poniedziałek, 10 października 2011

KEA - A GDZIE TA CHORA JEST?

Przystań w Vourkari

       Pierwszy dłuższy przelot z Ayia Marina na wyspę Kea, do Vourkari. Około 38 Mm, wiatr 5 B i niemal zupełnie zielona załoga. Nietrudno się domyślić co się działo.  Niektórzy się męczyli a niektórzy świetnie się bawili. Wciągamy załogę w żeglowanie. Zmniejszamy nieco powierzchnię żagli, aby jacht płynął spokojniej i robimy półgodzinne wachty za sterem. Wszyscy próbują po kolei.  Jakoś się rozkręcają. Ci po wachcie, nawet drzemią w kokpicie odpoczywając po trudach sterowania. Jak na pierwszy dzień chyba nieco za mocny wiatr. Planowałem, że będzie inaczej. Nawet Janis w Atenach mówił, że już nie będzie zbytnio wiało. Jednak szybka jazda, mimo lekko zarefowanych żagli, wciąga. Nie jest źle.

        Po ok. 8 godzinach żeglugi pojawia się przed nami wejście do Limin A. Nikolaou. Kierujemy się na N-E do Vourkari. Ładna zatoczka, dobrze osłonięta. Zapowiada się bardzo przyjemnie. Niestety, nie sprawdziłem wcześniej jak jacht zachowuje się na wsteczu!  Ale błąd. I zaczęło się zmaganie z dziwnym zachowaniem naszego oceanisa. Śruba lewoskrętna, nawet lekkie kopnięcie silnikiem powoduje mocne nadrzucenie rufy. Zbyt wolno też nie można płynąć, bo jacht przestaje zupełnie słuchać steru. Trochę się zdenerwowałem, głównie na siebie. Podejmuję silne postanowienie, że jutro, zanim podejdę do kei  trochę poćwiczę pływanie na wsteczu.
kamienne układanki

       Kea to niewielka wyspa, którą zamieszkuje ok. 1800 osób, z których większość mieszka w chorze. My cumujemy w Vourkari, małej wiosce, w północno-wschodniej części wyspy.  Przez kłopoty z cumowaniem, spóźniliśmy się dosłownie parę chwil, by podłączyć się do ostatniego, wolnego gniazda z prądem. Tu trzeba być szybkim i sprytnym, Grecy raczej nie rozpieszczają żeglarzy.

       Po oporządzeniu się na jachcie postanawiamy wyruszyć do głównej miejscowości na wyspie, o tej samej zresztą nazwie co wyspa, do Kea, czyli do chory. Miała się ona znajdować na jakimś wysokim wzniesieniu, z którego rozpościerają się piękne widoki. Chcieliśmy być ambitni i wyruszyliśmy pieszo. Co prawda zapytana o drogę Greczynka, była nieco zdziwiona naszym pomysłem, bo według niej to daleko. Nas jednak to nie zraziło. W końcu to ekipa zaprawionych w boju turystów, którzy niejedno już przeżyli. Gdy jednak zaczęło się ściemniać, a my byliśmy na jakimś bezdrożu, do tego bez jasnej koncepcji, w którą stronę należy się udać, postanowiliśmy wracać. W jakimś przewodniku wyczytałem, że chora została wybudowana na tak wysokim wzniesieniu by zniechęcać  potencjalnych najeźdźców. Nie wiem jak to było z tymi najeźdźcami, ale z nami się udało, poddaliśmy się. Jak później sprawdziłem, to faktycznie nie było tak bardzo blisko, jak dla pieszych, około 8 km. Nie obejrzeliśmy więc chory, nie obejrzeliśmy wielkiego lwa, cerkwi Agia Irim, nie kąpaliśmy się na tutejszych piaszczystych plażach. No cóż, nie ma rady, trzeba będzie tam jeszcze kiedyś wrócić, by to wszystko nadrobić.
Charakterystyczny element greckiego krajobrazu

       Poprzednią noc spędziliśmy w zatoczce Ayia Marina, gdzie była taka niezwykła cisza i można było bez końca leżeć na pokładzie i wpatrywać się w gwiazdy. W Vourkari było zupełnie inaczej. Wioska niewielka, ale nader chętnie odwiedzana przez turystów. Jak to bardzo często ma miejsce w Grecji wzdłuż portu biegnie uliczka, a po jej drugiej stronie mieszczą się liczne kafejki, restauracje, tawerny itp. A, że w niektórych mieli ochotę się zabawić, więc mieliśmy dyskotekę, prawie do białego rana.
Latarnia morska na Ak. A. Nikolaou

1 komentarz:

  1. Ot, kolejna przygoda dzielnych żeglarzy. Wspaniałe zdjęcia choć w części przybliżają mi piękno innych niż Bałtyk wybrzeży.
    Pozdrawiam.
    Ahoj.

    kapitanwien.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...