Żeglowanie
dostarcza wielu różnych wrażeń. Czasami są duże emocje, czasami nużące
czekanie. Czasami długo nic się nie dzieje i nagle, w jednej chwili trzeba
podjąć decyzję lub wykonać jakąś czynność kluczową dla bezpieczeństwa ludzi i
jachtu. Czasami nawet można się solidnie zmęczyć. Trudno jedynie się nachodzić.
Oczywiście jak ktoś się uprze, to można, jak na spacerniaku, podreptać sobie od
rufy do dziobu i z powrotem. Jednak nie spotkałem zbyt wielu osób decydujących
się na ten rodzaj aktywności. Prawdę mówiąc, nikogo takiego nie spotkałem.
Marina Simunj |
Niestety,
zaliczam się do tych którzy mają potrzebę szwendania się. Byle bez przesady,
nie można przecież nadmiernie się męczyć. Skoro jednak mamy przed sobą kolejne
kilka godzin żeglugi, to biorę swojego Nikona, i idę rozruszać rozleniwione
stawy. Ktoś tam przygotowuje jacht do slipowania, ktoś inny oporządza jacht już
wyciągnięty na brzeg. W marinie zdecydowanie więcej się dzieje niż w „mieście”.
Ogólnie wszędzie panuje nastrój jesienno-wyjazdowy.
Wróciwszy do
mariny, zastaję w knajpce dwóch kolegów więc przysiadam na pożegnalnego omleta.
Jakoś tak jest, że gdziekolwiek bym je jadł, wszędzie mają ten sam feler,
okropnie śmierdzą malizną. W knajpce poza nami jeszcze tylko dwie osoby, mimo
to na każde zamówienie trzeba nieco poczekać. Przygotowanie czegokolwiek, jest
niezwykle celebrowane. Cieszymy się smakiem omletów, pysznej kawy i otulającym
wszystko spokojem. Zapaść się w fotel, sączyć szlachetne napoje, i wpatrywać
się bez celu w wody zatoki. Zaczyna się żeglowanie w obłokach ale jednak trzeba
nieco obniżyć loty i przetransferować swoje ciało na pokład Esteli.
Bosman, to bosman. |
Romciu, nasz
srogi bosman dopilnował uzupełnienia zbiorników z wodą. Tomek zadbał o biel
pokładu. Nie ma miękkiej gry! Klar musi być.
klar musi być |
Mimo całej ślamazarności poranka
odpływamy o 0930. Wcale nie tak późno jak mogłoby się wydawać. A na morzu
wiatr. Bez szału, ale 15 knotów wystarcza, aby nasza bavarka się ożywiła. Trasa
z Simunj do Zadaru należy do najprostszych z możliwych. Żadnych zawijasów,
żadnych przeszkód nawigacyjnych. Nudy.
Początkowo płyniemy pełnym bajdewindem.
Później wiatr odkręca i płyniemy fordewindem! I bardzo dobrze, stół trzyma
poziom i talerze pełne spaghetti nie wykazują skłonności do zjeżdżania na
poziom niżej.
Widoczność
jest całkiem dobra, więc dosyć wcześnie widzimy zarys zabudowań zadarskiej
starówki z górującą nad wszystkim wieżą katedry św. Anastazji. W końcu wpływamy
do mariny. Jak zwykle ciasno. To jedna z tych marin, która nie wygląda zbyt
zachęcająco. Tym nie mniej już parę razy w niej byłem, bo nie można nie
zwiedzić tutejszej starówki, która ma swój niepodważalny urok. Oczywiście nie
ma co zbytnio narzekać, bo w marinie jest wszystko co potrzeba, do tego
położona jest w środku miasta, a cena (506 kun) nie odbiega od chorwackich
standardów.
Marina Zadar |
Krótki spacer po mieście. W Zadarze,
choć kręci się trochę turystów, też wyraźnie widać, że jest już po sezonie. Nie
powiem by mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, nie jestem bezustannie obijany
przez przewalający się we wszystkich kierunkach tłum.
Tradycyjnie wkraczamy na
teren starówki przez bramę na wprost Gradskiego Mostu. Wypolerowana, odbijająca
światło nisko zawieszonego Słońca, powierzchnia uliczek, zawsze urzeka swoim
wyglądem. W najstarszym obiekcie przy NarodnimTrgu, kościele sv. Lovre, poza
mną nikogo nie ma. Na samym placu też ścisku nie ma. Na ulicy Szerokiej
oczywiście dajemy się skusić na lody. Sprzedawcy dokładają coś od siebie, jakby
chcieli specjalnie uhonorować nielicznych już turystów decydujących się na
lodowe pyszności.
Chcę wejść na wieżę katedry, niestety jest już kilka minut po
siedemnastej i drzwi są zamknięte na głucho. Ale piękne późnopopołudniowe światło podkreśla urodę Rotundy św. Donata i stojącej tuż obok wieży katedralnej. Na targowisku, może połowa pootwieranych
straganów w stosunku do tego co było jeszcze niespełna miesiąc wcześniej.
Największą różnicę widać jednak na nadmorskim bulwarze i przy Morskich
Organach. Aż trudno uwierzyć, że tu może być aż tak gwarno. Tym nie mniej,
wszystko tak jak było urokliwe, tak w jest w dalszym ciągu. Może nawet nieco
bardziej, bo doszła lekka nutka melancholii. A Słońce coraz niżej, płyty
chodnikowe robią się kolorowe. Wracamy na jacht, czuję jakiś niedosyt. Czegoś
mi brakuje. Czegoś zapomniałem? Czegoś nie zrobiłem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz