czwartek, 2 maja 2013

JANSKIE ŁAŹNIE - MIMO WSZYSTKO L

JANSKE LAZNIE


       Czechy to, jak wszystkim wiadomo, kraj bezpośrednio sąsiadujący z Polską. Do tego mówi się tam językiem słowiańskim, który jesteśmy w stanie jako tako zrozumieć. A i ceny, raczej nie są wyższe niż w naszym kraju. Do tego trzeba dorzucić jeszcze całą masę różnorodnych atrakcji turystycznych i moje ulubione piwo Pilsner Urquell (Plzeňský Prazdroj).  No i taki drobiazg jak stosunkowo niewielka odległość i dogodny dojazd. Dlaczego więc tak niewiele razy odwiedziłem naszych południowych sąsiadów? Zupełnie tego nie rozumię i postanowiłem, choćby w niewielkim stopniu, odrobić zaległości w poznawaniu naszego południowego sąsiada.
       Tym razem pomysł celu wyjazdu wyszedł od mojej żonki. Była kiedyś z wycieczką grupową w Skalnym Mieście. Nie była specjalnie zadowolona z takiego stadnego wędrowania po górskich szlakach, ale samo miejsce bardzo jej przypadło do gustu. Chciała więc jeszcze raz je odwiedzić ale już tylko w dwuosobowej grupie. Skoro już wybraliśmy taki kierunek, nadarzyła się doskonała sposobność do odwiedzenia naszych przyjaciół, Małgosi i Darka, mieszkających w Kowarach. Odkąd, kilka lat temu przeprowadzili się tam ze Szczecina, nigdy jeszcze nie udało się nam ich odwiedzić. Spędziliśmy więc przesympatyczny wieczór i poranek następnego dnia w Kowarach. Ileż to różnych tematów się przewinęło w naszej rozmowie. Oczywiście, nie dało się uciec od wspomnień z dawnych czasów, co jeszcze bardziej ociepliło atmosferę. Przy okazji doradzili nam, skoro chcemy wymieniać złotówki na korony gdzieś na granicy, abyśmy zrobili to na przejściu w Lubawce a nie na Przełęczy Okraj. Podobno w kantorze na Okraju stosują zdecydowanie mniej korzystne przeliczniki. Skoro tak, to niewiele myśląc nadłożyliśmy ponad dwadzieścia kilometrów aby zaoszczędzić na wymianie. Kiedy już dojeżdżaliśmy do Lubawki, przyszło mi do głowy, że chyba jednak coś ze mną jest nie w porządku. Przecież nie miałem zamiaru wymieniać 100 000 złotych na korony, a zdecydowanie mniejszą kwotę. Bez sensu, przy wymianie niewielkiej ilości waluty, prawdopodobnie koszt zużytego dodatkowo paliwa był większy niż to co, być może (nie wiemy jaki faktycznie był w tym dniu kurs wymiany na Okraju), zyskaliśmy na wymianie. No ale zawsze, jakby co, możemy powiedzieć, jacy to jesteśmy zaradni, jakie z nas zuchy. Brawo!

SVOBODA NAD UPOU
        Jako bazę wypadową w Czechach, wybraliśmy sobie pensjonat Rudolfuv Dvur w miejscowości Svoboda nad Upou. Sama miejscowość niczym specjalnym się nie wyróżnia. 1998 mieszkańców, położona na wysokości 516 m n.p.m., przy spływie Upy i Janskiego potoka. Powstało jako osada poszukiwaczy złota w 16. stuleciu. Jednak wojna trzydziestoletnia przyniosła upadek kopaniu złota, i górnictwo całkowicie zakończyło swe istnienie pod koniec 18 stulecia. Bardzo ważną dla rozwoju miasta stała się budowa kolei żelaznej w 19 wieku oraz produkcja papieru i tekstylii. W okolicach wydłużonego rynku znajduje się kilka barokowych oraz klasycznych domów i ludowych cembrowanych budowli. Bardzo ciekawy jest również późno barokowy kościół Św. Jana Nepomuckiego z roku 1777. Obecnie jest to ośrodek wypoczynkowy.

RUDOLFUV DVUR
        Natomiast pensjonacik Rudolfuv Dvur, od pierwszego wejrzenia sprawił na nas bardzo dobre wrażenie. Położony tuż obok centrum, na bardzo ładnej i dużej działce. Pokoje przestronne, z własnymi łazienkami. W pokojach mała lodóweczka i telewizor z satelistką. Do tego wspólne pomieszczenie jadalniano-kuchenne, wyposażone we wszystko co potrzebne turyście.  Właściciele zadbali również o to aby gościom nie poprzewracało się w głowach. Zrobili to w najprostszy, ale jakże skuteczny sposób. Ogrzewanie w Rudolfuv Dvur włączane jest tylko raz dziennie, około godziny 20, na kilkadziesiąt minut. A że temperatura na zewnątrz, w ciągu dnia niewiele przekracza  10 stopni, do tego albo pada, albo zaraz będzie padać, w pokojach jest okropnie zimno i nieprzyjemnie z powodu wilgoci. I jeszcze jeden drobiazg. Mimo, że pokoje są przestronne i naprawdę ładne, zapomniano wyposażyć je w coś wygodnego do siedzenia. Oczywiście najlepiej, gdyby były to fotele, ale i wygodne krzesła też by mogły być. Nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Może, do tej pory zawsze było coś przyzwoitego do siedzenia? Uwielbiam wieczorne czytanie, ale nie lubię czytać na leżąco, i jest bieda. Nie ma też miejsca by sobie usiąść i popisać. Tak, wygodny fotel to bardzo ważny element wyposażenia pokoju.

To na prawdę nie jest w Polsce.
       Jesteśmy w nowym miejscu, więc jesteśmy głodni poznania tego co ono oferuje. Zaraz po zakwaterowaniu wyruszamy na pierwszą „wyprawę”. Ruszamy do Janskich Łaźni. Nie jest to wielki wyczyn, gdyż ze Svobody do Janskich Łaźni jest raptem 3 km. Docieramy tam zatem bardzo szybko, podziwiając po drodze stan nawierzchni przypominający ser szwajcarski, gdzie jest więcej dziur niż sera. Janskie Łaźnie to górskie miasto, ośrodek wypoczynkowy oraz jedyny bardziej znany ośrodek zdrojowy  po czeskiej stronie Karkonoszy. Źródła lecznicze zostały tu odkryte już w 14. stuleciu. Założycielem tych łaźni był w 17. stuleciu właściciel posiadłości Jan Adolf hrabia Schwarzenberg. Największy rozkwit tego kurortu przypadał na drugą połowę 19 wieku oraz na początek 20 stulecia. Obecnie znajduje się tu około 30 źródeł leczniczych oraz mnóstwo obiektów sanatoryjnych. Bardzo ciekawymi obiektami ze względów architektonicznych są na pewno secesyjny dom zdrojowy, z końca 19 stulecia oraz pseudogotycki kościół Św. Jana Chrzciciela z roku 1885. Nad gminą góruje Czarna Góra (1299 m n.p.m.), która oferuje świetne warunki miłośnikom sportów zimowych. Z centrum gminy aż na sam wierzch Czarnej góry prowadzi kolejka gondolowa.


       Jakoś nam nie przypadło do gustu to miasteczko. Owszem, jest kilka bardzo ładnych obiektów, ale dominują raczej te zaniedbane lub wręcz zrujnowane. Do tego zabudowa sprawia wrażenie bardzo chaotyczne, jakby nikomu nie zależało na ogólnym wyglądzie miasta. A już, bardzo nowoczesny a przy tym niezwykle przytłaczający hotel tuż przy wyciągu na Czarną Górę to jest prawdziwe nieporozumienie. Miejsce ma niezwykły potencjał, ale potrzebuje dobrego gospodarza i więcej troski ze strony samych mieszkańców. Już sobie wyobrażam jak by ono wyglądało, gdyby znajdowało się w którymś z krajów alpejskich.


       Nie samymi widokami człowiek żyje, czasami trzeba też coś wrzucić na ruszt. Wybieramy restaurację przy hotelu ARNIKA. Ula decyduje się na kachni stehynko podavane na cervenom zeli, cibulka, variace knedliku. (pieczona kaczka na czerwonej kapuście). Ja jestem bardziej konwencjonalny i wybieram Upicky rizek. Gdyby ktoś nie wiedział, co to jest, to już wyjaśniam, że jest to smazeny veprowvy rizek, houskove knedliky a zeli. Ale to przecież oczywiste. (schaboszczak z knedli kami i fantastyczną kapustą).  Do tego dorzuciliśmy deser louskacek (pyszne, bardzo włosko orzechowe ciasto na kruchym cieście), trochę wina, kawę i herbatę. Wszystko było naprawdę znakomite! Wyszliśmy z Arniki podwójnie ukontentowani, fizycznie i duchowo.


       Finałem tego dnia miała być podróż gondolką na Czarną Górę. Żadnego problemu, aby dotrzeć do kolejki ani aby się do niej dostać. Poza sezonem zimowym maszyneria uruchamiana jest co pół godziny na kilka chwil. Dotarliśmy tam stosunkowo późno, do tego pogoda też niespecjalnie zachęcająca do górskich wędrówek, więc nie widać było tłumu chętnych. A puste wagoniki gnały w górę i w dół. Strasznie się ucieszyły z pary szalonych polskich turystów, zmierzających na Czarną Górę schowaną w ołowianych chmurach. Jak przystało na nieustraszonych podróżników, nie tylko wjechaliśmy do góry, ale też pokręciliśmy się tam trochę, na tyle długo, by zdążyć na ostatnie uruchomienie kolejki. Przy tej pogodzie trudno mówić o podziwianiu pięknych panoram, ale i tak było bardzo przyjemnie. Jedyne co nam przeszkadzało, to ograniczenie czasowe. Już tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystko robimy w swoim tempie i tak jak nam pasuje, że nawet ściśle określone godziny kursowania kolejki gondolowej nam się nie podobały. No bo jak to? Ktoś śmie nas ograniczać? Nas? SPRZECIW!!!
       Wróciliśmy do naszego „Rudolfuv Dvur” bardzo zadowoleni z pierwszego dnia pobytu w Czechach. Przyjemność chodzenia po górach, obojętne czy niskich czy wysokich jest niezwykła. Do tego ta cisza, spokój. Jednak warto odwiedzić Janskie Laznie.

Po sezonie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...