JANSKE LAZNIE |
Czechy to,
jak wszystkim wiadomo, kraj bezpośrednio sąsiadujący z Polską. Do tego mówi się
tam językiem słowiańskim, który jesteśmy w stanie jako tako zrozumieć. A i
ceny, raczej nie są wyższe niż w naszym kraju. Do tego trzeba dorzucić jeszcze
całą masę różnorodnych atrakcji turystycznych i moje ulubione piwo Pilsner
Urquell (Plzeňský Prazdroj). No i
taki drobiazg jak stosunkowo niewielka odległość i dogodny dojazd. Dlaczego
więc tak niewiele razy odwiedziłem naszych południowych sąsiadów? Zupełnie tego
nie rozumię i postanowiłem, choćby w niewielkim stopniu, odrobić zaległości w
poznawaniu naszego południowego sąsiada.
Tym razem
pomysł celu wyjazdu wyszedł od mojej żonki. Była kiedyś z wycieczką grupową w
Skalnym Mieście. Nie była specjalnie zadowolona z takiego stadnego wędrowania
po górskich szlakach, ale samo miejsce bardzo jej przypadło do gustu. Chciała
więc jeszcze raz je odwiedzić ale już tylko w dwuosobowej grupie. Skoro już
wybraliśmy taki kierunek, nadarzyła się doskonała sposobność do odwiedzenia
naszych przyjaciół, Małgosi i Darka, mieszkających w Kowarach. Odkąd, kilka lat
temu przeprowadzili się tam ze Szczecina, nigdy jeszcze nie udało się nam ich
odwiedzić. Spędziliśmy więc przesympatyczny wieczór i poranek następnego dnia w
Kowarach. Ileż to różnych tematów się przewinęło w naszej rozmowie. Oczywiście,
nie dało się uciec od wspomnień z dawnych czasów, co jeszcze bardziej ociepliło
atmosferę. Przy okazji doradzili nam, skoro chcemy wymieniać złotówki na korony
gdzieś na granicy, abyśmy zrobili to na przejściu w Lubawce a nie na Przełęczy
Okraj. Podobno w kantorze na Okraju stosują zdecydowanie mniej korzystne
przeliczniki. Skoro tak, to niewiele myśląc nadłożyliśmy ponad dwadzieścia
kilometrów aby zaoszczędzić na wymianie. Kiedy już dojeżdżaliśmy do Lubawki,
przyszło mi do głowy, że chyba jednak coś ze mną jest nie w porządku. Przecież
nie miałem zamiaru wymieniać 100 000 złotych na korony, a zdecydowanie
mniejszą kwotę. Bez sensu, przy wymianie niewielkiej ilości waluty,
prawdopodobnie koszt zużytego dodatkowo paliwa był większy niż to co, być może
(nie wiemy jaki faktycznie był w tym dniu kurs wymiany na Okraju), zyskaliśmy
na wymianie. No ale zawsze, jakby co, możemy powiedzieć, jacy to jesteśmy
zaradni, jakie z nas zuchy. Brawo!
Jako bazę
wypadową w Czechach, wybraliśmy sobie pensjonat Rudolfuv Dvur w miejscowości
Svoboda nad Upou. Sama miejscowość niczym specjalnym się nie wyróżnia. 1998 mieszkańców, położona na wysokości 516 m n.p.m., przy spływie Upy i
Janskiego potoka. Powstało jako osada poszukiwaczy złota w 16. stuleciu. Jednak
wojna trzydziestoletnia przyniosła upadek kopaniu złota, i górnictwo całkowicie
zakończyło swe istnienie pod koniec 18 stulecia. Bardzo ważną dla rozwoju miasta
stała się budowa kolei żelaznej w 19 wieku oraz produkcja papieru i tekstylii.
W okolicach wydłużonego rynku znajduje się kilka barokowych oraz klasycznych
domów i ludowych cembrowanych budowli. Bardzo ciekawy jest również późno
barokowy kościół Św. Jana Nepomuckiego z roku 1777. Obecnie jest to ośrodek
wypoczynkowy.
SVOBODA NAD UPOU |
RUDOLFUV DVUR |
To na prawdę nie jest w Polsce. |
Jesteśmy w
nowym miejscu, więc jesteśmy głodni poznania tego co ono oferuje. Zaraz po
zakwaterowaniu wyruszamy na pierwszą „wyprawę”. Ruszamy do Janskich Łaźni. Nie
jest to wielki wyczyn, gdyż ze Svobody do Janskich Łaźni jest raptem 3 km.
Docieramy tam zatem bardzo szybko, podziwiając po drodze stan nawierzchni
przypominający ser szwajcarski, gdzie jest więcej dziur niż sera. Janskie
Łaźnie to górskie miasto, ośrodek wypoczynkowy oraz
jedyny bardziej znany ośrodek zdrojowy
po czeskiej stronie Karkonoszy. Źródła lecznicze zostały tu odkryte już
w 14. stuleciu. Założycielem tych łaźni był w 17. stuleciu właściciel
posiadłości Jan Adolf hrabia Schwarzenberg. Największy rozkwit tego kurortu
przypadał na drugą połowę 19 wieku oraz na początek 20 stulecia. Obecnie
znajduje się tu około 30 źródeł leczniczych oraz mnóstwo obiektów sanatoryjnych.
Bardzo ciekawymi obiektami ze względów architektonicznych są na pewno secesyjny
dom zdrojowy, z końca 19 stulecia oraz pseudogotycki kościół Św. Jana
Chrzciciela z roku 1885. Nad gminą góruje Czarna Góra (1299 m n.p.m.), która
oferuje świetne warunki miłośnikom sportów zimowych. Z centrum gminy aż na sam
wierzch Czarnej góry prowadzi kolejka gondolowa.
Jakoś nam nie przypadło do gustu to miasteczko. Owszem, jest kilka
bardzo ładnych obiektów, ale dominują raczej te zaniedbane lub wręcz
zrujnowane. Do tego zabudowa sprawia wrażenie bardzo chaotyczne, jakby nikomu
nie zależało na ogólnym wyglądzie miasta. A już, bardzo nowoczesny a przy tym
niezwykle przytłaczający hotel tuż przy wyciągu na Czarną Górę to jest
prawdziwe nieporozumienie. Miejsce ma niezwykły potencjał, ale potrzebuje
dobrego gospodarza i więcej troski ze strony samych mieszkańców. Już sobie
wyobrażam jak by ono wyglądało, gdyby znajdowało się w którymś z krajów
alpejskich.
Nie
samymi widokami człowiek żyje, czasami trzeba też coś wrzucić na ruszt.
Wybieramy restaurację przy hotelu ARNIKA. Ula decyduje się na kachni stehynko
podavane na cervenom zeli, cibulka, variace knedliku. (pieczona kaczka na
czerwonej kapuście). Ja jestem bardziej konwencjonalny i wybieram Upicky rizek.
Gdyby ktoś nie wiedział, co to jest, to już wyjaśniam, że jest to smazeny
veprowvy rizek, houskove knedliky a zeli. Ale to przecież oczywiste.
(schaboszczak z knedli kami i fantastyczną kapustą). Do tego dorzuciliśmy deser louskacek (pyszne,
bardzo włosko orzechowe ciasto na kruchym cieście), trochę wina, kawę i
herbatę. Wszystko było naprawdę znakomite! Wyszliśmy z Arniki podwójnie
ukontentowani, fizycznie i duchowo.
Finałem tego
dnia miała być podróż gondolką na Czarną Górę. Żadnego problemu, aby dotrzeć do
kolejki ani aby się do niej dostać. Poza sezonem zimowym maszyneria uruchamiana
jest co pół godziny na kilka chwil. Dotarliśmy tam stosunkowo późno, do tego
pogoda też niespecjalnie zachęcająca do górskich wędrówek, więc nie widać było
tłumu chętnych. A puste wagoniki gnały w górę i w dół. Strasznie się ucieszyły
z pary szalonych polskich turystów, zmierzających na Czarną Górę schowaną w
ołowianych chmurach. Jak przystało na nieustraszonych podróżników, nie tylko
wjechaliśmy do góry, ale też pokręciliśmy się tam trochę, na tyle długo, by
zdążyć na ostatnie uruchomienie kolejki. Przy tej pogodzie trudno mówić o
podziwianiu pięknych panoram, ale i tak było bardzo przyjemnie. Jedyne co nam
przeszkadzało, to ograniczenie czasowe. Już tak bardzo przyzwyczailiśmy się do
tego, że wszystko robimy w swoim tempie i tak jak nam pasuje, że nawet ściśle
określone godziny kursowania kolejki gondolowej nam się nie podobały. No bo jak
to? Ktoś śmie nas ograniczać? Nas? SPRZECIW!!!
Wróciliśmy
do naszego „Rudolfuv Dvur” bardzo zadowoleni z pierwszego dnia pobytu w
Czechach. Przyjemność chodzenia po górach, obojętne czy niskich czy wysokich
jest niezwykła. Do tego ta cisza, spokój. Jednak warto odwiedzić Janskie Laznie.
Po sezonie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz