Dwa dni zimnego chowu to jak dla nas
trochę za dużo. Temperatura na zewnątrz poniżej 10o C a ogrzewania
jak nie było tak nie ma. Wykonuję kolejny telefon do pani z biura
turystycznego. Podobnie jak wczoraj obiecuje zrobić co się da. Ale my
postanawiamy zmienić plany z powodu wyziębienia. Rezygnujemy z kolejnej
wędrówki po górach, tym bardziej, że również na dzisiaj prognoza pogody jest niespecjalna.
Szukamy pomocy u wujka Googla. Potrzeba nam czegoś ciepłego, najlepiej
gorącego. Czechy to jednak nie Słowacja, gdzie co parę kilometrów można znaleźć
jakieś baseny termalne. Mimo wszystko coś udaje się znaleźć. Najbardziej
zachęcająco wyglądała propozycja miejskich basenów w Hradec Kralove, woda do 370
C a do tego sauna. O to chodzi. No to ustawiamy nawigację i ruszamy.
Ze
znalezieniem basenów nie było żadnych problemów. Miejsc na parkingu przed
obiektem też, o tej porze dnia nie brakowało. Ale, że Hradec Kralove to już
całkiem spore miasto, prawie 100 000 mieszkańców, dorobili się tutaj parkomatów.
Całe centrum miasta objęte jest opłatami za parkowanie. Niech będzie. Na
basenie trafiliśmy na przerwę śniadaniową w kasie biletowej, jedynej
istniejącej. To się nazywa czeskie poczucie humoru. Zamknięta jedyna kasa z
powodu przerwy śniadaniowej. To już na naszych pocztach, wybitnych reliktach
minionej epoki, nie ma aż tak dobrze, przynajmniej jedne okienko jest otwarte.
Ale to już nasz trzeci dzień w Czechach i zaczynamy się już przyzwyczajać do
tego, że oni nie lubią się zbytnio przepracowywać. Tutaj wszystko zamiera
wczesnym popołudniem. To, że wiele restauracji jest zamykanych o 18-19 to
standard, Trafiliśmy nawet na lokal gastronomiczny zamykany o 16. No i
słusznie, jest praca, jest i życie poza pracą, pewnie zdecydowanie ważniejsze.
Do tego oczywiście przerwy śniadaniowe. I jakoś to funkcjonuje, chyba nie
najgorzej.
Bilety wstępu na basen kosztowały 135
koron za dwie godziny, plus 25 koron za możliwość skorzystania z sauny. Po
wejściu do środka, po prostu pozazdrościłem miejscowym tego przybytku. Basen 50
metrowy, basen z falami, kilka małych basenów z bąbelkami, specjalny basen z
wodą o temperaturze 37o C, jakieś bicze wodne, dwie rury do zjeżdżania,
sauna, i nie wiem co tam jeszcze. A wszystko to w miejskim kompleksie basenów.
Żeby tak w Szczecinie … Ach rozmarzyłem się. Wszak moje miasto to wielki
ośrodek portowy, przemysłowy, akademicki itd. Itp. Chyba mnie poniosło.
Pobyt w basenach to było to. Natomiast
pobyt w saunie to było bardzo ciekawe doświadczenie z sfery obyczajowości.
Normalna, ogólnodostępna sauna, bez podziału na damską i męską. W środku sami
faceci, ani jednej kobiety, zupełnie na golasa, nie przepasani nawet ręcznikiem.
Oczywiście nie wolno nosić ani normalnej bielizny ani strojów kąpielowych. Większość
z nich starsza od nas. Bardzo to nie apetyczne. No jak się czuje jedna kobieta,
która znajdzie się wśród kilkunastu takich dżentelmenów? Może to u nich
normalne, ale jakoś mi nie przypadło do gustu. Wolę przesiadywać w saunie
przepasany ręcznikiem kąpielowym.Po solidnym wygrzaniu się wyruszyliśmy „na miasto”. Ograniczyliśmy się, ze względów czasowych tylko do starego miasta, ale jak na jeden dzień to w zupełności wystarczy. Ten fragment miasta jest po prostu fascynujący. Różne epoki pozostawiły swój ślad, a współcześni dbają, by wyglądało to jak najlepiej.
Dwugodzinny pobyt w basenach zmusił nas
do szybkiego odwiedzenia jakiejś restauracji. Tych tutaj nie brakuje. Trudno
się zdecydować co wybrać. Postanowiliśmy poszukać czegoś co będzie odpowiadało
naszym wyobrażeniom o czeskiej klasyce. Nie było najmniejszego problemu ze
znalezieniem czegoś takiego. Restauracja na Hrade! Strzał w dziesiątkę. Dwie
sale konsumpcyjne. Jedna zdecydowanie większa dla palących, z włączonym
telewizorem, bo właśnie Czesi grali swój pierwszy mecz na mistrzostwach świata
w hokeja. No i druga sala, zdecydowanie mniejsza, dla tych dziwolągów, co to
nie tolerują dymu tytoniowego. Oczywiście, zajęliśmy miejsce właśnie w tej
mniejszej. Na ścianach pełno starych reklam, takich sprzed kilkudziesięciu lat,
głównie piwa i innych alkoholi. Na jednej z nich było np. hasło, że mężczyźni
też mają swoje dni. Wystrój, kartki na stołach, na których kelnerzy dopisywali
kolejne części zamówienia oraz
specyficzny gwar facetów głośno dyskutujących przy kuflu piwa tworzył
specyficzny klimat, niczym z powieści Haszka.
Ponieważ jednak w restauracji głównie
się je i pije, a dopiero w dalszej kolejności kontempluje atmosferę,
zamówiliśmy małe co nieco. Na pierwsze danie zupa zamkowa. To coś podobnego do
naszego kapuśniaku, tyle że z bogatszym smakiem i sporym dodatkiem pomidorów,
które miały również wpływ na inny wygląd tej zupy aniżeli kapuśniak. W smaku
jednak bez zarzutu, a może nawet lepiej. Drugie danie kurczak zapiekany z
brokułami, owczym serem i pikantnym dresingiem z „amerykańskimi ziemniakami”
(zapiekane kawałki ziemniaków) oraz kieszeń wieprzowa z wędzonym bekonem,
serem, cebulą i również z „amerykańskimi ziemniakami”. Do popicia oczywiści
czeskie piwo. Super. Naprawdę wyśmienite jadło a wielkość porcji całkiem zacna.
Znowu można zawołać: to jest to! Mimo, że lubimy zjeść sobie jakiś dobry deser,
to musieliśmy jednak chwilowo odpuścić.
A deszcz sobie cały czas popadywał. Raz
mocniej, raz słabiej. Miejsce jednak jest zbyt interesujące, by jakiś tam
deszcz zniechęcił nas do dłuższego spaceru. Właściwie każda kamienica ma w
sobie coś ciekawego, przy każdej można na chwilę przystanąć. Miejscowi włodarze
nie poprzestają jednak na tym co jest. Warto zejść z Velkich Namesti w uliczkę
Na Kropačce i zajść na tyły tych okazałych budowli stojących przy rynku.
Znajdziemy tam pięknie odrestaurowana tarasy spacerowe wzdłuż hotelu Nove
Adalbertinum, Kościoła Panny Marii i Magistratu Miasta Hradec Kralove i
możliwością powrotu na rynek tajemniczym przejściem Bono Publico.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz