piątek, 21 października 2011

MYKONOS - ESENCJA CYKLAD



Z Gavrion do Mykonos jest przysłowiowy żabi skok. Nie spieszyliśmy się zatem rano z odpłynięciem. Spokojnie zjedliśmy śniadanie i uzupełniliśmy zaopatrzenie. Jakież to jest przyjemne, tak się nie śpieszyć, nigdzie nie być umówionym, nie mieć wyznaczonych ram czasowych. Jak z lekka podchmielony miś koala przyglądać się światu, nie koniecznie rozumiejąc co się dzieje.

       Dystans  9 Mm pokonaliśmy stosunkowo szybko. Wiatr tężał dosyć wyraźnie. Gdy znaleźliśmy się w Zatoce Mikonou wiało już całkiem zdrowo. Znowu musiałem stoczyć ciężkie boje z naszym Oceanisem 393, który za nic w świecie nie chciał współpracować na wsteczu. Stał w marinie wyjątkowo duży jacht, którego załodze chyba napędziłem sporo strachu swoimi manewrami. Mimo sporego poirytowania sytuacją, śmiać mi się zachciało gdy zobaczyłem miny tych ludzi. Choć byliśmy co najmniej dziesięć metrów od nich, sprawiali wrażenie, jakbyśmy właśnie przecinali ich wspaniałe cacko na pół. Niestety kolejne próby zacumowania rufą kończyły się niepowodzeniem. A wiatr wiał coraz mocniej, zaczynał się koncert na wantach. Jakiś dwóch życzliwych ludzi na kei, pokazało gdzie możemy w miarę bezpiecznie stanąć wzdłuż kei. Gdy wreszcie mogłem powiedzieć: „tak stoimy”, przyszedł czas aby podziękować naszym pomocnikom, jak się okazało, Niemcom, i rozejrzeć się po marinie.

       No właśnie, spotkała nas spora niespodzianka. W czasie poprzednich rejsów odniosłem wrażenie, że czas w Grecji zatrzymał się kilkaset lat temu. Grecy byli tak zachwyceni samymi sobą i swoim, skądinąd pięknym krajem, że uważali iż nic już nie muszą robić. A tu niespodzianka. Planowana od kilkudziesięciu lat budowa mariny w Mykonos ruszyła. I to jak ruszyła. Zrobiło się całkiem sporo nowych miejsc postojowych. Na razie nie ma co marzyć o takich luksusach jak woda i prąd na kei, czy natryski, ale jest porządna keja. Pięć lat temu nawet nie było jej zarysu. Przy okazji znacznie skróciła się droga do centrum. Niestety znowu mogliśmy się przekonać, o tym że Grecja to nie jest kraj dla pieszych. Z mariny prawie do samego centrum jest droga, ale nie ma chodnika. Trzeba bardzo uważać na tej krętej drodze na wypadające zza zakrętu pojazdy. Teoretycznie zawsze można uskoczyć na pobocze, tyle że przeważnie zaraz obok drogi jest, co najmniej kilkumetrowe urwisko.

       Żeglując po Cykladach nijak nie można pominąć Mykonos. To swego rodzaju symbol tego archipelagu, coś jak wieża Eiffla w Paryżu, siusiający chłopiec w Brukseli czy Maracana w Rio de Janeiro. I wcale nie chodzi o jakieś niezwykłe zabytki. Tych za wiele tutaj nie ma. Ale Mykonos to kwintesencja Cyklad: barwy, kształty budynków, bajecznie poskręcane i poplątane uliczki, niezliczone kościoły (podobno ok. 300) i knajpki oraz wiatraki. Ogromna ilość sklepów z biżuterią, wyrobami skórzanymi i najróżniejszymi bibelotami. Do tego bujna i kolorowa roślinność starannie pielęgnowana przez mieszkańców.

       No i Petros, pelikan, będący jednym z głównych symboli wyspy i miasta. To już właściwie drugi pelikan. Ten pierwszy, po wielu latach służby dokonał żywota. W jego miejsce sprowadzono nowego. Różne są wersje, jak to było ze sprowadzeniem tego drugiego. Bez względu jednak na to, czy stało się to za sprawą lokalnych władz, czy niemieckiego biznesmena, pelikan wciąż jest wielką atrakcją i jednym z najczęściej fotografowanych obiektów na wyspie.

       Jak to, ktoś powiedział, Mykonos to uosobienie  cykladzkiego stereotypu. I pewnie dla tego ściągają tu ogromne wycieczkowce ze wszystkich stron, jak by zasysał je ogromny wir. Niektóre nawet nie przybijają do kei w porcie. Stają na kotwicy w zatoce i natychmiast mknie w ich stronę cała chmara taksówek wodnych. Otwierają się w burcie drzwi i turyści spragnieni zakupów w tym bajecznym miejscu już się gramolą na pokład tych malutkich pływadełek. Kilka godzin pędu przez ciasne zaułki i eleganckie sklepy, wyścigów w wydawaniu pieniędzy i obowiązkowa wizyta w jednej z knajpek, najlepiej nad brzegiem zatoki (ach, jak romantycznie!) i powrót na pokład pływającego miasta by ruszyć dalej.

       Przybywa tutaj też wielu turystów chcących spędzić na wyspie więcej czasu. Urocze zatoki i plaże, liczne knajpy gdzie można dobrze się zabawić  i pełen luz sprawiły, że wyspa zyskała miano „party island”. Uwaga jednak na to, na którą plażę się udajemy. Plaże na Mykonos bywają … dedykowane. Są takie dla rodzin i są też dla innych grup odbiorców.

       Nie da się nie przypłynąć na Mykonos, nie da się też nie ulec urokowi wąziutkich uliczek i czarowi knajpek. A dwukolorowy sok w Kastrobar był rewelacyjny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...