Zostawiliśmy touranika na parkingu i poszliśmy zwiedzić St. Martin. Bez przesady z tym zwiedzaniem. Sama miejscowość . choć jej początki datują się na początku XIII w., jest małą wioską. Tyle, że określenie wioska, natychmiast przywołuje w naszej świadomości obrazy, które znamy z naszego kraju, a to jest zupełnie nieadekwatne.
Kilka domów na krzyż, maleńki ryneczek w środku, a wszystko tak dopieszczone, że aż dech zapiera. I do tego pewien drobiazg: zapach koszonego siana, za którym wprost przepadam który przypomina mi beztroskie chwile dzieciństwa spędzane na lubelskiej wsi, u kochanego wujostwa. Rozmarzyłem się, to w zupełności wystarczyło, bym wprawił się w świetny nastrój. Naliczyłem tam trzy restauracje i jedną cukiernię. Albo inaczej mówiąc, w którąkolwiek stronę by się człowiek nie obrócił, stał na wprost knajpy. Nie byliśmy specjalnie głodni więc zakotwiczyliśmy w cukierni. Bardzo elegancki wystrój, pyszne ciasta i niezła kawa, utwierdziły nas w dobrych humorach. Na każdym kroku było widać, że ta wieś jest, jakby nieco inna niż te nasze. W wiosce były dwa samoobsługowe punkty informacji turystycznej. Jeden to wolnostojąca chatka, drugi w budynku gminy. Oba dostępne dla gości, choć to sobota i w urzędzie nie było żywego ducha. Oba wyposażone w mnóstwo materiałów informacyjnych i terminal komputerowy. Czysto, nie poniszczone, nie pomazane przez grafficiarzy. Mimo tych zamkniętych drzwi w zamku na powitanie, dobrze się zaczyna.
Wróciliśmy do zamku, którego historia sięga roku 1325, i którego drzwi, tym razem były otwarte. Przywitała nas pani, niczym z folderu reklamowego, w ludowym stroju, ale bez uśmiechu na twarzy. Sprawiała wrażenie strasznie zabieganej (chyba faktycznie była) i spiętej, grzeczna, uprzejma ale zupełnie zimna, z lekka wyniosła. Można to było odczytać jako swoistą deklarację: klient nasz pan, ale tylko tak troszeczkę. Ciekawe, że ani a Alpenrose, ani tutaj nie był dostępny w pokojach Internet. W zamku, za dodatkową opłatą 10 €, można było korzystać z Internetu, ale tylko w holu na parterze i tylko do 22. Trochę to niewygodne, wziąwszy pod uwagę, że mieszkaliśmy na 2 piętrze. A mówią, że to Polska jest zacofana, tymczasem, we wszystkich hotelach w jakich ostatnio mieszkałem w naszym kraju nie było problemu z dostępem do Internetu i to za darmo. Tak naprawdę to są tylko drobiazgi o nie szczególnym znaczeniu, wszak przyjechaliśmy tutaj dla gór.
Po szybkim zakwaterowaniu, mimo wszystko postanowiliśmy wyruszyć, choćby na krótką wędrówkę. Najbliżej było do kościoła pielgrzymkowego Maria Kirchental, do którego prowadzi krótki i łatwy szlak z centrum St. Martin. Gdziekolwiek bym nie był, nieodmiennie fascynują mnie budowle sakralne pobudowane gdzieś wysoko w górach lub przynajmniej na najwyższym w okolicy wzniesieniu. Nie wiem dla czego tak się dzieje, czy ludziom się wydaje, że w ten sposób będą bliżej boga? Ludzie czynią tak na wszystkich kontynentach, taszcząc z mozołem materiały budowlane, gdzieś wysoko pod niebo. I czynili tak od zarania dziejów. Maria Kirchental został wybudowany w latach 1694-1701. Przecież wtedy nie dysponowano takim sprzętem transportowym i budowlanym jak teraz. To niesamowite.
Nie wiem czy to pora dnia, czy inne powody, ale na miejscu, oprócz nas, kręciło się zaledwie kilka osób, może pięć, może sześć. Okazała budowla kościoła, przedwieczorna cisza, przerwana jedynie w pewnym momencie biciem dzwonów i wspaniałe góry w tle. Aż się prosi aby usiąść, ponapawać się widokiem i nieco poukładać swoje myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz