VRCHLABI |
Układanie planu wycieczki, to świetna
zabawa sama w sobie. Czasami u podstaw takiego planowania leżą jakieś konkretne
założenia a czasami po prostu intuicja lekko wsparta jakąś wizją. I często tak
się dzieje, że te planowanie intuicyjne okazuje się tak bardzo trafione, jakby
były poprzedzone wielodniowymi studiami strategicznymi. Sprawdziło się to tak
wiele razy, że zaczynam wierzyć, że działa tu jakieś tajemnicze prawo. Prawo
skutku bez specjalnej przyczyny. Tak też stało się przy okazji naszego
ostatniego dnia pobytu w Czechach. Ponieważ rano popadywał deszcz, prognozy
były nie za ciekawe, zrezygnowaliśmy z pójścia w góry i przygotowaliśmy plan
awaryjny: intrygujące małe miasteczka – Hostinne, Jilemnice, Vrchlabi. Dla
czego intygujące? Nie wiem, tak mi się wydawało. Dla czego w takiej kolejności?
Robiąc małą pętlę, tak jest po kolei. Dla czego rozpoczynamy od Hostinne a nie od Vrchlabi? Tak mi
pasowało. Prawda, że argumenty mocne?
HOSTINNE |
Zaczynamy więc od Hostinne,
historycznego miasta, założonego najprawdopodobniej przez Przemysława Ottokara
II w XIII wieku. Pierwsza wzmianka o tym mieście w dokumentach pochodzi z 1270
roku. Miasto zostało pierwotnie obwarowane drewnianą palisadą a następnie
kamiennym murem typu śląskiego z fosą. Obwarowania świetnie się sprawdziły w czasie wojen
husyckich, kiedy to w 1424 roku miasto oblegane było bezskutecznie przez
husytów pod dowództwem samego Jana Žižka. Okres największego rozkwitu przypada
na lata panowania rodziny Wallensteinów (Valdsteinów). W 1610 miasto zostało
zniszczone przez pożar i odbudowane za sprawą Hansa Krzysztofa z Wallensteinu. W okresie
tym zaproszono tu wybitnego budowniczego włoskiego pochodzenia Carla Valmadi,
który osobiście kierował rekonstrukcją wszystkich wyznaczonych renesansowych
budowli. Mamy tu
gotycki zamek, przebudowany w XVI wieku w stylu renesansowym. Od XIX wieku
znajduje się na jego miejscu papiernia! Miasto Hostinné znane jest ze swojej
długoletniej tradycji produkcji i przetwórstwa papieru. Pierwsza papiernia
została założona przez braci Kiesling w roku 1835 właśnie w budynkach dawnego
zamku. Trzy lata później kupił ją kupiec papierniczy Franciszek Lorenz, który
przystąpił do spółki z nowo przybyłymi ekspertami w produkcji papieru Juliusem
Eichmannem oraz Gustawem Lorenzem. Wspólnie stworzyli nowoczesną oraz dobrze
prosperującą firmę. W kolejnych latach Julius Eichmann usamodzielnił się i
założył własną papiernię w dolnej części miasta, która stała się podstawą
budowy współczesnej nowoczesnej firmy Karkonoskie Papiernie S.A. Duże znaczenie
dla rozwoju przemysłu w mieście miało uruchomienie trasy kolejowej Velký Osek -
Trutnov, zbudowanej w latach 1869 - 1871 przebiegającej przez Hostinné. W roku
1872 powstała gazownia oraz browar parowy, w roku 1881 fabryka skrobi, w roku
1884 fabryka maszyn i żeliwa. W roku 1893 zbudowano przędzalnie jedwabiu a w
roku 1894 mechaniczną tkalnię. Obecnie w mieście oraz jego okolicach rozwinięty
jest przemysł papierniczy oraz przemysł włókienniczy.
Do miasta, dokładnie na jego rynek,
dojeżdżamy posiłkując się nawigacją. Nawigacja, jak to nawigacja, lubi od czasu
do czasu wyprowadzić w pole, ale tym razem doprowadziła nas do rzymskich
kolosów, najbardziej charakterystycznego elementu tutejszego rynku. Co prawda
te posągi bardziej przypominają Shreka, niż rzymskich legionistów,ponieważ
jednak mają po 5 metrów wysokości od razu rzucają się w oczy. Przy okazji
odwracają w pierwszej chwili uwagę od samego ratusza, którego są ozdobą, a
który to budunek należy do najciekawszych w mieście. Renesansowy ratusz
znajdujący się na zachodniej stronie rynku zbudowany został na fundamentach
dwóch gotyckich domów. Pierwsze wzmianki o budowli pochodzą z pierwszej połowy
XV wieku. W roku 1525 do budynku ratusza dobudowano renesansową wieżę
ratuszową. Po pożarze w roku 1610 została ona odbudowana przez włoskiego
budowniczego Carola Valmadina oraz ozdobiona techniką sgraffito. Technika ta
polega na nakładaniu kolejnych, kolorowych warstw tynku i zeskrobywaniu
fragmentów warstw wierzchnich w czasie, kiedy one jeszcze nie zaschły. Poprzez
odsłanianie warstw wcześniej nałożonych powstaje dwuwarstwowy lub
wielowarstwowy wzór. Na przedniej stronie wieży w jej narożach znajdują się wspomniane
wyżej postacie olbrzymów o wysokości 4,80 m. Są to rycerze w rzymskich
zbrojach. Zostali oni tam umieszczeni w roku 1641. Do górnej części wieży
zamontowano w roku 1789 zegar. Ratusz był kilkakrotnie przebudowywany i z
biegiem czasu zmieniał swój wygląd. Ostatnia i najbardziej znacząca przebudowa
została przeprowadzona w roku 1912, kiedy odrestaurowano sgraffito mocno
uszkodzone w poprzednich latach. Fasada wieży ozdobiona jest malunkiem herbu
miejskiego z roku 1759. Wieża zwieńczona jest galerią oraz barokową kopułą z
świetlikiem. Ostatnia rekonstrukcja budynku miała miejsce w roku 2002. W pasażu
ratusza zachowało się okno do mazhauzu domu z późnogotyckim portalem. W cokole
głównego wejścia umieszczono łokieć czeski i łokieć śląski, które są dowodem
bogatej działalności gospodarczej miasta w dawnych czasach. Warto wspomnieć
również o dużej mapie Karkonoszy z roku 1933 stworzonej przez R.Bienerta z
Liberca, w skali 1: 25 000.
Będąc na rynku warto też zwrócić uwagę na
znajdującą się na środku rynku wczesnobarokową kolumnę morową pochodzącą z roku
1678. Poleciła ją zbudować żona właściciela ziemskiego Sibylla Lamboy jako
ochronę miasta przed zarazą. Podstawa kolumny morowej jest sześciokątna, a jej
naroża ozdobione są figurami świętych: Św. Antonina, Św. Jana Nepomucena, Św.
Rocha, Św. Franciszka, Św. Sebastiana oraz Św. Ignacego. We wnęce w dolnej
części umieszczona jest rzeźba Św. Rozalii – patronki chorych na zarazę. U stóp
kolumny znajdują się herby rodziny Lamboy oraz figura Maryi Panny chroniącej
dzieci swoim płaszczem. W najwyższej części słupa umieszczona jest kolejna
figura Maryi Panny.
Opuszczamy rynek i zaczynamy kręcić się
po okolicy. To co widzimy, jest bardziej niż przygnębiające. Jakkby wszystko
się rozpadało. Jakby miasto nie miało, całej tej wspaniałej historii. Tutaj
trzeba mieć bardzo silny charakter by znaleść w sobie nieco optymizmu.
Idziemy kawałek dalej, do dawnego
klasztoru franciszkańskiego, w którym obecnie znajduje się muzeum. Już w roku
1651 ówczesny właściciel majątku Hostinné, zubożały holenderski szlachcic
William Lamboy, zamierzał zaprosić do miasta Hostinné któryś z zakonów. Po
nieudanej próbie z Jezuitami wybór padł na zakon Franciszkanów. Otrzymali oni
małą kaplicę cmentarną z roku 1598 za dolną bramą miejską. Z biegiem lat
rozbudowali kaplicę i dostawili do niej własny klasztor. Kamień węgielny pod
budowę obiektu położono w roku 1678 a jego budowę ukończono w roku 1684. Z
czasem klasztorny kościół nie był w stanie pomieścić coraz większej liczby
pielgrzymów, z tego też względu podjęto decyzję o jego dalszej rozbudowie. W
roku 1743 wyburzono północną ścianę kościoła i dobudowano drugą nawę. Pod nawą
główną świątyni znajduje się krypta ze szczątkami członków roku Lamboy.
Współczesna dwunawowa budowla jest unikatowa i nie ma odpowiadającego stylu w
Europie Środkowej. Dziś na terenie dawnego kościoła klasztornego znajduje się
unikalna kolekcja gipsowych odlewów antycznych rzeźb pochodzących z roku 1912. Trochę nie
wykazaliśmy się refleksem, niby doświadczeni turyści, a wybierają się do
muzemum w poniedziałek. Kto to słyszał. Wszystko pozamykane na cztery spusty.
Oglądamy więc budynek z zewnątrz i wchodzimy do przyklasztornego parku, w
którym wciąż jeszcze można dostrzec ślady dawnej świetności.
Okrężną drogą wracamy do rynku. Tuż obok ratusza wypatrujemy
maleńką, skromą cukiernię. Zdaje się, że została ona zrobiona w dawnej bramie.
Zamawiamy dwa desery i espresso. Chwila odpoczynku i zadumy nad tym co
widzieliśmy. Nie liczą się dawne zasługi, ważne jest tylko to, co znaczysz w
danej chwili. Przegrani nikogo nie interesują.
JILEMNICE |
Ruszamy do
miejscowości Jilemnice. Nazwa miasta wywodzi się od znajdującego się w herbie
drzewa, które po polsku znaczy wiąz a po czesku jilm. Nawigacja znowu
doprowadza nas prosto na rynek. Wysiadamy i od razu zauważamy, że tu jest jakoś
inaczej. Elewacje zdecydowanie bogatsze, bardziej gwarno. Tu też widać liczne
ślady długiej historii ale jakoś inaczej. Powstało na początku XIV wieku jako
gospodarcze centrum rozległych dóbr stepanickich, będących w posiadaniu rodu
Waldsteinów. Rozwój Jilemnicy uległ zahamowaniu po roku 1492, kiedy Waldsteinowie miasto
i resztę dóbr rozdzielili na dwie samodzielne części.
Z XV wieku pochodzą pierwsze wzmianki o jilemnickich kopalniach, w następnym
stuleciu wspominano o rozwiniętym tu płóciennictwie.
W roku 1634 miasto zostało spalone przez Szwedów. Skutki wojny
trzydziestoletniej dla miasta i okolicy były katastrofalne. Jilemnice straciły
wielką część swojego zaplecza gospodarczego, na długie lata zerwaniu uległy
kontakty handlowe. Miasto tak zubożało, że budowa skromnej drewnianej szkoły w
roku 1638 i ponownie w 1683 wymagała współpracy obu części rozdzielonych dóbr i
odsprzedania części gminnego majątku.
Zdecydowany zwrot ku lepszemu
nastał dopiero w roku 1701, kiedy obie części ziemskiego majątku z powrotem
zostały połączone z miastem w rękach jednego właściciela - magackiego rodu
Harrachów, którego członkowie potrafili prowadzić prężną i progresywną politykę
gospodarczą. Harrachovie postawili przede wszystkim na włókiennictwo.Muzeum
Karkonoskie w Jilemnicy do dziś przechowuje próbki ręcznej przędzy z początku
XIX w. Aż trudno uwierzyć, że 296 metrów tej przędzy waży tylko jeden gram! Do
dziś jest to jedna z najdelikatniejszych przędzy lnianych na świecie.
Po rozejrzeniu się po rynku,
zaczynamy zataczać kręgi wokół niego. Trafiamy na Zvedawą Uličkę (ciekawską),
nazywaną tak, ze względu na ustawienie wszystkich domów pod pewnym kątem w
stosunku do ulicy. Miało to ułatwić obserwowanie tego co się na niej dzieje.
Bardzo przytulny zaułek.
