Eggum |
Okazuje się, że idąc tą drogę w kierunku wczorajszego punktu widokowego , znajdujemy się na czymś, co przypomina deptak w Ciechocinku, płaski i szeroki, po którym przechadzają się damy w wytwornej toalecie i z parasolkami w dłoniach oraz dżentelmeni w melonikach. Nikt się nie śpieszy, wszyscy kłaniają się sobie, jest prawdziwa sielanka. A może, nawet lepiej, bo z jednej strony drogi góry, z drugiej morze, tego w Ciechocinku nie mają. Tylko po jakie licho tak wieje, zupełnie niepotrzebnie.
Pozostałości stacji radarowej. |
W północnej Norwegii, również na Lofotach nie ma zbyt wielu zabytków. Jeżeli więc jest cokolwiek, co ma jakieś konotacje historyczne, natychmiast mianowane jest do rangi atrakcji turystycznej. Jest oznaczone i zaznaczone, aby przypadkiem, ktoś nie ominął tego. Obok jest przynajmniej kiosk z pamiątkami i co najważniejsze, przeważnie są jakieś toalety. Szczególnie na takim pustkowiu, jak tutaj te ostatnie mają wielkie znaczenie. W Eggum taką atrakcją turystyczną są ruiny niemieckiej stacji radarowej z czasów II wojny światowej. Niewiele z niej zostało, ale zawsze to jakieś urozmaicenie.
Skamieniały słoń
Bardzo ciekawy jest fragment wybrzeża zbudowany z jakichś zupełnie innych skał, niż cała reszta. Są bardzo ciemne. Nie znam się na tym, ale powiedziałbym, że przypominają bazalt. Jest akurat odpływ i spora część plaży jest odsłonięta. Głazy są oblepione różnymi morskimi żyjątkami. A woda przy nich ma kolor ciemnego atramentu. Niezwykłe zjawisko. Kawałek wcześniej i kawałek dalej jest zupełnie inaczej.
Rozlany atrament
Jesteśmy już blisko miejsca gdzie byliśmy wczoraj. Znajdujemy resztki czegoś, co mogło być np. chatą rybacką. A może chatą przemytników? Przecież mało kto tu zagląda, poza turystami, a ze względu na ukształtowanie plaży, łatwo jest wyciągnąć łódź na brzeg. Może rybacy, może przemytnicy, ale w ostatnich czasach na pewno, sądząc po pozostałościach, różne włóczęgi, takie jak my. Posiedzieli sobie schronieni za jedyną ścianą, która pozostała po chatce, niektórzy palili ognisko, i na pewno podziwiali w środku „nocy” niezachodzące Słońce, bo to miejsce do tego świetnie się nadaje. Co prawda to nie ta pora, ale my też przycupnęliśmy w tej chatce by wyciągnąć z plecaka gorącą herbatę i kanapki.
Kończymy wycieczkę i jedziemy jeszcze do Leknes uzupełnić codzienne zakupy w markecie Rema 1000. Ula wypatrzyła wełnę, prawdziwą porządną norweską wełnę. Przypomniały się jej dawne czasy, gdy tworzyła na drutach różne fajne rzeczy. Kupiliśmy więc wór wełny, druty i książkę z norweskimi wzorami. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Po powrocie do domu przy Bjørnsand, wprost rzucamy się do przygotowania obiadu. Każdy coś tam robi. Wyczarowujemy z tego co przywieźliśmy z Polski prawdziwe pyszności. A już surówki, to prawdziwa maestria. Myślę, że o takich wspaniałościach Norwegom się nawet nie śniło. A wszystko uzupełnione pysznym, greckim winem. Jest pięknie.
Gdy sklarowaliśmy pokład po obiedzie, Ula zaczęła dziergać.
Widok z naszej toalety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz