środa, 12 października 2011

GAVRION - GWÓŹDŹ W OPONIE


       Wyruszamy z Vourkari na Kea i kierujemy się do Gavrion na Andros. Całkiem przyjemny wiaterek 3-4 B. Co prawda, trafił się nam klasyczny wmordewind, ale w tych warunkach nie stanowiło to większego problemu. Trochę pohalsujemy, nic się nie stanie.  Po wyjściu w morze wracamy do półgodzinnych wacht przy sterze. Załoga czuje się coraz pewniej. Humor większości dopisuje. Już tylko jedna osoba zmaga się z przyzwyczajeniem organizmu do ciągłego bujania. Trochę ciężko to idzie, bo przecież normalny człowiek jest stworzony do stąpania po twardym gruncie. A tu hop i hop, łódka podskakuje jak szalony źrebak. Wiatr nie jest już taki mocny, ale pozostał jeszcze spory rozkołys morza po wczorajszym i nocnym wietrze. Kiedy ekipa poczuła się lepiej, zaczęła zachowywać się swobodniej, tzn naturalnie, ludzie odzyskali rezon. Ma to i dobre i mniej dobre strony. Jedną z ważniejszych rzeczy w czasie rejsu jest umiejętność współżycia na tej niewielkiej powierzchni jachtu. Takie postępowanie by unikać sytuacji konfliktowych, by pomagać innym, współpracować przy wykonywaniu obowiązków, dbanie o różne drobiazgi z własnej inicjatywy. Jak się okazuje nie jest to takie proste. I nam się trafiła osoba, dla której pojęcie pracy zespołowej nie było znane z autopsji. Natychmiast prowadzi to do iskrzenia. Na szczęście reszta staje na wysokości zadania i żeglujemy dalej z uśmiechem na ustach.

       Część naszej załogi miała problem z zapamiętaniem nazwy wyspy, w kierunku której zmierzaliśmy i co chwilę mnie o to pytali. W końcu ktoś rzucił: Andros – prawie jak Andrus. A, że sympatycznego redaktora Artura Andrusa większość doskonale kojarzyła, więc chwyciło. Niektórym to jednak było mało i padła propozycja: Andros to prawie jak arbuz. No to, żeby już nie było żadnych wątpliwości ktoś dorzucił, parafrazując fragment starego dowcipu, Andros to jak … Zenek, tylko zupełnie inaczej.

       Tak sobie dowcipkując i docierając wzajemnie, dopłynęliśmy do Zatoki Gavriou, w której położony jest niewielki port Gavrion. Gdy podchodziliśmy do portu, nie było w nim ani jednego jachtu. Stało parę łodzi rybackich i jakiś jacht motorowy, wszystkie longside, sporo miejsca. Widząc tę sytuację, nie tylko nie poćwiczyłem manewrów na wsteczu, co sobie obiecywałem poprzedniego dnia, ale postanowiłem stanąć wzdłuż nabrzeża. Los pokarał mnie podwójnie. Po pierwsze straciłem, jak się później okazało, najlepszą możliwość poćwiczenia manewrów. Po drugie … Gdy zszedłem na ląd, aby posprawdzać zacumowanie jachtu, oblał mnie zimny pot. Na burcie była paskudna rysa. Zupełnie jak na wielu samochodach parkujących na naszych cudnych osiedlach. Zupełnie jakby jakiś gnojek szedł wzdłuż i rysował gwoździem. Ale skąd u licha tu ta rysa? Sprawcę znalazł Marek. Siedział sobie w oponie wiszącej na nabrzeżu by chronić burty jachtów. Kto? A jakże, gwóźdź, i to całkiem solidny. Nie, nie nie! To się przecież nie zdarza! A jednak nam się zdarzyło. Uwaga, bracia żeglarze, jak będziecie w Gavrion, nie cumujcie longside.

       To już jest. Nie ma co rozpamiętywać. Jak będzie możliwość, kupimy szpachlę i spróbujemy coś z tym zrobić. Póki co, robimy klar, jemy obiad i idziemy się wykąpać. Plaża malutka ale wyjątkowo urokliwa, jak z folderów turystycznych. Do tego bajecznie czysta i ciepła woda, no i zbliżający się zachód Słońca. Jak na wakacjach w Grecji.

       Gavrion to w zasadzie tylko port promowy. Nic tu nie ma, nie ma też turystów. Zdecydowana większość napisów tylko po grecku. Cisza i spokój. Ruszamy w „miasto”. Naszą uwagę przyciąga Perrakis-Kafe-Bar. Nazwa nieco myląca, bo jak się okazało po przejrzeniu karty dań, była to raczej naleśnikarnia. Uznaliśmy, że to może być interesujące i postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia. Przetestowaliśmy naleśniki ze szpinakiem, z czekoladą, z owocami. Wszystkie były pyszne.
       Wieczorem rozłożyłem się w kokpicie i ze szklaneczką wina w dłoni, kontemplowałem piękno wieczoru w Zatoce Gavriou. Oczywiście, każdy może mieć swoje preferencje. Jeśli chodzi o mnie to uwielbiam taki spokój. Przewodniki żeglarskie trochę straszą przypływającymi tu promami. Owszem, kilka przypłynęło i odpłynęło, ale wcale nie powodowały specjalnego zafalowania, nie stanowiły więc specjalnej uciążliwości. Natomiast ze zdumieniem obserwowaliśmy jak niezwykle sprawnie manewrują w tym niewielkim porcie. Zwróciło też naszą uwagę to, że otwierają wrota jeszcze przed dobiciem do nabrzeża, a zamykają już po odcumowaniu. Na Bałtyku, rzecz raczej niespotykana, ale to w końcu Grecja, kraina ludzi żyjących na dużym luzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...