W pewnym momencie naszą uwagę
przykuwa bardzo okazały i efektowny budynek. Okazuje się, że to szkoła. Przypomnieliśmy
sobie, że i w tym mieście i w innych wcześniej zwiedzanych, budynki szkolne
sprawiały na nas dobre wrażenie. Szacunek i uznanie.
Krążąc po Jilemnicach nie
sposób nie dotrzeć do dawnego pałacu Harrachów a obecnie Muzeum Karkonoskiego.
Poniedziałek! Dziękujemy bardzo, pospacerujemy po parku. Ale budynek jest
piękny.
Przestawiamy nawigację i
jedziemy do Vrchlabi. Tu wszystko jest inaczej. Nawigacja nie doprowadza nas do
celu. Główna ulica centrum totalnie rozkopana. Gdzieś w pobliżu znajdujemy
jakiś parking, najdroższy ze wszystkich, z których korzystaliśmy w Czechach.
Dookoła pełno ludzi, ruch, gwar, łomot maszyn drogowych. Mimo, że nie jest to
bardzo duże miasto, liczy sobie ok. 13500 mieszkańców, jest największe z
odwiedzanych tego dnia. Nie jest takie ładne jak Jilemnice. Jakieś takie
bałaganiarskie ale tętniące życiem. Punktem dominacyjnym miasta jest zamek
umieszczpny w miejskim parku, którego budowę rozpoczął w 1546 roku Krzysztof
Gendorf z Gendorfu. Zamek został zbudowany w stylu renesansowym. Obok niego
znajdują się inne zabytkowe budowle, w jednej z nich, bezpośrednio sąsiadującej
z zamkiem, siedzibę ma policja. Niewątpliwą atrakcją jest przypałacowy park.
Podobnie jak reszta miasta tętni życiem, widać jak ludzie są stęsknieni słońca
i ciepła. Pełno w nim babć z wnuczkami i mam z dziećmi. Pełno młodych ludzi.
VRCHLABI |
Pierwotnie zamek był otoczony rowem o
szerokości 12 m. Do zamku wtedy moża był dostać się za pomocą trzech mostów.
Dla turystów udostępniona jest tylko sień wejściowa obok której można podziwiać
przepięknie zdobione drzwi. Obecnie pomieszczenia zamkowe wykorzystuje Rada
Miasta. W wielkiej sieni zamkowej na ścianach zobaczymy cztery malowidła
przedstawiające cztery ostatnie niedźwiedzie upolowane po czeskiej stronie.
Ostatni z nich został zabity 16 września 1726 roku. Upolowano go w Sedmidoli,
głębokiej i malowniczej dolinie, której dnem płynie Łaba oraz Biała Łaba.
Dolina Sedmidoli jest ze wszystkich stron otoczona wysokimi górami, jedynie na
południu, wraz z wodami Łaby można przebić się do Szpindlerowego Młyna. Jedyną
pozostałością z tamtych czasów jest renesancyjny piec kaflowy pochodzący z sali
rycerskiej a dziś stojący w sali narad i posiedzeń. Piec jest zdobiony metodą
majoliki jako pierwszy w ziemiach czeskich. Kafle mają biblijną tematykę i
wyryty rok budowy tego pieca-1545.
Pierwsze wzmianki o czeskiej osadzie pod
nazwą Vrchlabi pochodzą z XIV wieku. Wtedy wieś należała do władyków noszących
nazwisko Hasek z Vrchlabi, którzy mieli swoją siedzibę w drewnianej twierdzy z wałami
ochronnymi i fosą.
Na
początku XVI wieku, kiedy te tereny były pod panowaniem Krzysztofa Gendorfa
miasto otrzymało z rąk cesarza Ferdynanda I prawo szybu odkrywczego. 6-go
października 1533 roku Vrchlabi otrzymało również z rąk cesarza Ferdynanda I
dyplom górniczego miasta z własnym herbem i prawami miasta. Górnictwo wyniosło
w tamtych czasach Vrchlabi na wyżyny rozwojowe. Krzysztof Gendorf wybudował
nowy kościół z kamienia i plebanię. Zorganizował cerkiew, zbudował szkołę i
przytułek dla ubogich. Sprowadził do miasta niemieckich fachowców w dziedzinie
górnictwa i hutnictwa. W latach 1546-1548 wybudował renesansowy zamek. W 1624
roku cały ten rejon został kupiony przez Albrechta z Waldsztejna. W czasach
jego panowania Vrchlabi przeżywa swoje najlepsze lata rozwoju. Po jego śmierci
cały majątek uległ konfiskacie. W 1635 roku rejon ten został podarowany przez
cesarza Ferdynanda II hrabiemu Rudolfovi Morzinovi jako wynagrodzenie za służbę
w armii w wojnie przeciw Turcji i Szwecji. Także w 1882 roku całe włości
przechodzą w ręce rodu Czermin-Morzin. Na życie w Vrchalbi miała ogromny wpływ
wojna o Śląsk w latach 1740-1745 oraz wojna 7-letnia w latach 1756-1763. W
okresie wojny o dziedzictwo bawarskie pomiędzy Marią Teresą a Józefem II
przeciw Prusom w latach 1778-1779 wyżyny leżące na wchód od miasta stały się punktem
oporu przeciwko pruskim wojskom starającym się przeniknąć w głąb Czech. W
drugiej połowie XIX wieku Vrchlabi należało do grupy najbardziej rozwiniętych
miast w monarchii austro-węgierskiej.
Tak więc Vrchlabi zdecydowanie różni się
od zdecydowanie mniejszych i bardziej przytulnych Hostinne i Jilemnice. Trzeba
jeszcze sprawdzić jak z tutejszą gastronomią. Rezygnujemy z eleganckich i
nowoczesnych lokali. Szukamy czegoś bardziej tradycyjnego. Malutkim domu
wypatrujemy wejścia do dwóch lokali. Jeden z nich reklamuje się, że oferuje
tradycyjne czeskie dania. Wchodzimy, a przed nami tylko jakiś ponury 4-5
metrowy korytarz, na końcu którego są drzwi, w powietrzu unosi się silny zapach
papierosów. Wycofujemy się. Wchodzimy w kolejne drzwi, prowadzące, jak
informuje tabliczka przy wejściu, do Labe Restaurace. I znowu to samo, długi,
wąski korytarz, tyle że jaśniejszy. Ula nie
wierzy, że trzeba iść do końca tym korytarzem i otwiera pierwsze drzwi z
prawej, bez żadnego oznaczenia. I wchodzi prosto do … kuchni. Chyba jednak
trzeba iść do końca korytarza. Otwieramy kolejne drzwi i mamy przed sobą
malutką salkę z pięcioma stolikami, a za oknem podwórko na które również można
wyjść. Całość urządzona bardziej niż skromnie sprzętami, chyba z lat
sześćdziesiątych. No dobra, prosimy kartę. Nazwy dań wyglądają jakoś znajomo,
tyle, że nie brzmią jak nazwy dań czeskich. Ponieważ pan, który obsługuje
wydaje się być sympatyczny i jeszcze wzywa szefową na pomoc, gdy pytami co
poleca tutejsza kuchnia, decydujemy się skosztować tutejszych dań. Zamawiamy, a
jakże, ruskij barszcz, pelmeni, manty, čeburek i piwo. Serwują tu piwo Bernard.
Czy ktoś słyszał w Polsce o takim browarze? Ja, przyznaję, że do tej pory nie
miałem okazji jego spróbować. Już pierwszy łyk pokazuje, że mamy do czynienia z bardzo dobrym piwem. Ale odkrycie. Zanim
pojawiają się dania, kelner przynosi miseczkę orzeszków ziemnych. Niebawem
pojawiają się też zamówione dania. Wyglądają smakowicie i takoż smakują. Bardzo
dobre i wystarczająco obfite. Nie tylko nazwy brzmią z rosyjska ale smaki
również nawiązują do tych znanych z kuchni rosyjskiej. Może są nieco ostrzej
przyprawione niż tego, które do tej pory mieliśmy okazję konsumować. Wszystko
warte polecenia. Na koniec jeszcze jedna niespodzianka: to zdecydowanie
najtańszy lokal jaki przez cały tydzień odwiedziliśmy w Czechach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz