środa, 23 listopada 2016

CHORWACJA PO SEZONIE. CZ 5: SIMUNJ - ZADAR



       Żeglowanie dostarcza wielu różnych wrażeń. Czasami są duże emocje, czasami nużące czekanie. Czasami długo nic się nie dzieje i nagle, w jednej chwili trzeba podjąć decyzję lub wykonać jakąś czynność kluczową dla bezpieczeństwa ludzi i jachtu. Czasami nawet można się solidnie zmęczyć. Trudno jedynie się nachodzić. Oczywiście jak ktoś się uprze, to można, jak na spacerniaku, podreptać sobie od rufy do dziobu i z powrotem. Jednak nie spotkałem zbyt wielu osób decydujących się na ten rodzaj aktywności. Prawdę mówiąc, nikogo takiego nie spotkałem. 

Marina Simunj
       Niestety, zaliczam się do tych którzy mają potrzebę szwendania się. Byle bez przesady, nie można przecież nadmiernie się męczyć. Skoro jednak mamy przed sobą kolejne kilka godzin żeglugi, to biorę swojego Nikona, i idę rozruszać rozleniwione stawy. Ktoś tam przygotowuje jacht do slipowania, ktoś inny oporządza jacht już wyciągnięty na brzeg. W marinie zdecydowanie więcej się dzieje niż w „mieście”. Ogólnie wszędzie panuje nastrój jesienno-wyjazdowy.


       Wróciwszy do mariny, zastaję w knajpce dwóch kolegów więc przysiadam na pożegnalnego omleta. Jakoś tak jest, że gdziekolwiek bym je jadł, wszędzie mają ten sam feler, okropnie śmierdzą malizną. W knajpce poza nami jeszcze tylko dwie osoby, mimo to na każde zamówienie trzeba nieco poczekać. Przygotowanie czegokolwiek, jest niezwykle celebrowane. Cieszymy się smakiem omletów, pysznej kawy i otulającym wszystko spokojem. Zapaść się w fotel, sączyć szlachetne napoje, i wpatrywać się bez celu w wody zatoki. Zaczyna się żeglowanie w obłokach ale jednak trzeba nieco obniżyć loty i przetransferować swoje ciało na pokład Esteli.

Bosman, to bosman.
       Romciu, nasz srogi bosman dopilnował uzupełnienia zbiorników z wodą. Tomek zadbał o biel pokładu. Nie ma miękkiej gry! Klar musi być. 

klar musi być
       Mimo całej ślamazarności poranka odpływamy o 0930. Wcale nie tak późno jak mogłoby się wydawać. A na morzu wiatr. Bez szału, ale 15 knotów wystarcza, aby nasza bavarka się ożywiła. Trasa z Simunj do Zadaru należy do najprostszych z możliwych. Żadnych zawijasów, żadnych przeszkód nawigacyjnych. Nudy. 


       Początkowo płyniemy pełnym bajdewindem. Później wiatr odkręca i płyniemy fordewindem! I bardzo dobrze, stół trzyma poziom i talerze pełne spaghetti nie wykazują skłonności do zjeżdżania na poziom niżej.


       Widoczność jest całkiem dobra, więc dosyć wcześnie widzimy zarys zabudowań zadarskiej starówki z górującą nad wszystkim wieżą katedry św. Anastazji. W końcu wpływamy do mariny. Jak zwykle ciasno. To jedna z tych marin, która nie wygląda zbyt zachęcająco. Tym nie mniej już parę razy w niej byłem, bo nie można nie zwiedzić tutejszej starówki, która ma swój niepodważalny urok. Oczywiście nie ma co zbytnio narzekać, bo w marinie jest wszystko co potrzeba, do tego położona jest w środku miasta, a cena (506 kun) nie odbiega od chorwackich standardów.

Marina Zadar
       Krótki spacer po mieście. W Zadarze, choć kręci się trochę turystów, też wyraźnie widać, że jest już po sezonie. Nie powiem by mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, nie jestem bezustannie obijany przez przewalający się we wszystkich kierunkach tłum.


      Tradycyjnie wkraczamy na teren starówki przez bramę na wprost Gradskiego Mostu. Wypolerowana, odbijająca światło nisko zawieszonego Słońca, powierzchnia uliczek, zawsze urzeka swoim wyglądem. W najstarszym obiekcie przy NarodnimTrgu, kościele sv. Lovre, poza mną nikogo nie ma. Na samym placu też ścisku nie ma. Na ulicy Szerokiej oczywiście dajemy się skusić na lody. Sprzedawcy dokładają coś od siebie, jakby chcieli specjalnie uhonorować nielicznych już turystów decydujących się na lodowe pyszności. 


Chcę wejść na wieżę katedry, niestety jest już kilka minut po siedemnastej i drzwi są zamknięte na głucho. Ale piękne późnopopołudniowe światło podkreśla urodę Rotundy św. Donata i stojącej tuż obok wieży katedralnej. Na targowisku, może połowa pootwieranych straganów w stosunku do tego co było jeszcze niespełna miesiąc wcześniej. Największą różnicę widać jednak na nadmorskim bulwarze i przy Morskich Organach. Aż trudno uwierzyć, że tu może być aż tak gwarno. Tym nie mniej, wszystko tak jak było urokliwe, tak w jest w dalszym ciągu. Może nawet nieco bardziej, bo doszła lekka nutka melancholii. A Słońce coraz niżej, płyty chodnikowe robią się kolorowe. Wracamy na jacht, czuję jakiś niedosyt. Czegoś mi brakuje. Czegoś zapomniałem? Czegoś nie zrobiłem? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...