wtorek, 16 czerwca 2015

IV REGATY STEPNICA

       


       Stepnica to miejsce lubiane przez żeglarzy. Bo i jak mogłoby być inaczej. Każda wizyta żeglarzy to okazja do szampańskiej (no, może piwnej) zabawy, odbywa się barwny jarmark, niczym dawne odpusty, są koncerty z muzyką z najróżniejszych zakamarków muzycznego świata. Gdy więc Marek zaproponował udział w IV Regatach Stepnica, nie wahałem się ani chwili, tym bardziej, że jakoś nie mieliśmy jeszcze w tym roku okazji do pożeglowania, ani tym bardziej do poregacenia się, a to już połowa czerwca.
       Piętnaście mil z przystani JK AZS do Stepnicy to zazwyczaj bardzo przyjemna wycieczka. Tak też, prawie, było i tym razem. Wystartowaliśmy ok 1700, więc należało przemieszczać się w miarę energicznie. Tymczasem Eol uwziął się na nas i bez przerwy wiało nam prosto w nos. Aby dotrzeć do Stepnicy zanim Helios zakończy swoją codzienną wędrówkę nie mogliśmy pozwolić sobie na halsówkę i chcąc, nie chcąc, musieliśmy zaprząc do roboty nasze niewielkie stadko koników mechanicznych. I w ten sposób dopłynęliśmy około 2200 do Stepnicy. Po odstawieniu kataryny, jeszcze przez dobry kwadrans szumiało mi w głowie.


      A w marinie raptem parę jachtów. Czy to fakt, że akurat równolegle odbywał się w Szczecinie organizowany z wielkim rozmachem finał Baltic Tall Ships Regatta 2015, czy też jedynie kolejne potwierdzenie, że miłośników turystycznego regacenia się jest coraz mniej, ale wyglądało to smutnie. Co prawda nową marinę oddano do użytku już w zeszłym roku, ale nie miałem jeszcze okazji w niej cumować. W czasie zeszłorocznych Etapowych Regat Turystycznych, które dla mnie skończyły się właśnie w Stepnicy, cumowaliśmy w Kanale Młyńskim. Tak więc z dużym zainteresowaniem przyglądałem się podejściu i samej marinie. Najpierw kardynalki, których na roztoce jest cztery. I nie są one ustawione dla ozdoby. Oj nie, nie. Miałem okazję zobaczyć jak dla kilku kolegów kończyło się zlekceważenie tych dwóch ostatnich, tuż przed portem. Na szczęście dno w tym miejscu jest piaszczyste i wszystko sprowadzało się do lekkiego przetarcia dna. Choć jeden z jachtów, ponad trzydziestostopowy beneteau first, który nieco za bardzo się śpieszył, całkiem efektownie podrzucił kuperek do góry, ale i jemu udało się bezpiecznie wycofać.


       Po przejściu między kardynalkami już tylko żabi skok do główek mariny. Co prawda gospodarze oszczędzają na prądzie i nie świeci się zielone światełko, ale czerwone jest na tyle mocne, że wystarczy. Ostrzegano nas, że marina nie jest przygotowana na silniejsze wiatry z zachodu. Od tej strony jest zupełnie otwarta i z szeroko rozwartymi ramionami przygarnia fale rozpędzone na Roztoce. Faktycznie tak to wygląda, no i w sobotę wieczorem przyszedł ten silniejszy, burzowy, zachodni wiatr. Nie było jednak najgorzej. Byliśmy zacumowani burtą zawietrzną więc obawialiśmy się obijania o Y-bom. Wywiesiliśmy wszystkie obijacze, ale nie wyglądało to dobrze. Gdy jednak daliśmy dwa odciągi na keję z burty nawietrznej sytuacja zdecydowanie się poprawiła. Co prawda dalej bujało, ale już nie tłukliśmy o Y-bom. A bujanie? Przyjemniej się spało. Ale wcale nie było przyjemnie, gdy natura przypomniała o sobie i trzeba było pójść tam, gdzie i król chadza piechotą. W marinie jest tylko stara, rozpadająca się budka, z epoki węgla kamiennego, z dwoma muszlami klozetowymi i jedną umywalką, a wszystko wspólne dla pań i panów. Oczywiście w kranie tylko zimna wodą. Czy ktoś zapomniał, że żeglarze również mają takie prozaiczne potrzeby i do tego czasami chcieliby się wykąpać? Czy też zwyczajnie zabrakło kasy?  
       Organizatorzy regat postanowili zmienić trasę i formułę regat w stosunku do lat poprzednich. Tym razem miały to być trzy wyścigi up & down, na krótkiej trasie mieszczącej się na Roztoce, której przebieg wyznaczał dominujący kierunek wiatru. Świetny pomysł, takie intensywne pływanie na zmianę pod wiatr i z wiatrem to spore wyzwanie dla żeglarzy. Chyba jednak ktoś zapomniał, że w tych regatach biorą udział ciężkie balastowe jachty, często sporych rozmiarów a ich załogi nie są zawodowcami. W takich krótkich wyścigach, do tego z dużą ilością manewrów szalenie istotny jest start. Dlatego w dwóch pierwszych wyścigach "obserwowaliśmy" go z pewnego dystansu, by móc lepiej docenić kunszt naszych kolegów. A co tam się działo, to ho, ho! W trzecim wyścigu jakoś tak się ustawiliśmy, że niechcący musieliśmy płynąć w czubie, mimo że wystartowaliśmy na lewym halsie. Przepraszamy wszystkich tych, którzy byli za nami. To i tak nie miało znaczenia, bo wszystko układało się zgodnie z planem: Krzysiek na Trzecim daleko przed nami, raczej bez szans na przeliczenie. Grzegorz na Alderanie z kolei regularnie przychodził za nami, do tego ma gorszy przelicznik, więc w naszej grupie bez niespodzianek. Trzy biegi minęły błyskawicznie. Wracaliśmy do mariny bez specjalnych emocji.


       Festyn na brzegu rozkręcał się w najlepsze. Wodzirej ze sceny co chwilę zapraszał do kolejnych konkursów. Kiełbaski, szaszłyki, piwo i inne specyjały rozchodziły się w najlepsze. A komisja sędziowska liczyła i liczyła wyniki. Trochę się to przeciągnęło, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało, wszyscy zajęci byli konsumpcją i żeglarskimi opowieściami. W końcu konferansjer zapowiedział ogłoszenie wyników i zaprosił na scenę pana burmistrza Andrzeja Wyganowskiego. Jak zwykle w Stepnicy oprawa wręczenia pucharów i dyplomów jest bardzo uroczysta. Gdy ogłoszono nazwę jachtu, który zajął pierwsze miejsce w grupie I KWR, bo od tego rozpoczęto wręczanie pucharów, powstało pewne zamieszanie. Tego jachtu nikt nie znał! Wyczytano go ponownie, i jeszcze raz, w końcu jakoś niepewnie ruszył ku scenie … Grzegorz z Alderana, bo to co wyczytywano jakoś najbardziej przypominało tę nazwę. BINGO!!! To o niego chodziło. Tylko dlaczego I grupa KWR, przecież my jesteśmy w grupie III? No dobra, niech będzie, że na potrzeby tych regat będziemy grupą pierwszą. Ale Alderan? Jak to możliwe? Jeszcze nie całkiem ochłonąłem, gdy wyczytano drugie miejsce. Łoł, to my. Za chwilę trzecie: Trzeci. I dalej kolejne jachty … Chwila, nas było w grupie tylko trzy jachty. Pani sędzia zapomniała powiedzieć o połączeniu grup, byliśmy klasyfikowani razem z jachtami II grupy, a więc nieco większymi. Oczywiście instrukcja przewidywała taką możliwość, tyle, że w jednym miejscu była mowa o minimum trzech jachtach w grupie, a w innym o pięciu. Wśród żeglarskiej braci zawrzało jak w ulu. Wyniki były dla wszystkich kompletnym zaskoczeniem. Czy to były jedyne pomyłki? Niestety nic nie udało się wyjaśnić, bo pani sędzia wraz z głównym organizatorem, Piotrem Stelmarczykiem, krótko po ceremonii wręczenia pucharów odpłynęła do Szczecina podziwiać Wały Chrobrego przystrojone na finał Baltic Tall Ships Regatta. A uczestnicy IV Regat Stepnica zostali sami ze sobą, z piwem w dłoniach i szantami dobiegającymi ze sceny.



Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...