Jedną z
największych atrakcji tej części Toskanii gdzie przebywaliśmy, była bliskość
Elby. Przeważnie, gdy mówimy Elba, natychmiast przychodzi nam do głowy
Napoleon. Oczywiście nie cały Napoleon,
lecz tylko jego wizerunek, bo choć to był dżentelmen niewielkiego wzrostu, to i
tak raczej, w żadnej ludzkiej głowie by się w całości nie zmieścił. No chyba,
że byłby to Napoleon w płynie.Na wyspie miejscowi zdają sobie sprawę z tego
automatycznego skojarzenia i się na nie, nie obrażają. Wręcz przeciwnie,
ponieważ obecnie gospodarka wyspy nastawiona jest na turystykę, korzystają jak
tylko się da, że wielki, niewysoki cesarz zamieszkiwał tam przez niespełna rok,
od wiosny 1814 do lutego 1815 roku. Napoleon był tam co prawda na zesłaniu, ale
jednocześnie pełnił funkcję gubernatora wyspy. To rzeczywiście był niezwykły
człowiek. Będąc w takim a nie innym położeniu, w zasadzie mógłby nie specjalnie
przejmować się wyspą, która była miejscem jego zesłania. A jednak, w
przeciwieństwie do wielu naszych współczesnych polityków, którzy całymi latami
zajmują różne stanowiska i zupełnie nic nie robią, Napoleon starał się robić
coś dla Elby. Miał ze sobą ok 1000 żołnierzy, którzy budowali drogi, pracowali
w rolnictwie, pracowali w kopalniach (również nasi rodacy).
Na Elbę
dostajemy się promem Moby wypływającym z Piombiono i zawijającym do
Portoferraio. Stolicę wyspy, na razie zostawiamy z boku, jak będziemy wracali,
pewnie, będziemy mieli dość czasu, aby ją obejrzeć, czekając na prom. Wszak
maksymalna długość wyspy to 29 km, a szerokość 19. Ale długość linii brzegowej to
aż 147 km. Nie przyjrzałem się zbyt dokładnie tej liczbie i to był poważny
błąd.
Pobyt na Elbie
zaczynamy od audiencji u Napoleona. W zasadzie było to tylko spotkanie z bramą
skromnej rezydencji gubernatora Napoleona. Niestety to był poniedziałek. Skądś
już to znam. W obiektach zabytkowych, w tym dniu najczęściej można jedynie
pocałować klamkę. Dumnie przespacerowaliśmy się aleją prowadzącą do pałacyku i
z powrotem. Zrobiliśmy kilka fotek i dalej w drogę. Jedyny plus z wizyty w tym
miejscu w poniedziałek to to, że nie musieliśmy płacić za parking.
Podróż
dookoła wyspy odbywamy niezwykle malowniczą drogą, wzdłuż wybrzeża, wczepioną w
strome zbocza opadające prosto do morza.
Marciana Marina |
Dojeżdżamy
do Marciana Marina. Na wjeździe do miasteczka darmowy parking miejski, na
którym zostawiamy Tourana i dalej idziemy już pieszo. Miasteczko nie jest duże,
bez problemu można je przejść w krótkim czasie w szerz i wzdłuż. Od razu mi się
tu podoba. Jest ładna pogoda, na ulicach niewielu ludzi, do sezonu jeszcze
trochę czasu pozostało, wszędzie kolorowo i miło. Nie brakuje naturalnie
kafejek i lodziarni. Bardzo zadbana zieleń. Spacerujemy w tempie bardziej niż
wolnym, ale i tak, wydaje nam się, że za szybko. Przysiadamy więc w ogródku nad
samym brzegiem morza, zamawiamy co nieco i delektujemy się tą chwilą.
Przyglądam się jachtom w marinie. Od czasu do czasu pojawi się jakiś jacht na
morzu. Już bym sobie pożeglował, już się nachodziłem po lądzie. Miło jest tak
sobie pomarzyć, ale może z tego bujania w obłokach coś w przyszłości wyniknie?
Wieża Medyceuszy |
Odkąd tylko
zeszliśmy nad brzeg, cały czas mamy prze sobą wieżę Medyceuszy. W końcu do niej
dochodzimy. Niewielka ale bardzo przyjemna plaża. Właśnie trwają jakieś prace
kosmetyczne przy kabinach przebieralni. Bezpośrednio przy wieży potężne,
kolorowe głazy. Ponieważ woda jeszcze jest zimna, to plaża nas specjalnie nie
pociąga, ale te głazy i owszem. Trudno sobie odmówić przyjemności zrobienia
kilku zdjęć z nimi w roli głównej. Ich kolor i struktura są na tyle
interesujące, że mimo nie najlepszej pory do fotografowania coś ciekawego udało
się ująć. Po zakończeniu sesji fotograficznej przy wieży, wracamy do samochodu.
Poggio |
Tym razem
droga pnie się ciasnymi serpentynami mocno w górę. Kiedy już wydawało mi się,
że jesteśmy w miejscowości Marciana, gdzie zaplanowany był kolejny przystanek
na zwiedzanie, zostawiliśmy auto na kolejnym parkingu i ruszyliśmy w „miasto”.
Szybko okazało się, że to pomyłka. Byliśmy w Poggio zamieszkiwanym przez
niespełna 200 mieszkańców. Kapitalne miasteczko, położone tuż nad morzem, na
wysokości 330 m n.p.m. Chodząc jego uliczkami, niemal bez przerwy albo się
mocno wspinaliśmy, albo ostro schodziliśmy w dół. Warto się tam na chwilę
zatrzymać.
Marciana |
Dojeżdżamy w końcu do Marciany. A jakże,
również górzyste miasteczko. Nie sprawia jednak takiego dobrego wrażenia jak
poprzednie. Tamte były zdecydowanie bardziej radosne. Tym nie mniej, to położenie,
ta zabudowa, ta atmosfera, są tak niezwykłe, tak inne niż to do czego
przyzwyczailiśmy się w naszej części Europy, że przebywanie tutaj dostarcza,
zupełnie niezwykłych wrażeń.
W Marcianie
po raz pierwszy od przybycia na Elbę spoglądam na zegarek. Szok! Minęło o wiele
więcej czasu niż się spodziewałem. Trzeba skorygować, i to mocno plany naszego
pobytu na wyspie. Z bólem serca rezygnujemy z dotarcia na szczyt największej
góry na Elbie, na Monte Capanne, 1018 m
n.p.m. Nawet korzystając z kolejki linowej, dotarcie na szczyt i z powrotem, to
ok 2 godziny. Kontynuujemy zatem naszą podróż wzdłuż brzegu. Bardzo
interesująca droga. Co chwilę zatrzymujemy się, by coś sfotografować. A czas
ucieka coraz szybciej. Przez Marina di Campo już tylko przejeżdżamy. Na promie
jesteśmy niespełna 10 minut przed jego odpłynięciem. Czy ja coś wspominałem, że
wieczorem, przed powrotem z wyspy zwiedzimy jeszcze Portoferraio? Ha! Ha! Ha!
Optymista. Dwa pełne dni, może by i wystarczyły na zwiedzenie Elby, ale jeden i
to niezbyt długi, w żadnym wypadku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz