środa, 10 sierpnia 2011

47 Etapowe Regaty Turystyczne - Finał


       Przez całe regaty wiały silne wiatry, ale nie było wielkiego sztormu. Bardzo często padał deszcz, choć nie były to jakieś wielkie ulewy. A mimo to z dnia na dzień obserwowałem, jak kolejni uczestnicy regat tracą chęć do dalszego żeglowania. Te deszcze, powoli, acz systematycznie rozwadniały nasz hart ducha. Rozpływał się powolutku jak figura z cukru, na którą pada mżawka. Żadnych gwałtownych zmian, a jednak znika.

       Etap do Nowego Warpna do najprzyjemniejszych nie należał. Kolejny dzień nie zapowiadał się lepiej. Opady bardzo prawdopodobne, a właściwie pewne. Wiatr 5 – 6 B, choć niektórzy mieli prognozy mówiące, że ma być 6 - 7 B. No i stało się. Rano pojawiła się próba buntu. Najpierw jeden kolega chodził po kei i głośno narzekał, i głosił, że płynięcie w takich warunkach nie ma sensu. Kilka osób jakby tylko na to czekało. Natychmiast podchwycili mantrę „nie ma sensu” i już po paru minutach marina rozbrzmiewała tym zawołaniem. Ku mojemu jednak zdziwieniu, sędzia regat, z wyglądu człowiek raczej niepozorny, twardo stał na stanowisku, że płyniemy. Nawet nie zamierzał odraczać startu. Buntownicy postanowili zadać ostateczny cios. Przeciągnęli na swoją stronę bosmana przystani. Tenże oznajmił sędziemu, że nie zgadza się na wypłynięcie jachtów, a gdy zorientował się, że sędzia się tym nie przejął, przeszedł się po przystani i poinformował żeglarzy, że się nie zgadza na wypłynięcie i jeśli ktoś chce płynąć, robi to na własną odpowiedzialność. A czy kiedykolwiek jest inaczej? Zawsze płynę na własną odpowiedzialność. To już była ze strony buntowników desperacja, która wyglądała dość żałośnie. Zdecydowana większość była gotowa wystartować, oczywiście „na własną odpowiedzialność”.

       Czy to z powodu porannych nerwów, czy też z innego powodu, sędzia ustawił tak linię startu, że powstało gigantyczne zamieszanie. Jachty ustawiły się do startu z obu stron linii startowej. Na odprawie przed regatami, sędzia co prawda mówił, że nie będzie na starcie boi rozprowadzających i będziemy startować w kierunku boi zwrotnych. Ale linia startu była pod tak dziwnym kątem do boi zwrotnej, że wszyscy mieli wątpliwości. Wdawało nam się, że jesteśmy po właściwej stronie, mniej więcej w kierunku boi. Ku naszemu zdziwieniu większość jachtów znalazła się po drugiej stronie. O co chodzi, co robić? Płyniemy ze wszystkimi, tak będzie fair play, a jak nas zdyskwalifikują, to wszystkich. Ponieważ, procedura startowa już się rozpoczęła, usunęliśmy się na bok i grzecznie zrobiliśmy kółeczko wokół statku komisji i wystartowaliśmy ze sporym opóźnieniem i przeświadczeniem, że coś jest nie tak. Co ciekawe do końca regat kwestia tego startu nie została wyjaśniona.

       Etap z Nowego Warpna do Trzebieży to dalszy ciąg rozwadniania hartu duch żeglarzy. Mimo wszystko próbowaliśmy się regacić. Przecież ta rywalizacja to element zabawy, bez względu na pogodę. Ścigaliśmy się z kolegami, z którymi mieliśmy jakieś szanse. Udało nam się nawet pokonać kilka większych jachtów. Ależ tamte załogi musiały być rozwodnione. Ale nie tylko my mieliśmy ochotę na jeszcze odrobinę zabawy. Dzielna załoga Ermy, która w ¾ składała się z dam podjęła próbę rywalizacji. Gdy mijaliśmy boję zwrotną, Erma była daleko przed nami. Nic nie mogliśmy zrobić. Ustawiliśmy żagle najlepiej jak potrafiliśmy i płynęliśmy do mety. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że w szybkim tempie zbliżamy się do naszym sympatycznych rywali. Dopiero wtedy zauważyliśmy, że tam daleko jeszcze przed nami coś dzieje się z wiatrem. Tuż przed metą, w główkach Trzebieży wiatr zaczął słabnąć i kręcić. Nieco zmieniliśmy kurs, przebalastowaliśmy jacht na nawietrzną… a Erma była coraz bliżej, coraz bliżej. Tuż przed linią mety dziewczyny z Ermy patrzyły z niedowierzaniem jak ich mijamy. Okazało się, że linię mety minęliśmy o 8 sekund przed nimi. Kolega z prowadzący Ermę nie mógł uwierzyć, jak to możliwe, że mniejszy i lżejszy jacht ma większą inercję. Ten finisz, choć rozgrywany przy niewielkiej prędkości, chociaż na chwilę nas rozgrzał.

       Żeglarze, choć już mocno rozwodnieni, zachowali resztki żeglarskiej dzielności, czego nie można powiedzieć o lokalnych władzach. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, Police i Trzebież urażone w swojej dumie przez to, że nie u nich odbędzie się zakończenie całych regat, po prostu się na nas wypięły. Nie było zakończenia tego, tak trudnego etapu, nie było choćby symbolicznego poczęstunku. Panie burmistrzu, takie rzeczy się pamięta.

       Pal licho burmistrza, ale co z pogodą? W nocy i nad ranem przeszła nad zalewem ulewa. Rano wciąż padało, i w rezultacie przed ostatnim etapem rozwodnionych było jeszcze więcej. Już nikt nie nawoływał do buntu. Ludzie po prostu mieli dosyć i po prostu deklarowali, że nie wezmą udziału w wyścigu i popłyną do Stepnicy najkrótszą drogą. Ku mojemu zaskoczeniu, mój skiper też zaczął zdradzać objawy rozwodnienia. Jak to? To po co przez tyle dni tupaliśmy pod wiatr tą naszą łupiną i mokliśmy jak nie z powodu deszczu to z przez przecinane fale? Rezygnować z ostatniego etapu? To jest dopiero bez sensu. Chyba moje uwagi ułatwiły Markowi podjęcie decyzji o starcie, bo jednak wyruszyliśmy. Okazało się, że takich jak my było bardzo niewielu, ok. 30 %. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że na starcie i później nie widziałam Maćka „Whisky”. Słyszałem co prawda, jak przed startem jego żona mówiła, że ona to p….., nie płynie, ale nie brałem tego poważnie. Maciek żegluje dopiero od kilku lat. W tym roku szło mu bardzo dobrze. Miał pewne drugie miejsce w całych regatach w naszej grupie, pod warunkiem, że wystartuje do ostatniego etapu. A jednak rozwodnienie jego żonki było już tak mocne, że nie wystartowali. Szkoda! Naprawdę, szkoda, bo Maciek zapracował na to drugie miejsce. Tym razem sędzia miał bardzo dobrą prognozę. Wiatr do 4, przestało padać, wreszcie ładny żeglarski dzień. W ten oto sposób, zupełnie nieoczekiwany, wskoczyliśmy na trzecie miejsce. Zgodnie z planem  naszą grupę wygrała w tym roku Neferteti, a drugie niespodziewanie zajęło Triché. Na zakończenie regat mogę tylko powtórzyć to stwierdziłem wcześniej. Formuła KWR w tych warunkach kompletnie się nie sprawdziła. Cały czas mieliśmy do czynienia z silnymi lub bardzo silnymi wiatrami i sporą falą. Kolejne wyścigi przebiegały według tego samego scenariusza. W poszczególnych klasach, im większy jacht tym szybciej płynął i nie było sposobu by temu w jakikolwiek sposób zaradzić.

       Stepnica przywitała nas nową mariną, prawie dokończoną. Bardzo przyjemne miejsce, jeszcze tylko to zaplecze sanitarne. Dla czego ten element zawsze zostawia się na koniec? Tak czy owak gratulacje dla miejscowych władz. Prawdę mówiąc, to trochę się dziwię, że dopiero w tym roku ktoś wpadł na pomysł przeniesienia finału regat z Trzebieży do Stepnicy. Od lat przecież, miejscowościami, które najlepiej przyjmują żeglarzy to Kamień Pomorski i właśnie Stepnica. I ta nowa marina. Kiedy do Stepnicy przypływa flotylla Etapowych Regat Turystycznych, odbywa się tu prawdziwy festyn, zarówno dla żeglarzy jak i dla mieszkańców całej gminy i nie tylko. Już drugi rok z rzędu, w dniu zakończenia etapu, odbywa się w Stepnicy, w porcie, piknik jazzowy, w którym biorą udział bardzo dobrzy muzycy.






Oficjalne zakończenie regat, w niedzielę, odbyło się z udziałem różnych bardzo ważnych gości i sponsorów. Był pan marszałek, było dwoje posłów, byli burmistrzowie, i inni ważni. W pierwszej chwili budzi się sprzeciw. Te wszystkie VIP-y przybyły tu by zbierać kolejne punkty. Ale warto jednak spojrzeć na całą sprawę z nieco większego dystansu. We współczesnym świcie sam zapał i entuzjazm nie wystarczą. Pewnie, że można by zorganizować te regaty przy minimalnym budżecie i cieszyć się nagrodami w postaci uścisku dłoni Neptuna. Ale to za mało. Ludzi trzeba do wszystkiego zachęcać, sprawiać by z pośród ogromnej ilości ofert wybrali właśnie tę naszą. A co do tego jest niezbędne? To proste: duża kasa, poparcie ważnych osób i nagłośnienie w mediach. To jest niestety, ta cena, którą trzeba zapłacić, aby Etapowe Regaty Turystyczne mogły przyciągać żeglarzy. Ja, tak czy owak, lubię tę imprezę, bo tu się żegluje i spotyka fajnych ludzi.


poniedziałek, 8 sierpnia 2011

47 Etapowe Regaty Turystyczne – Deszczowe Regaty cz. 5

       Wyścig  z Wolina do Nowego Warpna należy do najciekawszych w ramach ERT. Jest długi, przeważnie pod wiatr, a do tego po drodze trochę sieci rybackich. W tym roku emocje zaczęły się jednak na długo przed startem. Linia startu, jak zwykle została ustalona już daleko na zalewie, aby wyjść poza liczne i bardzo rozległe płycizny wokół toru wodnego do Wolina. Deszcz, silny zachodni wiatr i wysoka fala sprawiły, że większość chcących wystartować miała spore problemy, aby zdążyć na start. Na szczęście sędzia regat zdecydował się na przełożenie startu.
Wymiana załóg w Wolinie

       Konieczność żeglowania pod wiatr sprawiła, że błyskawicznie jachty rozjechały się w różne strony, każdy szukał swojego optymalnego halsu. Nie było łatwo. Na jednym halsie udawało się nam przekraczać prędkość 5 węzłów, na drugim za sprawą wysokiej i stromej fali, momentami spadała poniżej 3. To był chyba najtrudniejszy moment wyścigu, właśnie to poszukiwanie optymalnego ułożenia i kursu. Gdy się rozejrzałem, łódki były już rozrzucone po ogromnej połaci zalewu niczym gwiazdy z odległych galaktyk na bezchmurnym niebie. Czy ktoś jeszcze pamięta jak wygląda bezchmurne niebo? Czy przypadkiem nie występuje ono już tylko w opowieściach z naszego odległego dzieciństwa? Pojedyncze żagle aż po horyzont, czasami jakieś dwa jachty przyklejone do siebie, do tego ciężkie chmury i mocno rozkołysane wody zalewu. Fanie to wygląda, choć nie wszyscy uczestnicy regat dobrze znosili te warunki. Gdy pojawiły się sieci rybaków, te punkciki rozjechały się jeszcze bardziej. I oto jakimś cudownym zrządzeniem losu, te wszystkie punkty zaczęły się zjeżdżać przy boi zwrotnej. Dopiero teraz było widać tak naprawdę kto jest z przodu a kto z tyłu. Stawka była bardzo rozciągnięta, wdawało się, że nic już nie może się zmienić i tak też było. Prosty, baksztagowy kurs prosto do mety. Przy 5 B to sama przyjemność.  A potem to już tylko wielkie suszenie. W Nowym Warpnie jak zwykle fajnie przyjęcie. Ludzie z przystani bardzo starali się pomagać przy cumowaniu jachtów. Bardzo miłe przyjęcie przy kei i tradycyjnie sympatyczny wieczór przy grochówce zaserwowanej przez gospodarzy. Był też i grill, ale nie wiem  kto był w tym wypadku prowodyrem. Chyba Dobrawa, ale nie jestem pewien czy nie maczało w tym palców Triché. Jeżeli coś pokręciłem to przepraszam.    

A w Wolinie, jedlim, pilim i dobrze się bawilim
       Powiada się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Z pewnością tak jest. Nie brakuje przecież ludzi mądrych, pracowitych, zdolnych i utalentowanych. Rzecz raczej w ich wynajdywaniu i właściwym wykorzystywaniu ich talentów. Tak, to z całą pewnością prawda, ale jednak wszystko kręci się dzięki tym niezwykłym jednostkom, którym przede wszystkim się chce. Bez przerwy słyszymy ile to geniuszy wokół nas, tylko im się nie chce. Wieczór przed etapem Wolin – Nowe Warpno spędziliśmy na przystani w Wolinie. Tam też jest taka osoba, pani Lucyna. Gdy pan burmistrz witał żeglarzy i zebranych gości, właśnie ona jako jedyna dostała prawdziwą owację. Pan burmistrz żartobliwie zauważył, że jeszcze długo będzie musiał pracować, aby być tak przywitanym. Ale tak to jest, gdy znajdzie się taka osoba, której się chce, która robi to co robi z pasją i uśmiechem na ustach.

       Oprócz pana burmistrza krótkie przemówienie wygłosił pan przewodniczący rady. Nie wiem czy panu przewodniczącemu tak bardzo zależało by powiedzieć te parę słów, czy był tak stremowany, ale z daleka było widać jego wielkie zdenerwowanie. O ile przemówienie pana burmistrza był zwarte, energiczne, pełne życzliwości dla żeglarzy i promujące Wolin i okolice, to wystąpienie pana przewodniczącego było … nieco podminowane. A gdy na koniec życzył żeglarzom wiatru pod kilem … Ech dajmy już spokój.
W Nowym Warpnie lubią żeglarzy.
       Z wielką przyjemnością zawsze przypływam do Nowego Warpna. Lubię tamtejszą przystań, lubię miasto. Tym razem koledzy zachęcali mnie do skosztowania pierogów w barze Argus, delikatnie ostrzegając, że pani tam obsługująca jest … specyficzna, taki folklor. No cóż pogoda była jaka była, zimo i mokro więc bez specjalnego oporu daliśmy się namówić na wizytę w tym lokalu. Gdy przyszliśmy, było już parę oso bób. Fajnie, trochę ludzie sobie zarobią, w końcu Nowe Warpno do najbogatszych nie należy i takich imprez jak zakończenie etapu ERT zbyt wielu nie ma. Gdy weszliśmy do środka wraz z koleżeństwem z Triché usłyszeliśmy następujący dialog:

- Dzień dobry, będzie można coś zjeść ? – zapytała koleżanka z uśmiechem na twarzy.

- Ale trzeba będzie długo czekać – odpowiedziała niezbyt szczęśliwa pani, niczym znużona księżniczka, obsługująca gości.

- Poczekamy. – odpowiedziała spokojnie koleżanka

- Ale trzeba będzie czekać długo, bardzo długo!  - głos księżniczki z Argusa był już zdecydowanie bardziej niecierpliwy.

- Damy radę. – dobry nastrój wciąż nie opuszczał naszej koleżanki.

- Ale nie wiem czy my damy radę. – księżniczka miała już wyraźnie dosyć tej rozmowy.

- To co, mamy już sobie iść? – pół żartem, pół serio zapytała dzielna żeglarka.

- Możecie sobie iść! – Księżniczka już nie ukrywała złości i zniecierpliwienia.


Jak dla mnie, to już wystarczyło. To co niektórzy nazywali folklorem, to było najzwyklejsze chamstwo. Co w ludziach siedzi, że godzą się by ich tak traktowano? Masochiści? Chamstwo zwane folklorem. Świetne. Ja ten wytworny lokal, o nazwie Argus będę omijał szerokim łukiem.   

piątek, 5 sierpnia 2011

47 Etapowe Regaty Turystyczne – Deszczowe Regaty cz. 4



       Kamień Pomorski, to nieodmiennie, od lat, różne sympatyczne doznania. Jest tam coś takiego w klimacie, że jakby nie było, zawsze jest fajnie.

       Wyścig na Zalewie Kamieńskim, to najładniejszy wyścig Etapowych Regat Turystycznych. Ładny akwen i prawdziwy trójkąt z utrudnieniami w postaci sieci rybackich. Nie jest to wielka woda, amino to wiatr potrafi płatać różne figle. I tym razem tak był. Na jednym z halsów wpadliśmy w strefę bardzo słabego wiatru, choć dookoła dmuchało całkiem rześko. Zupełnie bezradni patrzyliśmy jak nasi konkurenci nam odpływają. Kiedy już prawie udało nam się wydostać z tej czarnej dziury, zobaczyliśmy, że w jej kierunku płynie Dobrawa, druga z carin uczestniczących w ERT. Co ten Andrzej robi? Nie zwrócił uwagi co się z nami działo? Miał nad nami sporą przewagę, którą w kilka chwil w całości stracił. Mijamy boję i wychodzimy na kurs spinakerowy. Dużo przed nami Whisky i Triché, z którymi próbujemy się ścigać. Maciek na Whisky postawił swojego świetnego spinakera i gna jak struś pędziwiatr. Tylko w kilwaterze słychać syk szampana  (Jurek Porębski). Ale Krzysiek na Triche ma problemy. Wiatr nieco zelżał, do tego nie ma spinakera. Dystans między nami szybko się zmniejsza i w końcu go mijamy. Kolejna boja, do tego jeszcze sieci. Płyniemy ostro, bądź bardzo ostro. Znowu silniejszy wiatr. Tym razem Triché mija nas.  Niezła zabawa. 

       Wracamy do przystani w dobrych nastrojach. Dodatkowo, to co się dzieje w Kamieniu, też napawa optymizmem. Na budowie zupełnie nowej, dużej i nowoczesnej mariny praca wrze w najlepsze. W samym mieście też dużo się dzieje. Fajnie, że nie spoczęli na laurach, że działają w myśl zasady, że nigdy nie jest na tyle dobrze, że nie może być lepiej. I jak tu nie wierzyć w jakiś magiczny przepływ pozytywnej energii. Żeglarze lubią Kamień, w Kamieniu lubią żeglarzy. Nie było co prawda, jak w poprzednich latach różnych konkursów, wszak na placu budowy byłoby to nieco niebezpieczne. Poza tym na placu budowy trzeba poruszać się w kaskach ochronnych, a akurat nie mieliśmy ich na jachtach. Mimo wszystko przywitała nas pan wiceburmistrz, jak zwykle życzliwy, jak zwykle uśmiechnięty. No a wyżerka jaką nas ugoszczono była po prostu niesamowita. Niestety na szaszłyk się nie załapałem, bo ruszt z szaszłykami był tak oblegany, że nawet taranem trudno by było się do niego przebić.

       Warte podkreślenia jest to, że ta życzliwość nie jest związana tylko z wieczornymi uroczystościami. W związku z trwającymi pracami są chwilowo pewne niedogodności, m.in. trudno nabrać gdzieś wody. Poszedłem przed wyścigiem do pana bosmana portu, z pytaniem, czy gdzieś nie ma jakiegoś sensownego ujęcia wody.  Akurat tam gdzie urzędował takowego nie było, ale z wielką życzliwością udostępnił inne pomieszczenie gdzie mogłem bez problemu zatankować. A przecież On tam jest sam, nawet jak przypływa kilkadziesiąt jachtów na raz.

       Żeglarze nie byliby sobą, gdyby po części oficjalnej nie kontynuowali zajęć w bardziej kameralnych warunkach. Tym razem zostaliśmy zaproszeni na salony na Triché, wszak było Krzysztofa. Jak przystało na kulturalnych dżentelmenów, wzięliśmy małe co nieco w przezroczystym opakowaniu i udaliśmy się na przyjęcie. Uciech wszelakich do późnej nocy było co niemiara. Zostało opowiedzianych niezliczona ilość dowcipów. Jednak jedyne co pamiętam, to to, że zaśmiewałem się do łez. Gdybym jednak miał powtórzyć którykolwiek z tych dowcipów, to miałbym wielki problem. Jednym uchem wpada, drugim wypada. Zupełnie jakby w głowie był wielki przeciąg. Nasuwa to wielce niepokojące podejrzenia co do tego, czy jest coś w środku. Może następnym razem, na wszelki wypadek, zatkam sobie jedne ucho i coś się uda zatrzymać.
       Kamień Pomorski, oprócz wielu niezaprzeczalnych zalet, ma jedną dosyć istotną dla żeglarzy wadę. Otóż stojąc przy kei miejskiej przy zachodnim wietrze, a takie nie należą tu do rzadkości, jest się narażonym na spory dyskomfort. Rozpędzone wiatrem fale na powierzchni całego zalewu tłuką o burty jachtów. Leżąc w koi ma się wrażenie, że leży się na pace starego stara przeznaczonego do przewozu węgla, pędzącego z szaloną prędkością po bardzo krętej i bardzo dziurawej drodze. Mi.in. z tego powodu z taką radością patrzyliśmy jak szybko buduje się marina w Kamieniu. Ale tym razem było inaczej. Spędziliśmy tu dwie noce i dwa razy wiatr na wieczór zupełnie zamierał i zaczynał dmuchać na ranem. Spało się więc wyśmienicie. To nie była paka starego stara, tylko super wygodne tylne siedzenie w leksusie.

środa, 3 sierpnia 2011

47 Etapowe Regaty Turystyczne – Deszczowe Regaty cz. 3

       Wyjrzało nieco słońca zza chmur, Neptun zlitował się nad żeglarzami. Słabiej wiało, do tego z zachodu, deszcz też nam odpuścił. Dzięki temu wyścig do Dziwnowa był prawdziwie relaksujący. Patrząc na to z perspektywy trzeciego członu nazwy regat było pięknie. Niestety z perspektywy drugiego członu, były straszne nudy. Nie było boi rozprowadzającej, nie było boi zwrotnych na dystansie. Jednym, prostym halsem od startu do mety. Czy trudno w takich warunkach wytypować zwycięzców? Żadna firma bukmacherska nie zdecydowałaby się na przyjmowanie zakładów. My tradycyjnie mieliśmy drobny problem decyzyjny. Ponieważ nie było pełnego fordewindu, a nasz zabytkowy spinaker nie jest najsprawniejszy na baksztagach, zbyt długo wahaliśmy się czy go stawiać czy też nie. W końcu postawiliśmy i była to całkiem dobra decyzja, niestety spóźniona.

       Po raz pierwszy od trzech lat w Dziwnowie czekały nas same miłe niespodzianki. Zaczęło się przy dziwnowskim moście, gdzie zwykle musieliśmy czekać aż przypłyną wszystkie jachty. W tym roku most był otwierany kilkakrotnie, dzięki czemu nie było przepychanki przy przejściu. Na miejscu okazało się, że władze Dziwnowa przygotowały poczęstunek, i to bardzo przyzwoity, na spotkanie przyszedł pan burmistrz, był zespół muzyczny. Czyżby faktycznie nastąpiła zmiana stosunku władz tego miasta do żeglarstwa? Tak trzymać. Chyba powinno im zależeć na rozpropagowaniu Dziwnowa jako ośrodka żeglarskiego. Wystarczyło popatrzeć na te tłumy jakie przewijały się na bulwarze i przyglądały się egzotycznemu światu żagli. A i żeglarze bardzo by docenili gdyby faktycznie powstała tu marina z prawdziwego zdarzenia.

             Oczywiście były też obietnice, właśnie dotyczące budowy mariny. Jednak na obietnice brać żeglarska jest już uodporniona. Iluż to już obietnic się nasłuchaliśmy. Poczekamy, zobaczymy … lub nie zobaczymy. Jeśli można, to miałby jedną radę dla gospodarzy Dziwnowa. Pierwszymi zajawkami nowej mariny są dwa punkty na kartę gdzie można podłączyć się do prądu i wody. Trudno jednak spotkać bosmana, czy kogoś innego, u kogo można by nabyć te karty. Tym czasem jedną z najważniejszych wizytówek każdej mariny - i nie tylko – są sanitariaty. Te obecne są tragiczne. Jeżeli więc faktycznie zacznie powstawać nowa marina, to niech jednym z priorytetów będą porządne sanitariaty. Wieść o fajnej marinie szybko się rozejdzie i chętnych do jej odwiedzenia będzie na pewno wielu.

      Coś zaczyna się zmieniać w obyczajach. W Dziwnowie do poczęstunku nie serwowano darmowego piwa! Do niedawna rzecz nie do pomyślenia.

      Obietnice obietnicami, a póki co rzeczywistość skrzeczy. Fatalne sanitariaty, tłok przy kei, brak wody i prądu. Tradycyjnie więc, kolejne załogi zaczęły odcumowywać i kierować się na Kamień Pomorski. Z jednej strony uznanie dla Dziwnowa za bardzo miłe przyjęcie, z drugiej ogrom pracy do wykonania by zatrzymać żeglarzy, tym bardziej, że władze Kamienia też nie zamierzają odpuścić.   

47 Etapowe Regaty Turystyczne – Deszczowe Regaty cz. 2

       Świnoujście już od kilku lat mogło poszczycić się najlepszą mariną w naszym regionie. Dorobili się porządnego budynku socjalnego, sporo miejsc do cumowania, paliwo na miejscu, dostęp do prądu na kei. Czyli tak, jak to normalnie powinno być. Co prawda byli malkontenci którzy narzekali, że za natryski trzeba płacić. Rozbawił mnie pewien dżentelmen, który odgrywał wielkie zdziwienie gdy skonstatował, że woda nie chce tak sobie lecieć z prysznica. Poinformowałem pana, że należy udać się do bosmana po żeton. Ależ zdziwiony wrócił  od bosmana, który zażyczył sobie w zamian za żeton kilku pieniążków bitych przez mennicę państwową. Albo jest niezłym aktorem, albo jakimś kosmitą, który dopiero poznaje ziemiańskie obyczaje.

    Okazuje się jednak, że włodarze Świnoujścia nie zechcieli poprzestać na tym co było i marina w nadmorskim kurorcie przywitała nas wielkim placem budowy. Tam naprawdę dużo się dzieje i wszystko na to wskazuje, że gdy przypłyniemy tam w ramach 48 ERT, będzie tam po prostu pięknie. Już nie mogę doczekać się przyszłorocznej wizyty.

       Jest tylko jeden mały szkopuł, ludzie. Konkretnie, personel mariny. Przez te dwa dni, kiedy Świnoujście było bazą regat, nie widziałem nikogo uśmiechniętego. Ludzie albo obojętni, albo źli na cały świat, albo nadęci i okazujący lekceważenie. Nie wymagam nie wiadomo czego, niech po prostu uśmiechają się do ludzi, niech będą pogodnie życzliwi. Jak sobie przypomnę roześmiany i rozgadany personel marin w Chorwacji, to uśmiech sam pojawia się na twarzy. Prawdą jest, że tamte mariny są piekielni drogie, ale mam wrażenie, że to nie jest kwestia pieniędzy. Raczej kwestia mentalności. A może u nas jest za mało słońca i dla tego ludzie są tacy niedorobieni?

       Pogoda znowu się zepsuła. Wiatr stężał, zaczęło padać. Kilka załóg zrezygnowało ze startu w wyścigu o Błękitną Wstęgę Zatoki Pomorskiej. Wiał nietypowy wiatr z południa. Po wyjściu na zatokę okazało się, że to może być nawet 7 do 8, ale jak już wypłynęliśmy to będziemy się ścigać.

       Pierwsza boja zwrotna wystawiona była, mniej więcej na północny zachód od linii startu. Ten hals dla naszej łupinki nawet nie był najgorszy. Trzeba tylko było uważać aby panować nad łódką. Udawało nam się utrzymywać na niezłej pozycji. Po zwrocie na południe rozpoczęły się prawdziwe zmagania, tyle że nie z konkurentami a z żywiołem. Silny wiatr i wzrastająca fala sprawiły, że mieliśmy ogromne problemy ze zbliżaniem się do drugiej boi zwrotnej.  Kolejne halsy niewiele zbliżały nas do celu. Woda lała się ze wszystkich stron. Duże jachty tym czasem odjechały w siną dal. Nawet nie powąchaliśmy smrodu za nimi bo był za silny wiatr. Na domiar złego organizatorzy nie podali pozycji na jakiej będzie ustawiona boja. Była tylko informacja, że będzie na wysokości plaży. Przy tej pogodzie, tak ustawiona boja, była bardzo źle widoczna.  Dopiero tuż przed brzegiem można było ją dostrzec.

       Ale na tym halsie, nie tylko my mieliśmy kłopoty. Tomahawk, czyli latawiec jak my  go nazywamy, zaliczył wywrotkę. Po dłuższych zmaganiach udało się załodze jakoś jacht postawić, ale nie byli w stanie płynąć dalej  i policja odholowała ich do mariny. Jeszcze na dobre nie skończyła się akcja ratunkowa Tomahawka, a już potrzebował pomocy Aviator. Ten z kolei stracił maszt. Koledzy z Talaji jako pierwsi zaofiarowali swoją pomoc, rezygnując tym samym z udziału w wyścigu. Brawo TALAJA ! Za chwilę kolejny jacht wycofał się z regat w wyniku złamania się salingu. Na szczęście nic więcej nie zostało uszkodzone i koledzy wrócili do mariny o własnych siłach.


     Po minięciu, tej nieszczęsnej boi pod brzegiem, do mety płynęliśmy połówką więc było zdecydowanie lżej. Wyścig jednak był już rozstrzygnięty.

     Wieczorem odbyło się spotkanie z władzami miasta i poczęstunek w tawernie (wszak to oficjalna impreza z udziałem pani wiceprezydent Świnoujścia). Najpierw było więc oficjalnie, a później zajęcia w tak zwanych podgrupach. Ależ jest przepaść między tymi światami, zupełnie jakby znajdowały się na dwóch różnych końcach galaktyki. Z jednej strony przemówienia, podziękowania (nie zawsze szczere i nie zawsze zasłużone) i anemiczne oklaski. Z drugiej wprost gejzery dobrego humoru. Żeglarska brać lubi się bawić, lubi się śmiać, nawet po tak ciężkim dniu. Co kawałek, na kolejnych jachtach zbierali się ludzie z różnych jednostek i snuli niekończące się morskie opowieści.

wtorek, 2 sierpnia 2011

47 Etapowe Regaty Turystyczne – Deszczowe Regaty cz. 1



      Deszcz, wiatr i dogorywająca marina w Trzebieży. Oto sceneria w jakiej rozpoczynały się 47 Etapowe Regaty Turystyczne.

       Z każdego kąta wyziera w Trzebieży bieda. W porcie jachtowym, który bardzo na wyrost można by nazywać mariną, trudno gdzieś zacumować. Znaczna część zarośnięta, zbyt mało boi przy funkcjonującej jako tako kei. Z tego powodu, no i oczywiście z powodu braku dobrej osłony od zachodu, wielu żeglarzy chroni się w porcie rybackim. Jeżeli jednak ma się to szczęście, że jakoś się w marinie zacumuje i padnie komenda: „tak stoimy”, zwykle załoga pędzi biegiem do toalety. Żeglarze tak mają, zanim cokolwiek zrobią sprawdzają lokalny kibelek. A tu niespodzianka. Drzwi zamknięte na głucho. Najpierw trzeba odnaleźć jakąś bardzo ważną personę, która dzierży pieczę nad kluczem do WC. Czujecie to? Jaki to majestat! Władca klucza do WC.

