiło. Ku mojemu zaskoczeniu, mimo, że jest dopiero chwila po 2200 nie widzimy na kei nikogo z obsługi. W ogóle nikogo w marinie nie ma. To nie Chorwacja, gdzie my dopłynęliśmy? Jest jakieś fajne miejsce na końcu kei. Stajemy sobie grzecznie, cichutko. O.K. tak stoimy. Rano rozejrzymy się po okolicy.


Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...