środa, 8 maja 2013

TRZY PEREŁKI W JEDEN DZIEŃ



       W czasie podróży po nieznanych miejscach różnie się układa. Bywają dni ciekawsze i mniej ciekawe. Ale czasami zdarzają się takie, które pozostają w pamięci na bardzo długo. Na pewno takim dniem będzie piąty dzień naszego pobytu w Czechach.
       Zaczęliśmy dzień od zejścia do podziemi. Jaskinie to fascynujący świat, dostarczający zupełnie niezwykłych wrażeń. Jeżeli tylko jest możliwość zwiedzenia jakiejś jaskini, zawsze robię to z wielką przyjemnością. W tej części Czech, którą zwiedzamy, zbyt wielu jaskiń niestety nie ma. Ale jednak coś ciekawego udało się znaleźć. Bozkovskie jaskinie dolomitowe. To w zasadzie dwie jaskinie, stara i nowa.
Wejście do jaskini znajduje się niedaleko wioski Bozkov, od której wzięła swoją nazwę. W wiosce jest niedrogi parking oraz coś w rodzaju fast-foodu. Wiekiego wyboru to tam nie ma, ale jest bardzo swojska atmosfera. Pierwszy głód można zaspokoić. Przy wejściu do jaskini jest budynek z kasami, wystawą poświęconą jaskini, pamiątkami i sanitariatami. W bezpośrednim sąsiedztwie jeszcze jeden sklep z pamiątkami i kiosk gastronomiczny.
Do jaskini wchodzi się z przewodnikiem. Akurat tak się pięknie złożyło, że w tym czasie co my, jeszcze tylko jedna, trzyosobowa rodzina czekała na wejście. Do tego byli to Polacy. Sympatyczna pani przewodniczka przygotowała w swoim magnetofonie polskojęzyczny komentarz i ruszyliśmy. Żadnej grupy bezpośrednio przed nami, żadnej za nami. Tylko nasza szóstka. Powoli, nieśpiesznie podziwialiśmy fantastyczny świat podziemi. Jaskinia Bozkovska ma  długości ponad 1000 metrów. Jest to największy znany systemem jaskiniowy w północno-wschodnich Czechach. Charakteryzuje się bogatym występowaniem ław kwarcowych, gzymsów i listew, nie brak dekoracji stalaktytowej czy trawertynowej. Najciekawszym odcinkiem trasy są fragmenty przy akwenach wodnych, tworzone przez małe jeziorka a na zakończenie zwiedzania czeka największe podziemne jezioro w Czechach z krystalicznie niebieskozieloną wodą. Kolor tej wody jest po prostu hipnotyczny. Absolutnie niezwykły.
      Co ciekawe, Bozkowskie Jaskinie odkryto dopiero w 1947 roku podczas eksploracji kamieniołomu dolomitu. W 1958 odkryto Nową Jaskinię. Dla turystów udostępnioną ją w 1969 roku. Nastąpiło to po znacznym obniżeniu poziomu wody w jaskiniach i przystosowaniu jej do zwiedzania. Do tego czasu, tj do momentu obniżenia poziomu wody o 5 metrów, było tu największe jezioro jaskiniowe w Czechach, o powierzchni 320 m2 i głębokości 7 m. Trzeba przyznać, że wykonano w niej wiele pracy by turyści mogli komfortowo  ją zwiedzać. Wszystko dopracowane jest w najmniejszych szczegółach. Choć w jednym miejscu okazało się, że przygotowujący podziemne korytarze nie uwzględnili ludzi o moich rozmiarach i zahaczyłem głową o „strop”. Na szczęście nie spowodowało to poważniejszych ruchów skalnych i jaskinia się nie zawaliła. I całe szczęście, bo jeszcze parę osób będzie mogło ją odwiedzić, a warto.


       Pogoda w czasie tego wyjazdu zbyt łaskawa dla nas nie była. Chyba jednak natura doceniła naszą determinację w poznawaniu nowych miejsc, bo po wyjściu z chłodnej jaskini, jakby trochę się przejaśniło i nawet nieco ociepliło. A może tylko mi się tak wydawało, bo temperatura pod ziemią jest taka, że na wierzchu przeważnie jest zdecydowanie cieplej. Bez względu na to jak było, ruszyliśmy do Czeskiego Raju. Niestety czas gnał dramatycznie szybko. Musieliśmy wybrać jakąś część tego regionu. Oczywiście postawiliśmy na Prachovskie Skały. Mamy mało czasu, a w przewodniku piszą, że trzeba je zobaczyć koniecznie. Skoro tak, to nie mamy wyboru.
       Z drogi niewiele widać. Ot, rośnie sobie las. Ale jak podjedzie się bliżej … To jest po prostu niesamowite. Po Adrszpaskim Skalnym Mieście myślałem, że to już jest maksimum tego, co w tym rejonie Czech można zobaczyć. A tu kolejna niespodzianka. Prachowskie Skały, to coś innego, ale równie zachwycającego. Można by powiedzieć, że to taki bardzo duży podmiejski park ze skałami wznoszącymi się pionowo do góry po kilkadziesiąt metrów. Obszar Skał Prachowskich zajmuje powierzchnię 243,4 ha. 31 grudnia 1933r. został uznany za Państwowy Rezerwat Przyrody. Teren jest zagospodarowany, ale jest zdecydowanie bardziej surowo niż w Adrszpaskim Skalnym Mieście. Schody są, ale z kamieni jako tako obrobionych, a nie zbite z drewna. Metalowe barierki chroniące zbyt rozgorączkowanych turystów przed zrobieniem tego jednego kroku za daleko. Choć oczywiście widzieliśmy chętnych do naśladowania górskich kozic, byli to trzej dżentelmeni z Rosji.
Jednak dużo bardziej imponujący był pan z dwójką malutkich dzieci w nosidełkach. Jedno na brzuchu, drugie na plecach. Gdy przeciskali się przez bardzo wąską i dosyć długą szczelinę, tatuś zapytał czy jest dobrze, czy nic się nie stało. Rozradowanych maluch z nosidełka na plecach odkrzyknął: dobrze! Niesamowite. Tak samo niesamowite, jak samo miejsce.
W górę i w dół. Co chwilę jakiś punkt widokowy, a w dole maleńkie ludzkie postacie. Skały Prachowskie mają bardzo długą tradycję wspinaczek górskich. Jej początki sięgają roku 1907, kiedy to studenci jiczińskiego gimnazjum założyli Koło Wspinaczkowe " Prachow "- pierwsze działające na obszarze obecnej Republiki Czeskiej stowarzyszenie wspinaczkowe. Prachovskie Skały, naprawdę, koniecznie trzeba zobaczyć.


