Dzień pierwszy – do Jönköping
Wyruszamy w podróż na Lofoty. Ileś tam
miesięcy temu, moja żonka wypowiedziała życzenie, że chciałaby zobaczyć jak w
rzeczywistości wyglądają białe noce. Skoro tak, to nie ma innego wyjścia jak
tylko pojechać na północ Norwegii i to obejrzeć. Do współudziału w wyprawie
zaprosiliśmy naszych przyjaciół: Magdę i Witka. Zaczęliśmy przygotowania od
rezerwacji domku przez Casamundo, oczywiście
z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Znaleźliśmy domek w całkiem
przystępnej cenie, niespełna 2200 zł za tydzień. Potem były przygotowania teoretyczne i
logistyczne. Z tego co przeczytaliśmy, jednoznacznie wynikało, że Norwegia nie
należy do zbyt tanich krajów. Zabraliśmy więc zapas żywności i różnej maści
trunków rozweselających na całą dwutygodniową wyprawę. Przeglądając Internet
doszliśmy też do wniosku, że i noclegi na trasie nie są odpowiednie do naszych
zasobów, więc postanowiliśmy, że będziemy nocować w namiotach. W bagażu
znalazły się więc również śpiwory i karimaty.
Jako się rzekło, zaprowiantowanie i wyposażenie
na podróż mieliśmy nader obfite, nasz Touranik był wypchany po dach. Pierwsza
część podróży była dziwna ze względu na huśtawkę nastrojów. Ciężkie, deszczowe
chmury, coś tam z nich pada. Ogólnie szaro i buro a my zaczynamy nasz wymarzony
urlop. Z drugiej jednak strony ogromne podniecenie spowodowane rozpoczynającą
się podróżą. To drugie szybko jednak zdominowało nasze usposobienie. W tym
momencie, gdyby nawet ktoś bardzo chciał nas zniechęcić do wyjazdu, to z całą
pewnością by mu się to nie udało. Teraz wszystko już było tylko na tak. I
słusznie, bo i pogoda wkrótce zaczęła się poprawiać. Atmosfera w samochodzie
była taka, że przegapiłem zjazd z A 20 w kierunku na Sassnitz. Zorientowałem
się w sytuacji widząc za oknami znajome tereny pod Rostockiem. Procesory w
mózgownicy wskoczyły na najwyższe obroty. Jesteśmy pod Rostokiem. Można więc
skorzystać z przeprawy promowej Rostock-Gedser i później przeskoczyć do Szwecji
albo mostem w kierunku Malmo albo promem z Helsingör do Helsingborg. Przejazd
mostem zaplanowałem jednak w drodze
powrotnej, ponieważ chciałem odwiedzić cioteczkę mieszkającą niedaleko Malmo. A
jak to wyjdzie czasowo z tą przeprawą H-H? Zyskamy czy stracimy? Rzut oka na
zegarek. Nie, te rozważania nie mają sensu. Do odejścia promu z Rostocku
pozostało ok. 20 minut a my mieliśmy jeszcze ponad 20 km do przeprawy. Nie było
też gwarancji, że jeśli nawet przyjedziemy pięć minut przed czasem, to czy
będzie jeszcze dla nas miejsce na promie. Odpuszczamy. Zawracamy i jedziemy,
tak jak planowaliśmy, do Sassnitz skąd popłyniemy do Trelleborga. Prom jest o
12.45 więc nie powinno być problemów z dotarciem odpowiednio wcześniej.
Oj! Naiwny, naiwny. Na Rugii droga
prowadząca do Sassnitz w pewnym momencie dość radykalnie się zwęża. Z typowej
porządnej, niemieckiej drogi dwupasmowej, zamienia się dróżkę osiedlową z
permanentnymi ograniczeniami prędkości i co oczywiste, biorąc pod uwagę
znaczenie tej drogi, uciążliwymi korkami. A czas sobie płynie. Stojąc w
kolejnym korku obserwuję budowę nowej drogi prowadzącej do Sassnitz. Szkoda, że
nie skończyli jej przed naszą podróżą. W pewnym momencie spostrzegam na murach
otaczających budowę jakieś wielkie bazgroły. Zaczynam czytać i ogarnia mnie
pusty śmiech. To jacyś szaleni ekoterroryści protestują przeciwko budowie tejże
drogi nr 96. Goście chcą zawrócić Wisłę kijem. Jak na razie nie mamy dobrego
pomysłu na zastąpienie transportu samochodowego jakimś innym. Każdy chce mieć
własną furę i wozić się nią do kiosku za rogiem po papierosy. A do tego
przecież, samochody stojące w korkach wypalają bezużytecznie tony paliwa,
zwiększając tym jedynie zanieczyszczenie atmosfery, a nie przybliżając ludzi do
celu ich podróży.
Sassnitz w Sassnitz |
W końcu jakoś przebiliśmy się przez
korki, ale to nie był koniec nerwówki. Moje Mio najwyraźniej nie miało ochoty
doprowadzić nas do przeprawy promowej. To, że często nie działa kalkulator
pokazujący parametry przejazdu, to już mi przestało przeszkadzać. Widocznie ten
model tak ma. Ale kiedy zaczynamy nie zgadzać się w kwestii kierunku jazdy, to
już jest trochę niedobrze. Tym razem zawierzyłem znakom przy drodze i jak się
okazało dobrze na tym wyszliśmy, bo wreszcie dojechaliśmy do bazy promowej.
Wielkiego tłoku nie było. Zakupiliśmy za 139 Euro bilet i ustawiliśmy się w
kolejce samochodów oczekujących na wjazd na prom. Rozładunki i załadunki promów
przebiegają zazwyczaj bardzo sprawnie. Tak też i było tym razem, choć prom o
nazwie Sassnitz, zarejestrowany w mieście o tej samej nazwie, charakteryzował
się tym, że zarówno załadunek jak i wyładunek odbywały się na rufie, więc
samochody znajdujące się na promie nieco krążyły.
Spotkanie na morzu. |
Wiele razy pływałem już różnymi promami. Za każdym razem jednak jest to samo, zaraz po wejściu na prom łapię za aparat i biegam jak szalony szukając ciekawych ujęć. Tym razem było jeszcze fajniej, bo miałem kompana do pstrykania. Witek również chciał wszystko uwiecznić swoim aparatem. Z tymi zdjęciami na promie jest jednak pewien problem, jak do tej pory nie udało mi się zrobić zdjęcia, które by mi się podobało. Kiedy już nieco osłabł nasz zapał fotograficzny przyszedł czas na piwo i kawę. No cóż, kawa na promie, to nie koniecznie jest to co miłośnicy kawy lubią najbardziej. To jest raczej jakiś napój kawopodobny, niekoniecznie smaczny, za to na pewno drogi, jak wszystko na promie. Czasy sklepów wolnocłowych na bałtyckich promach już dawno minęły.
Przed nami Trelleborg |
Docieramy do Trelleborga. Oznaczenie
dogi wyjazdowej z portu nie było najlepsze. Nawigacja również nie połapała się
w szwedzkich patentach drogowych. Jakoś jednak wyjechaliśmy na właściwą drogę i
pomknęliśmy na północ. Trzeba przyznać, że jakość szwedzkich dróg w niczym nie
ustępuje niemieckim, a rozwiązania zwiększające bezpieczeństwo ruchu są
momentami jeszcze ciekawsze. Prawdziwa przyjemność z jazdy. Ale uwaga, tu jest
na prawdę dużo policji. Ciekawy sposób jej działania mieliśmy okazję oglądać na
jednym z postojów na uroczym parkingu przydrożnym, gdzie zrobiliśmy kolejny
popas. Pan policjant na motorze co chwilę wyjeżdżał na autostradę na łowy, by
po chwili wrócić kolejnym przyłapanym na nieprzestrzeganiu przepisów. A na
parkingu były dwa samochody z paniami i panami policjantami, którzy bardzo
troskliwie zajmowali się sprowadzonymi gośćmi. W pewnym momencie ustawiła się
nawet kolejka chętnych do zasilenia budżetu Królestwa Szwecji. I co ciekawe, w
czasie, gdy się temu przyglądałem, przyprowadzani byli sami Szwedzi. (?)
Postoje, pikniki, bardzo przyjemna
rzecz, ale my musimy jechać dalej. Przed nami jeszcze kawał drogi. Gdy zaczęło
się ściemniać, zaczęliśmy rozglądać się za jakimś noclegiem. W okolicach
Jönköping wypatrzyliśmy camping, była
już prawie 21. Kończył ciepły, pogodny dzień (mimo kiepskiego poranka), więc
nawet przez myśl nam nie przeszło by zmieniać swoje plany noclegowe. Jak się
okazało, na camping przybyliśmy w ostatniej chwili, bo recepcja jest tam
zamykana właśnie o godzinie 21. Przyjął nas miły, młody człowiek, znacznie
lepiej mówiący po angielsku od nas. Jakoś wytłumaczyliśmy mu, że chcielibyśmy
rozbić dwa namioty, w których będą nocowały cztery osoby. Pan szybko podliczył
i wyszło, że będzie nas to kosztować sporo ponad 400 SKr. Wyraz naszych twarzy
musiał być bardzo wymowny, gdyż recepcjonista szybko zaczął nam wyjaśniacz, że
można przenocować znacznie taniej. Wystarczy wynająć jedną z małych, jednak
czteroosobowych, chatek. Koszt wynajmu, bez pościeli i sprzątania końcowego, to
jedynie 300 SKr. O! Tak już lepiej. Co prawda sanitariaty były jeszcze
częściowo w remoncie, ale i tak warunki były całkiem znośne. Chatka faktycznie
malutka, jak bajkowy domek baby-jagi z piernika, ale my chcieliśmy po prostu
przespać jedną noc i ruszać dalej. Więc
jak dla nas było to w zupełności wystarczające.
Małe autko, mały domek, wielka przygoda. |
Zadowoleni z przebiegu dnia i jego zakończenia, poszliśmy jeszcze na krótki spacer. Po drugiej stronie autostrady było piękne, wielkie jezioro Vättern, do którego chcieliśmy dojść. Niestety, okazało się, że w tej okolicy, nie ma dojścia do jeziora. Do domku wróciliśmy jednak zadowoleni i świetnie zrelaksowani. Na zakończenie tak udanego dnia usiedliśmy przed domkiem (w środku raczej byłoby to trudne) i delektowaliśmy się piwem. Och jak błogo.
Kończymy pierwszy dzień podróży. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz