wtorek, 17 lipca 2012

Wyprawa na Lofoty – Eggum


Eggum
Rano, gdy się budzimy, znowu wita nas wichura. Jakby pogoda chciała nas zatrzymać w domu. Nigdzie nie pójdziecie, macie siedzieć na tyłkach i koniec! – zdaje się na nas wydzierać. A my nic, jemy se spokojnie śniadanko, jak ten baca, co to spokojnie strugał kijaszka. Spokojnie ubieramy piętnaście warstw ciuchów i mimo wszystko wychodzimy dokończyć wczorajszy spacer. Tym bardziej, że dzisiaj jest też nieco słońca, nie jest więc tak ponuro. Tym razem zaatakujemy od drugiej strony, od strony Eggum.

Okazuje się, że idąc tą drogę w kierunku wczorajszego punktu widokowego , znajdujemy się na czymś, co przypomina deptak w Ciechocinku, płaski i szeroki, po którym przechadzają się damy w wytwornej toalecie i z parasolkami w dłoniach oraz dżentelmeni w melonikach. Nikt się nie śpieszy, wszyscy kłaniają się sobie, jest prawdziwa sielanka. A może, nawet lepiej, bo z jednej strony drogi góry, z drugiej morze, tego w Ciechocinku nie mają. Tylko po jakie licho tak wieje, zupełnie niepotrzebnie.

Pozostałości stacji radarowej.
    
W północnej Norwegii, również na Lofotach nie ma zbyt wielu zabytków. Jeżeli więc jest cokolwiek, co ma jakieś konotacje historyczne, natychmiast mianowane jest do rangi atrakcji turystycznej. Jest oznaczone i zaznaczone, aby przypadkiem, ktoś nie ominął tego. Obok jest przynajmniej kiosk z pamiątkami i co najważniejsze, przeważnie są jakieś toalety. Szczególnie na takim pustkowiu, jak tutaj te ostatnie mają wielkie znaczenie. W Eggum taką atrakcją turystyczną są ruiny niemieckiej stacji radarowej z czasów II wojny światowej. Niewiele z niej zostało, ale zawsze to jakieś urozmaicenie.



Skamieniały słoń

Bardzo ciekawy jest fragment wybrzeża zbudowany z jakichś zupełnie innych skał, niż cała reszta. Są bardzo ciemne. Nie znam się na tym, ale powiedziałbym, że przypominają bazalt. Jest akurat odpływ i spora część plaży jest odsłonięta. Głazy są oblepione różnymi morskimi żyjątkami. A woda przy nich ma kolor ciemnego atramentu. Niezwykłe zjawisko. Kawałek wcześniej i kawałek dalej jest zupełnie inaczej.


Rozlany atrament

Jesteśmy już blisko miejsca gdzie byliśmy wczoraj. Znajdujemy resztki czegoś, co mogło być np. chatą rybacką. A może chatą przemytników? Przecież mało kto tu zagląda, poza turystami, a ze względu na ukształtowanie plaży, łatwo jest wyciągnąć łódź na brzeg. Może rybacy, może przemytnicy, ale w ostatnich czasach na pewno, sądząc po pozostałościach, różne włóczęgi, takie jak my. Posiedzieli sobie schronieni za jedyną ścianą, która pozostała po chatce, niektórzy palili ognisko, i na pewno podziwiali w środku „nocy” niezachodzące Słońce, bo to miejsce do tego świetnie się nadaje. Co prawda to nie ta pora, ale my też przycupnęliśmy w tej chatce by wyciągnąć z plecaka gorącą herbatę i kanapki.

Kończymy wycieczkę i jedziemy jeszcze do Leknes uzupełnić codzienne zakupy w markecie Rema 1000. Ula wypatrzyła wełnę, prawdziwą porządną norweską wełnę. Przypomniały się jej dawne czasy, gdy tworzyła na drutach różne fajne rzeczy. Kupiliśmy więc wór wełny, druty i książkę z norweskimi wzorami. Zobaczymy co z tego wyniknie.

Po powrocie do domu przy Bjørnsand, wprost rzucamy się do przygotowania obiadu. Każdy coś tam robi. Wyczarowujemy z tego co przywieźliśmy z Polski prawdziwe pyszności. A już surówki, to prawdziwa maestria. Myślę, że o takich wspaniałościach Norwegom się nawet nie śniło. A wszystko uzupełnione pysznym, greckim winem. Jest pięknie.

Gdy sklarowaliśmy pokład po obiedzie, Ula zaczęła dziergać.



Widok z naszej toalety.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...