       A jak już jesteśmy w okolicy Prachova, to nie sposób nie wpaść na piwo do Jicina, zawsze to okazja do spotkania z legendarnym rozbójnikiem Rumcajsem. Czasami można go spotkać w jego warsztacie szewskim (Rumcajsova ševcovna), albo w którejś z restauracji, których przy rynku i w okolicy jest całkiem sporo. A propos restauracji, do Jičina przyjechaliśmy dosyć późno, więc zwiedzanie rozpoczęliśmy od zjedzenia obiadu. Rzuciliśmy okiem do jednego lokalu, do drugiego, jakoś nam nie przypadły do gustu. W końcu trafiliśmy do Restaurace u Andela. Wyglądała bardzo „po czesku”. Lekko ponure wnętrze, duża sala dla palących, znacznie mniejsza dla niepalących i mrukliwy kelner. Z tymi kelnerami w Czechach, to ciekawa sprawa. Raczej się nie uśmiechają, niewiele mówią, ciekawe czy tak są szkoleni, czy są dobierani z takimi specyficznymi predyspozycjami? Zamówiliśmy rusky boršč, zapeceny veprovy steak se žampionami, staroceske oblozene zeli houskovy a bramborovy knedlik (uzena a veprova plec, kachna, klobasa) no i Staropramen. Bez dwóch zdań, jedzenie było wyborne. Ale najzabawniejsze było to, że po powrocie do naszej kwatery, przeglądając z pewnym opóźnieniem Zielony Przewodnik Michelina - Czechy, na stronach poświęconych Jičinovi, wymienione są spośród bardzo wielu, tylko dwie restauracje w tym mieście: „U Šuku” i … „U Andela”. To się nazywa, mieć nosa do knajp.


       Spacer po mieście obowiązkowo należy rozpocząć od rynku, przy którym jest nie tylko warsztat Rumcajsa. Miasto ma swoją bogatą historię, której śladów znajdziemy niemało. Co ciekawe, pierwotnie, w 1300 r. prawa miejskie nadano wiosce Stare Misto, położonej ok. 3,5 km na południe od Jičina. Dopiero później przeniesiono je na obecny Jičin. Od 1316 było to miasto prywatne, należące m.in. do Vartenberków, Valdšteinów, Jerzego z Podebradów, Trčków z Lipy. To właśnie za panowania tych ostatnich, od 1487 r. nastał okres rozkwitu miasta. Zaczęto budować murowane domy oraz mury miejskie. Jičin zawdzięcza też bardzo wiele Valdšteinowi, którego imieniem nazwano rynek miejski. W 1813 podpisano tu antynapoleońskie Święte Przymierze pomiędzy władcami Prus (król Fryderyk Wilhelm III) i Rosji (car Aleksander I) (nie jestem pewien, czy przypadkiem nie było tam też trzeciego władcy – cesarza Austrii, jak przy późniejszym porozumieniu).
Rynek otoczony jest kamienicami z przełomu XVIII i XIX wieku. Wato zajrzeć w różne zakamarki, np. dziedziniec zamkowy. Albo przejść między zamkiem i kościołem św, Jakuba aby wyjść na niewielki, ale bardzo ładny ogród zamkowy. No i coś co mnie szczególnie urzeka na rynkach większości czeskich miast, te arkady. Jakie to klimatyczne i jakie praktyczne, szczególnie gdy pogoda jest taka jak w czasie tegorocznej majówki. No i jeszcze te mozaiki na chodnikach! Komu w dzisiejszych czasach chce się jeszcze bawić w takie misterne układanki?
       Na koniec pobytu w Jičinie, jeszcze jeden obowiązkowy punkt programu. Koniecznie trzeba wstąpić do Zameckej Restaurace, i zjeść przepyszne ciasto czekoladowe. Coś w rodzaju musu. Do tego espresso podawane w stylu wiedeńskim czyli z wodą do popicia. Jak dla mnie hit kulinarny tego wyjazdu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...