niedziela, 5 maja 2013

HRADEC KRALOWE – TO JE ONO




       Dwa dni zimnego chowu to jak dla nas trochę za dużo. Temperatura na zewnątrz poniżej 10o C a ogrzewania jak nie było tak nie ma. Wykonuję kolejny telefon do pani z biura turystycznego. Podobnie jak wczoraj obiecuje zrobić co się da. Ale my postanawiamy zmienić plany z powodu wyziębienia. Rezygnujemy z kolejnej wędrówki po górach, tym bardziej, że również na dzisiaj prognoza pogody jest niespecjalna. Szukamy pomocy u wujka Googla. Potrzeba nam czegoś ciepłego, najlepiej gorącego. Czechy to jednak nie Słowacja, gdzie co parę kilometrów można znaleźć jakieś baseny termalne. Mimo wszystko coś udaje się znaleźć. Najbardziej zachęcająco wyglądała propozycja miejskich basenów w Hradec Kralove, woda do 370 C a do tego sauna. O to chodzi. No to ustawiamy nawigację i ruszamy.
       Ze znalezieniem basenów nie było żadnych problemów. Miejsc na parkingu przed obiektem też, o tej porze dnia nie brakowało. Ale, że Hradec Kralove to już całkiem spore miasto, prawie 100 000 mieszkańców, dorobili się tutaj parkomatów. Całe centrum miasta objęte jest opłatami za parkowanie. Niech będzie. Na basenie trafiliśmy na przerwę śniadaniową w kasie biletowej, jedynej istniejącej. To się nazywa czeskie poczucie humoru. Zamknięta jedyna kasa z powodu przerwy śniadaniowej. To już na naszych pocztach, wybitnych reliktach minionej epoki, nie ma aż tak dobrze, przynajmniej jedne okienko jest otwarte. Ale to już nasz trzeci dzień w Czechach i zaczynamy się już przyzwyczajać do tego, że oni nie lubią się zbytnio przepracowywać. Tutaj wszystko zamiera wczesnym popołudniem. To, że wiele restauracji jest zamykanych o 18-19 to standard, Trafiliśmy nawet na lokal gastronomiczny zamykany o 16. No i słusznie, jest praca, jest i życie poza pracą, pewnie zdecydowanie ważniejsze. Do tego oczywiście przerwy śniadaniowe. I jakoś to funkcjonuje, chyba nie najgorzej.


     Bilety wstępu na basen kosztowały 135 koron za dwie godziny, plus 25 koron za możliwość skorzystania z sauny. Po wejściu do środka, po prostu pozazdrościłem miejscowym tego przybytku. Basen 50 metrowy, basen z falami, kilka małych basenów z bąbelkami, specjalny basen z wodą o temperaturze 37o C, jakieś bicze wodne, dwie rury do zjeżdżania, sauna, i nie wiem co tam jeszcze. A wszystko to w miejskim kompleksie basenów. Żeby tak w Szczecinie … Ach rozmarzyłem się. Wszak moje miasto to wielki ośrodek portowy, przemysłowy, akademicki itd. Itp. Chyba mnie poniosło.
       Pobyt w basenach to było to. Natomiast pobyt w saunie to było bardzo ciekawe doświadczenie z sfery obyczajowości. Normalna, ogólnodostępna sauna, bez podziału na damską i męską. W środku sami faceci, ani jednej kobiety, zupełnie na golasa, nie przepasani nawet ręcznikiem. Oczywiście nie wolno nosić ani normalnej bielizny ani strojów kąpielowych. Większość z nich starsza od nas. Bardzo to nie apetyczne. No jak się czuje jedna kobieta, która znajdzie się wśród kilkunastu takich dżentelmenów? Może to u nich normalne, ale jakoś mi nie przypadło do gustu. Wolę przesiadywać w saunie przepasany ręcznikiem kąpielowym.
       Po solidnym wygrzaniu się wyruszyliśmy „na miasto”. Ograniczyliśmy się, ze względów czasowych tylko do starego miasta, ale jak na jeden dzień to w zupełności wystarczy. Ten fragment miasta jest po prostu fascynujący. Różne epoki pozostawiły swój ślad, a współcześni dbają, by wyglądało to jak najlepiej.

       Dwugodzinny pobyt w basenach zmusił nas do szybkiego odwiedzenia jakiejś restauracji. Tych tutaj nie brakuje. Trudno się zdecydować co wybrać. Postanowiliśmy poszukać czegoś co będzie odpowiadało naszym wyobrażeniom o czeskiej klasyce. Nie było najmniejszego problemu ze znalezieniem czegoś takiego. Restauracja na Hrade! Strzał w dziesiątkę. Dwie sale konsumpcyjne. Jedna zdecydowanie większa dla palących, z włączonym telewizorem, bo właśnie Czesi grali swój pierwszy mecz na mistrzostwach świata w hokeja. No i druga sala, zdecydowanie mniejsza, dla tych dziwolągów, co to nie tolerują dymu tytoniowego. Oczywiście, zajęliśmy miejsce właśnie w tej mniejszej. Na ścianach pełno starych reklam, takich sprzed kilkudziesięciu lat, głównie piwa i innych alkoholi. Na jednej z nich było np. hasło, że mężczyźni też mają swoje dni. Wystrój, kartki na stołach, na których kelnerzy dopisywali kolejne części zamówienia  oraz specyficzny gwar facetów głośno dyskutujących przy kuflu piwa tworzył specyficzny klimat, niczym z powieści Haszka.
       Ponieważ jednak w restauracji głównie się je i pije, a dopiero w dalszej kolejności kontempluje atmosferę, zamówiliśmy małe co nieco. Na pierwsze danie zupa zamkowa. To coś podobnego do naszego kapuśniaku, tyle że z bogatszym smakiem i sporym dodatkiem pomidorów, które miały również wpływ na inny wygląd tej zupy aniżeli kapuśniak. W smaku jednak bez zarzutu, a może nawet lepiej. Drugie danie kurczak zapiekany z brokułami, owczym serem i pikantnym dresingiem z „amerykańskimi ziemniakami” (zapiekane kawałki ziemniaków) oraz kieszeń wieprzowa z wędzonym bekonem, serem, cebulą i również z „amerykańskimi ziemniakami”. Do popicia oczywiści czeskie piwo. Super. Naprawdę wyśmienite jadło a wielkość porcji całkiem zacna. Znowu można zawołać: to jest to! Mimo, że lubimy zjeść sobie jakiś dobry deser, to musieliśmy jednak chwilowo odpuścić.


       A deszcz sobie cały czas popadywał. Raz mocniej, raz słabiej. Miejsce jednak jest zbyt interesujące, by jakiś tam deszcz zniechęcił nas do dłuższego spaceru. Właściwie każda kamienica ma w sobie coś ciekawego, przy każdej można na chwilę przystanąć. Miejscowi włodarze nie poprzestają jednak na tym co jest. Warto zejść z Velkich Namesti w uliczkę Na Kropačce i zajść na tyły tych okazałych budowli stojących przy rynku. Znajdziemy tam pięknie odrestaurowana tarasy spacerowe wzdłuż hotelu Nove Adalbertinum, Kościoła Panny Marii i Magistratu Miasta Hradec Kralove i możliwością powrotu na rynek tajemniczym przejściem Bono Publico.
       I tak kolejne zaułki, kolejne ciekawostki, a czas ucieka. Chyba już zrobiło się miejsce na deser. Wybieramy niepozorny lokalik, Cukrarna Collinetto. Na dole wybieramy desery i wchodzimy na dosyć wysoką antresolę zwieńczoną łukowym stropem. Lokal malutki, cztery, może pięć stolików, oprócz nas tylko dwie panie. Jednak desery i kawa były bardzo dobre. Teraz możemy, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, wracać do Rudolfuv Dvur. A tam wielka niespodzianka, właściciele wrócili z wycieczki do Holandii i okazało się, że jednak ten dom można ogrzać i to jak. Jeszcze wieczorem zajrzał do nas właściciel by upewnić się czy wszystko w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...