Wiosna w tym
roku specjalnie wielkoduszna nie jest. Najpierw spore opóźnienie w przygotowaniach
do sezonu żeglarskiego. Później,
przeważnie, wciąż zimno i mokro. Wreszcie na koniec pierwszej dekady czerwca, chmury nad Szczecinem się rozstąpiły, mimo, że pół Europy zmaga się z ulewami i
powodziami, i zrobiło się pięknie. Jakoś
tak to wyszło, że akurat był termin Regat o Puchar Magnolii.
Nazwodawczyni s/y Magnolia |
Co za radość, będzie
w końcu, tak mocno oczekiwana sposobność, w rywalizacji z innymi jachtami,
sprawdzić jak też udało nam się poskładać po zimie, naszego Rudzika. Co innego, takie sobie pływanie szuwarowe, a
co innego prawdziwe ściganie. Nie ma co z resztą owijać w bawełnę, my po prostu
lubimy się regacić. Nie mamy regatowej maszyny, ale sam dreszczyk rywalizacji,
to jest to!
Gdy w sobotę
rano przyszliśmy na przystań wiatru było jak na lekarstwo. Dla naszej łódki
słabe wiatry są korzystne, no ale bez przesady, przy flaucie to nawet my nie
ruszymy bez kataryny. Chyba, że na wiosłach, obawiam się jednak, że biorąc pod
uwagę kondycję fizyczną naszej trójki, to na pagajach zbyt daleko byśmy nie
dopłynęli. Nie było jednak widać po uczestnikach wielkiego zmartwienia. To
dopiero początek sezonu i ludziska bardzo chętnie wdawali się w pogawędki,
tworzyli tratwy i degustowali to i owo.
Sędzia pilnie obserwuje co się dzieje. |
Sędzia regat, Jerzy Kaczor, odroczył start
o godzinę. Co chwilę kursował swoją motorówką i przestawiał boje. W końcu
zaczęło delikatnie powiewać. I został puszczony pierwszy wyścig.
W sobotę
zostały rozegrane trzy wyścigi. Oczywiście poza zasięgiem wszystkich było
Antidotum, ale co do tego, że tak będzie, nikt nie miał wątpliwości. Po prostu
nie było dla niego równorzędnych konkurentów. Natomiast moje wielkie uznanie
wzbudziło Kiwi i Om. Jachty, i owszem bardzo przyzwoite, ale nie odbiegające
jakoś nadzwyczajnie od innych, a jednak dystansujące konkurentów bardzo
wyraźnie. Kolejny raz potwierdziło się, że sam sprzęt to nie wszystko,
potrzebni są jeszcze odpowiedni ludzi. A skiperzy tych jachtów, jak było widać,
to prawdziwe majstry!
Ku naszemu
miłemu zaskoczeniu, nasza karina, też poruszała się bardzo żwawo. Pierwszy
wyścig był bardzo dobry, świetnie wyszedł nam start, co przy krótkiej trasie
miało istotne znaczenie. Nieco gorzej poszło w drugim biegu. Ale najciekawszy
pierwszego dnia, był bieg trzeci. Dwa pierwsze popłynęliśmy pod względem
taktycznym całkiem przyzwoicie a w trzecim biegu, jakieś licho podkusiło nas
aby do pierwszej boi popłynąć innym halsem. Na wodzie nie było żadnych
istotnych zmian, po pierwszych wyścigach było widać, że pierwotny wybór był
dobry, a mimo wszystko popłynęliśmy inaczej. Nie trudno się domyślić, że wyszła
z tego wielka lipa. Tylko jak to wytłumaczyć? Niby, trzech poważnych,
doświadczonych facetów, a ni z tego, ni z owego wykonują jakieś dziwne manewry.
To musiał być jakiś złośliwy chochlik, który ukryły się w bakiście i
podszeptywał nam niezbyt rozsądne pomysły.
Na starcie bywało gorąco. |
Na niedzielę
przewidziano jeden wyścig. Tym razem czekaliśmy na start jeszcze dłużej. Cisza,
cisza, cisza … Wreszcie, na końcówkach swoich okazałych uszu poczułem,
leciusieńkie muśnięcia wiatru. Chyba i sędzia też to wyczuł bo puścił ostatni
wyścig Regat o Puchar Magnolii 2013. Aż wszyscy się spojrzeli w kierunku
sędziego, gdy usłyszeli potężne plum, a to wielki kamień z serca spadł Jerzemu,
że jednak ostatni wyścig się odbędzie. W trakcie wyścigu wiatr nieco stężał i
mieliśmy bardzo ładne ściganie. Dla nas tym bardziej przyjemne, że tym razem
popłynęliśmy na maksimum możliwości nasze łódeczki. Byliśmy bezwzględnie w
czołówce, a w klasie przegraliśmy tylko z bardzo dobrymi, Kiwi i Omem. W
rezultacie, ostatecznie w klasie III KWR zajęliśmy 3 miejsce, na 10
startujących, wyprzedzając kilku niezłych konkurentów. Nie ukrywam, że sprawiło
mi to wielką frajdę. Równie wiele przyjemności sprawiło mi, jak jeden z doświadczonych żeglarzy docenił nasze pływanie, pytając, dla czego nasza karina pływa szybciej niż inne kariny.
Żeglarze to wolni ludzie, więc każdy płynie w inną stronę. |
Jak zwykle, zabrałem na łódkę mojego
Nikona D300. Jednak warunki do zdjęć były fatalne. Słońce prosto nad głową, prawie żadnych chmur nad głową i bardzo kiepska przezroczystość powietrza, jakby jakiś
smog wisiał nad miastem i okolicą, albo ktoś odpalił stado starych, zdezelowanych trabantów. Robiłem kolejne zdjęcia mając poczucie
beznadziejności. Przecież z góry było wiadomo, że nic z tego nie będzie. Ale
czy można, mimo wszystko, nie zrobić dokumentacji takich fajnych regat?
Antidotum na czele. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz