Po
dniu przerwy w wyścigach wygłodniali żeglarze z zapałem odpalali
swoje kataryny i niecierpliwością gnali na linię startu. A ta była
wyznaczona na tyle daleko od wolińskiej mariny, że wszelki zapał
został skutecznie zgaszony w przedbiegach. Trzeba było naprawdę
dobrze się zbierać aby po odprawie o 0800, zdążyć na start o
1000. Po około dwóch godzinach wsłuchiwania się słodkie
ćwierkanie silników zameldowaliśmy się w strefie startowej.
Niestety inaczej nie można, bo ogromne połacie Zalewu
Szczecińskiego od tej strony są tak płytkie, że nawet nasza
karinka ocierałaby się brzuchem o dno. Na koniec jeszcze
obowiązkowy wstecz, aby oczyścić balast i ster z zielska, którego
i tu nie brakuje. Możemy startować.
Pogoda
zapowiadała ciekawą rywalizację od samego początku. Elegancki
zachodni wiatr, z odkrętkami to w jedną stronę, to w drugą. A po
drodze sieci za sieciami. Jak ustalić trasę pod kontem kierunku
wiatru? A jak przewidzieć optymalne podejście do kolejnych sieci?
Zalew Szczeciński to na tyle duży akwen, że można na nim równie
skutecznie zabłądzić, jak w wielkim lesie.
Zaraz
po starcie jachty rozjechały się we wszystkie możliwe i niemożliwe
kierunki. Zapewne część kolegów wyszła z założenia, że skoro
Ziemia jest kulą, to nie ma znaczenia, w którą stronę będą
płynąć. Początkowo był całkiem rześki wiaterek. Nawet trochę
się obawialiśmy, że fala na tyle się rozbuduje, że będzie nam
uprzykrzała życie. Jednak wiatr przycichł i to nawet bardzo. Fala
znowu zmalała. Nasze tempo spadło, ale przecież dotknęło to
również naszych konkurentów. Zeszliśmy jednak za daleko na
południe i zaczęło się mieszanie z sieciami. Za dużo zwrotów.
Do tego uporczywe poszukiwanie boi granicznej nr 9, nawet gdy już
było widać statek komisji. A ten stał koło granicznej 10. W
„międzyczasie” znowu pojawił się wiatr. Jakoś w końcu
dotarliśmy do mety w pełnej niewiedzy jak naprawdę wypadliśmy.
Gdzie się nie spojrzeliśmy były jakieś jachty. Kto był przed
nami, kto jest za nami? Nic nie wiadomo, dowiemy się dopiero jak
komisja przypłynie do mariny.
Już
po minięciu linii mety dostaliśmy wiadomość telefoniczną od
Trzeciego, że znowu mamy zarezerwowane miejsce w marinie. Marina w
Nowym Warpnie faktycznie jest bardzo kameralna i jak przypływa
kawalkada Etapowych Regat Turystycznych to ciężko jest wszystkich
upchać. Zawsze jednak jakoś to się udaje. A sam pobyt w Nowym
Warpnie jest bardzo przyjemny. Aktualni dzierżawcy starają się aby
z tego co jest wydobyć co najlepsze. Chociaż nie sprawiają
wrażenia ludzi szczególnie szczęśliwych z powodu prowadzenia tej
mariny, ale starają się aby było sympatycznie. Nawet udzielili
specjalnego rabatu dla żeglarzy na piwo. A bigos w ich barze był
wyśmienity.
Podobnie
jak w poprzednich marinach ceremonia zakończenia etapu zdecydowanie
skromniejsza niż w minionych latach. Choć trzeba przyznać, że na
tle innych miescowości, Nowe Warpno wypadło chyba najlepiej. Fajny
poczęstunek, konkurs krajoznawczy z nagrodami i puchar ufundowany
przez burmistrza dla bezwzględnie najszybszego jachtu na etapie,
którym okazało się Antiditum najszybszy jacht w grupie I KWR.
Do
sporej niespodzianki doszło ponownie w ORC. Po raz pierwszy wygrał
Low Budget, który co prawda jest bardzo szybkim jachtem, ale coś
tam chyba jest nie tak z jego prowadzeniem. Drugi był One, a dopiero
trzecia Bryza 33. W KWR I za Antidotum było Agrado i Paź I. W KWR
II znowu wygrał Orson a Trzeci musiał zadowolić się drugim
miejscem. W KWR III Udało się nam jeszcze raz wygrać, tym razem
przed Dobrawą. To już piąta wygrana na pięć wyścigów. Pływam
na Rudziku od 11 lat, raz nawet udało nam się wygrać całe regaty,
ale żeby odnieść tyle zwycięstw etapowych, to tak nie bywało. W
open I wygrał Mescalero, pokonując Sharkiego. Spory wyczyn,
gratulacje. W Open II wygrał co prawda Fujimo 55, ale tuż z nim
była Bella Trix, i to ona może odnieść końcowy sukces, bo Fujimo
za pierwszy wyścig miało DNF-a czyli maksymalną ilość punktów.
Open III wygrał Res Navalis. Do końca pozostały już tylko dwa
wyścigi. Atmosfera się zagęszcza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz