poniedziałek, 7 marca 2011

Kronplatz, znaczy udany wypoczynek

Czekałem, czekałem i się doczekałem. W końcu pojechaliśmy na narty. Cóż za radość! Tym razem wybraliśmy się do miejscowości Monguelfo we Włoszech, leżącej nieopodal ośrodka narciarskiego Kronplatz. To nasze drugie podejście do nart w Italii Po pierwszym niezbyt udanym, jechaliśmy tam z pewnymi obawami.
Pogodę na podróż mieliśmy doskonałą, więc już sama jazda była sporą przyjemnością.  Podziwianie Alp przez kilka godzin to dla miłośników gór niemała frajda. Majestat gór, liczne mosty, tunele, malowniczo wijące się w dolinach rzeki, czy różne budowle przyklejone do stromych zboczy. Nic więc dziwnego, że do celu dotarliśmy w bardzo dobrych nastrojach.
Zamieszkaliśmy w rodzinnym hoteliku Gailerhof, oddalonym od Kronplatz o ok. 8 kilometrów. Sympatyczna i nader troskliwa obsługa i rewelacyjna kuchnia. Obiadokolacje to prawdziwe uczty składające się z warzywnych przystawek (warzywa surowe i pieczone), pierwszych dań, drugich dań, deserów i oczywiście wina, które to dokładaliśmy już z własnej inicjatywy. Zawsze były do wyboru dwa pierwsze i dwa drugie dania. Pani przychodziła podczas śniadania z propozycjami na dany dzień i trzeba było dokonać wyboru. I tu zaczynała się niezła zabawa, ponieważ karty były napisane po włosku, którego to języka żadne z naszej czwórki niestety nie zna. Ale przecież byliśmy w regionie Górna Adyga lub jak kto woli w Południowym Tyrolu, gdzie zdecydowana większość ludzi mówi po niemiecku i po włosku.. Świetna sprawa ta naturalna dwujęzyczność, a w wielu przypadkach trójjęzyczność. A wracając do posiłków, to nie tylko były bardzo urozmaicone, ale też i niezwykle obfite. Jednego dnia, była między innymi wyśmienita golonka. K. wielki miłośnik golonki po wchłonięciu warzywnej przekąski, pierwszego dania i własnej golonki, na propozycję zjedzenia połowy porcji A., odpowiedział z niewymownym żalem że: ta goloneczka uśmiecha się do niego tak zachęcająco, ale on już naprawdę nie ma siły!
Pierwszego dnia udawaliśmy się na narty z lekkim niepokojem. Dookoła nas prawie nie było śniegu. Rozległe górskie łąki już dawno zapomniały o białym przykryciu a słonko pięknie świeciło.






Na miejscu okazało się, że nasze obawy były zupełnie nieuzasadnione. Trasy przygotowane wyśmienicie. Nie ma mowy o jakiejś wystającej gałęzi, czy kamieniu. Rewelacja bardzo szeroko i długo. Można spokojnie zjeżdżać 4-5 kilometrów i cieszyć się radością z jazdy. O ile oczywiście pozwoli na to kondycja. Z tym niestety bywa różnie, ale to już nie zależy od gospodarzy.

Trasy dla narciarzy o różnym stopniu zaawansowania. Od bardzo łatwych, relaksowych, do całkiem wymagających. Właśnie jadąc jedną z takich nieco trudniejszych tras, po gołym lodzie, przypomniałem sobie że już dawno nie serwisowałem swoich nart. Ja układam się na lodzie na kantach nart a tu niespodzianka. Narty suną bokiem! Natychmiast po zakończeniu dnia udałem się do najbliższego serwisu. Przywitałem się z panem serwisantem i powiadam mu, że moje narty nie chcą jeździć. Pan wziął moje narty, przeciągnął palcem po kantach i rubasznie się roześmiał. O.K. Przyjdź rano po narty.
Wierzchołek Kronplatz położony jest na wysokości 2275 m. Raczej jest to zupełnie niezauważalne. Kilka gondoli i krzesełka dowożą szybko i sprawnie narciarzy i snowboardzistów na górę, gdzie jest duże wypłaszczenie. A tam kilka knajpek, szkoły, serwisy, wypożyczalnie itd. Ale przyszedł taki dzień, gdy przywiało z prędkością ok. 40-50 km/h i wszyscy przypomnieli sobie, że jesteśmy wysoko w górach. Trudno było ustać na tym wypłaszczeniu, niektóre gondole zostały zatrzymane, inne mocno spowolnione, uczestnicy szkółek narciarskich i snowboardowych poopóźniali się na zajęcia.  To był jedyny dzień, kiedy rano trzeba było nieco postać w kolejce do gondoli.
Charakterystycznym elementem Kronplatz jest umieszczony na specjalnej podstawie dzwon pokoju. Patrząc na tę niezwykłą konstrukcję, zaprojektowaną przez Paula de Doss-Moroder, aż trudno uwierzyć, że sam dzwon ma ponad 3 metry wysokości i waży 18 ton. Przy tym tak fajnie jest to zrobione, że prowokuje do zatrzymania się i chwili zadumy. Jak już się przystanie to zauważy niezwykle rozległe panoramy. Z jednej strony Zillertalers Alp z drugiej Dolomity.
No ale samymi widokami człowiek się nie naje. Wiedzą o tym doskonale gospodarze i dla tego przy stokach nie brakuje uroczych knajpek, do których z wielką lubością udają narciarze. Miałem nawet jakieś takie dziwne wrażenie, że niektórzy zaczynają dzień od odwiedzin tych lokali. Może tam poszukują talentu?



Czy to wjeżdżając gondolami do góry, czy zjeżdżając na dół, zawsze ze wzruszeniem przyglądałem się szkółkom dla najmłodszych. Zjeżdżają takie maluchy jak kaczuszki za instruktorem. Głowy w kaskach prawie tak duże jak reszta ciała. Wykonują jego polecenia. Nie zważają jak strome jest nachylenie stoku. Skoro nasz instruktor tu jedzie to my jedziemy za nim. Rewelacja!


Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie odwiedzili, choćby na chwilę najbliższych miejscowości. Lokalna metropolia to Brunico/Bruneck. Całkiem spore miasteczko, ok. 15 000 mieszkańców. Gorąco polecam zabytkową część miasta, bardzo ładna. Niestety w przeciwieństwie do okolic wyciągów, tutaj zdecydowanie brakuje parkingów. Do tego większość ma ograniczenie długości czasu parkowania. Przyznaję, że zanim znalazłem jakieś miejsce do zaparkowania zacząłem się już nieco irytować. Ale przytulne zaułki starych uliczek ukoiły moje zszarpane nerwy. Później pojechaliśmy do Monguelfo/Welsberg, w którym teoretycznie mieszkaliśmy. Niestety tylko teoretycznie. Z naszego hotelu do miasteczka (ok. 3000 mieszkańców) był kawał drogi, szczególnie gdy miało się za sobą cały dzień na nartach. Oglądając oba miast pomyślałem sobie jak daleko są one od naszych stereotypowych wyobrażeń o Włoszech. Schludne, zadbane, zorganizowane. Widać, że ciągle coś tam się robi. Zdaję sobie sprawę, że niekoniecznie górskie miasteczka przyciągające tłumy turystów, muszą być typowymi włoskimi miastami. Warto jednak pamiętać, że i takie są.
Tydzień, to bardzo krótko, szczególnie na udanym urlopie. Czuję niedosyt nart, jeszcze większy niedosyt zwiedzania tych uroczych miejscowości. Nie ma rady, trzeba będzie tam jeszcze wrócić!!!

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...