       Niestety, po przekroczeniu bramy mariny nie jest lepiej. Trzebież nie wygląda dobrze. I, nie wszystko można zwalić na biedę. Odrobina troski o swoje otoczenie, trochę pomyślunku i pracy wiele by mogło zmienić. A tak pozostaną tylko wspomnienia i tradycja. Starzy żeglarze z rozrzewnieniem wspominają dawne czasy, kiedy to COŻ tętnił życiem przez cały sezon i nie tylko. Na szczęście wciąż można  zjeść tutaj dobrą rybę lub zupę rybną, choćby w Sailorze. Niektórzy te wyprawy na zupę rybną uczynili stałym punktem programu w trakcie pobytów w Trzebieży. Niestety jest pewien mankament tych kulinarnych wypadów. Ludzie wracają z nich objedzeni do granic możliwości. Trzeba popuszczać paski, rozpinać guziki, a i tak nic to nie daje. Tylko na co były te starania o odciążenie jachtu przed regatami. Cały trud na nic. Żeglarze, wypełnieni po brzegi niczym wielkie tankowce, wracają na swoje łódki i gdy postawią na nich nogę, jacht momentalnie zwiększa swoje zanurzenie o dobre 10 centymetrów.

       W barze Sailor mieliśmy kiedyś zabawną, aczkolwiek nieco kłopotliwą, przygodę. Jak to zwykle bywa, rozliczenie następuje po zakończeniu konsumpcji. Grzecznie drepczemy do pani za barem i prosimy o podsumowanie naszego obiadu. Pani długo i mozolnie coś liczy i w końcu pada werdykt. Niby wszystko się zgadza, ryba, frytki, surówka, piwo, tylko dla czego razy trzy, skoro było nas dwóch, i każdy wziął po jednym zestawie? Grzecznie zwróciliśmy uwagę, że chyba zaszła jakaś pomyłka. Ta nasza uwaga tak panią zbulwersowała, że oddała nam wszystkie pieniądze, które jej daliśmy, i chyba chętnie by nas wyrzuciła z lokalu, gdyby miała odpowiednie siły. A tak pozostało jej tylko puszenie się i okazywanie złości. Skuliliśmy się w sobie i cichutko wyszliśmy. Jak nie chcą zapłaty, to nie będziemy się szczególnie mocno upierać.

       W sobotę rano, pogoda była wyśmienita … na antypodach. Tu na miejscu już tak przyjemnie nie było.  Lało, a wiatr dął jak szalony, jakby chciał przyspieszyć ruch obrotowy ziemi. Odbyło się uroczyste otwarcie i odroczenie startu o cztery godziny. Zjechało się na otwarcie, jak zwykle kilku lokalnych oficjeli. Przyglądałem się im, i zastanawiałem nad ich szczególnymi predyspozycjami. Politycy, bez względu na szczebel, na którym działają, mają przynajmniej jedną wspólną cechę: nieprzeniknione maski na twarzach. Patrząc na nich trudno, doprawdy domyślić się co oni naprawdę myślą. Niby emocjonalne wystąpienia, np. prezesa OZŻ, czy szczególnie, burmistrza Polic, sprawiały wrażenie gry. Co też, jest za tymi maskami. Zwykle w Trzebieży kończyły się regaty, tym razem mają zakończyć się w Stepnicy. Jak zareaguje na to pan burmistrz? Zobaczymy za kilka dni.

       W końcu jest informacja, że startujemy. Jakby mniej padało. Nieco zelżał wiatr, może koło 50 B, może nieco więcej.


       Pierwszy etap pokazał dwie rzeczy. 1. Podział na klasy tylko według samego KWR, bez uwzględnienia dodatkowo podziału wg wielkości jachtu nie ma sensu. Sześciometrowa, ważąca ok. 1 t carina, nie ma najmniejszych szans ścigania z np. ośmiometrowym i ważącym ok. 3,5 t trio 80. To po prostu była masakra. KWR niczego nie był w stanie wyrównać.  2. Układ pierwszego etapu, identyczny jak w ubiegłych latach, zupełnie nie uwzględniał kierunku wiatru. W rezultacie całą trasę z Trzebieży do mety przy główkach Kanału Piastowskiego, z jedną boją pośrednią, jachty przeleciały na jednym halsie, od połówki do fordewindu. Wystarczyło ustawić żagle i gnać do mety. Nawet nasza Karina pokonała tę trasę w czasie poniżej 2 godzin. Taktyka? Zwroty? Nie widać nie słychać.

     Do mariny w Świnoujściu wpływaliśmy w nienajlepszych nastrojach, na szczęście, pogoda się nieco zlitowała i mieliśmy nienajgorszy wieczór. Były nawet kiełbaski i piwo. Zwykle odbywało się to w tawernie U Muzyka. Okazało się jednak, że wdowa po Muzykiewiczu, już nie prowadzi tawerny w marinie. Podobno był jakiś przetarg na dzierżawę, który wygrał ktoś inny, a Muzykiewiczowa prowadzi niewielką budkę gastronomiczną, z boku mariny, i właśnie tam odbył się poczęstunek. I znowu tradycja i wartości niematerialne przegrały z bezwzględnymi prawami rynku. Muzyk był legendą zachodniopomorskiego żeglarstwa, ale kogo to dzisiaj obchodzi.

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...