środa, 18 lipca 2012

Wyprawa na Lofoty – Henningsvær


Droga do  Henningsvær

       Poranek, jak to zwykle na Lofotach wietrzny, mokry i pochmurny. Zaczynają dawać o sobie niedostatki naszego domku. Rano ręczniki są mokre, bo nie wyschły od wczoraj. Na nieotwieralnych oknach z pojedynczymi szybami skrapla się rosa. Coraz intensywniej używamy ogrzewania elektrycznego. Jak to dobrze, że nie płacimy osobno za prąd.
       Nie ma co gderać, jemy śniadanie i ruszamy. Tym razem chcemy odwiedzić Henningsvær, opisywane w przewodnikach  jako prawdziwa perła Lofotów. W tym celu udamy się na największą wyspę archipelagu Austvågøy. Główna droga biegąca przez całe Lofoty jest atrakcją sama w sobie. Gdy jednak zjeżdżamy z niej na którąś z bocznych dróg, wcale nie jest mniej ciekawie. Miłośnicy natury i pejzaży przez nią tworzonych mają tutaj prawdziwe Eldorado. Zastanawiam się czy nie istnieje ryzyko znudzenia się tymi urokami. Póki co, raczej nam to nie grozi.
       Droga nr 816 jest wąska i kręta. Inaczej być nie może, bo prowadzi na granicy zbocza górskiego i wody. Znowu co chwilę się zatrzymujemy, by zrobić kilka zdjęć. Co prawda wiatr nie słabnie, ale zawsze znajdzie się jakiś głaz, za którym można przycupnąć. Te pejzaże bardzo dobrze wpływają na nasze samopoczucie.

 Henningsvær  - morze i góry
       Aby wjechać do Henningsvær trzeba na końcu pokonać jeszcze dwa wąziutkie mosty, na których ruch odbywa się wahadłowo i docieramy do dużego parkingu, na którym zostawiamy samochód. Jak wszędzie do tej pory, również na tym parkingu dominują kampery. To jakieś osobne byty, mam wrażenie, że to jakieś potwory, które ubezwłasnowolniły ludzi i każą tymże ludziom przemieszczać się z parkingu na parking. Oczywiście bez pośpiechu, bo to dla tych pudeł niewskazane. I rozłażą się jak jakieś robale, zwolna zalewają ziemię, wkrótce opanują świat i wtedy pokażą swoje straszne prawdziwe oblicze.

Domy na palach
       Uciekamy szybko z tego parkingu aby nie stać się kolejnymi ofiarami kamperów. U niektórych już pewne niepokojące symptomy wystąpiły. Na szczęście wchodzimy w miasto i już zgoła inne wyzwania przyciągają naszą uwagę. W tym niewielkim miasteczku jest całkiem spora ilość sklepów z szeroko pojętym rękodziełem. Można w nich znaleźć różne przetwory, odzież, elementy wystroju wnętrz i całą masę różnych niepotrzebnych zbieraczy kurzu. A jednak przyciągają one wzrok, intrygują prostotą, wręcz prymitywizmem. Często też są niezwykle funkcjonalne. Ciekawe. W jednym z domów jest mini huta szkła. Dwoje ludzi na oczach gawiedzi wyrabia różne naczynia ozdobne z kolorowego szkła. Można u nich wykupić możliwość samodzielnego wykonania jakiegoś prostego naczynka. Chętnie bym się tej sztuki nauczył. Ma w sobie coś ze szlachetności. Te wyroby są tak mało użytkowe a jednak robią wrażenie na każdym oglądającym.

Rękodzieło na każdym kroku.
       Wycieczka do Henningsvær była pełna estetycznych wrażeń i zadumań. Pora jednak wracać. Jak zwykle, po powrocie z wycieczki rzucamy się do przygotowania obiadu. Dzisiaj jednak krąży jeszcze coś. Ta wilgoć i te zimno coraz mocniej kierują nasze myśli ku kozie. Grzejniki elektryczne nie radzą sobie z wyzwaniami. W końcu Witek rozpala kozę i robi się całkiem przyjemnie.
       Za oknem dalej jest byle jak. W środku, dzięki kozie zrobiło się błogo. Wyciągamy się jak koty na piecu i mruczymy z zadowoleni. No, ale, urlop powoli dobiega końca, a my nie zrealizowaliśmy jeszcze głównego punktu naszej wyprawy, nie obserwowaliśmy Słońca wędrującego w środku nocy nad linią horyzontu. Trochę się wahamy, ta temperatura i wiatr na zewnątrz nie zachęcają do spacerów. Długo to trwało, jednak zrywamy się nagle, jakby dźgnięci jakimś szpikulcem, pakujemy się do samochodu i gnamy w kierunku Unstad. Później szybki marsz i za 10 dwunasta docieramy do punktu widokowego. Rozstawiam statyw i rozpoczynam sesję fotograficzną. Dzięki sporej ilości chmur mamy na niebie niesamowity spektakl. Najpierw fotografuję bez filtrów. Później zakładam filtr szary, połówkowy. Później dokładam cały szary.

Wielki spektakl na niebie
       Wielkiego tłumu to może nie ma, ale i tak jest całkiem dużo ludzi. Termometr w samochodzie pokazał, że jest +3 stopnie. Cały czas nieco popaduje. Nie zraża to jednak poszukiwaczy piękna. Ktoś bardziej zorientowany, mówi, że kulminacja nastąpi o godzinie 01:10, więc dzielnie czekamy aż minie ta godzina. Przez cały ten czas Słońce przesuwa się nad linią horyzontu, równolegle do niej. Później znowu zaczyna się wznosić. Warto było tu być. 

Spacer o godzinie 01:30
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...