IST |
Poniedziałek wita nas piękną, słoneczną
pogodą. Nie planujemy żadnego wielkiego pływania. Można więc bez żadnych
wyrzutów sumienia przejść się na spacer. Božawa to jedno z tych miejsc, które
mają dla mnie szczególne znaczenie. Już tutaj byłem. Co prawda tylko raz, ale
był to mój „dziewiczy” rejs w roli skipera. No właśnie, to była ta nieznana
siła, która przyciągnęła poprzedniego dnia mój wskazujący palec właśnie na to
miejsce na mapie. Pamiętam, że wtedy bardzo mi się Božawa podobała. I nic się w
tej sprawie nie zmieniło. Dalej mi się podoba.
BOŻAWA |
To są moje klimaty. Malutkie
miejscowości, schowane w zacisznych zatoczkach, bez tłumu turystów. Nie
rozumiem dlaczego tak dawno tu nie byłem. To prawda, w Chorwacji takich
przytulnych zakątków nie brakuje. Wiele z nich już odwiedziłem, ale jeszcze
więcej wciąż na mnie czeka. Rozmyślam tak sobie, powoli wspinając się wąskimi uliczkami.
Mam wrażenie, że ta ostatnia wizyta wcale tak dawno nie była. Poczta, podwórko
z kociętami, bujny krzew pnący się po ścianie domu aż buzujący od pszczół
uwijających się w jego gęstwienie. Od czasu do czasu jakieś pojedyncze
postacie. Wszystko otulone porannym słońcem. Tu się nic nie zmieniło. Kościół z
niewielkim cmentarzem. Teraz już tylko ścieżka, ale cały czas pod górę. Tym
razem jednak nie idą aż na sam szczyt. To wtedy, po dotarciu na górę pierwszy
raz zobaczyłem Zatokę Pantery, która tak mnie urzekła. Jak się okazało kilka
lat później, z bliska ta zatoka jest równie fajna jak z daleka. Na chwilę
jeszcze przysiadam na kamieniu by nacieszyć się ciszą i widokiem na zatokę z
portem.
Brgulje |
Jak przystało na prawdziwych turystów
cumy oddajemy około 0930. Co prawda nasza Bavarka Cruiser 36 nie dostarczała
specjalnych wrażeń czysto żeglarskich, ale na nudę też nie mogliśmy narzekać. Już
pierwszego dnia mieliśmy problemy z kingstonem. W pewnym momencie
stwierdziliśmy po prostu, że zalewa nam łazienkę. Już pomijając to, że ktoś nie
przyłożył się do odpompowania tego co zostawił w muszli, no to jednak nie jest
normalne, że układ zasysa sam z siebie wodę zza burty. Na szczęście w załodze
było parę osób, które potrafią to i owo zrobić. Krok po kroku, okazało się, że
jeden z przewodów był zapchany, powstawało podciśnienie i wciągaliśmy
zaburtówkę. Tym razem kingston zafundował nam nową zagadkę. Bardzo ładnie
wciągał wodę do spłukania, ale za diabła nie dało się jej wypompować. Po
krótkim konsylium wytypowaliśmy winowajcę w postaci zaworu w samej pompie. Parę
śrubek i już jesteśmy w środku. Bingo. Tak zapchane, że nie było szans aby
działało. W całym tym zamieszaniu zaginęła jedna ze śrubek spinających obudowę.
No i lipa. Działać działa, ale bokiem leje się woda. Dostaje się lewe
powietrze. No nie tak nie może być. Musi być komplet śrub. W podręcznym
zestawie narzędzi i dinksów nic choćby podobnego nie udało się znaleźć. Zaczęło
się przeszukiwanie całego jachtu w celu znalezienia odpowiedniej śruby. W końcu
się udało. Ale od tej pory kingston stał się obiektem szczególnej troski całej
załogi.
Brgulje |
Jesień jesienią, ale jak już się jest
na Adriatyku to trudno odmówić sobie przyjemności morskiej kąpieli. Tym
bardziej, że dwóch kolegów zaopatrzyło się w hiper-turbo maski, które znamy już
z jednego z poprzednich rejsów. Przy okazji pozdrawiamy serdecznie Pawła, który
był pierwszym użytkownikiem takiej maski. Wydać tyle kasy i nie popływać? Nie
ma mowy, choćby kra pływała w wodzie, choćby stado rekinów kłębiło się wokół,
nic nas nie odstraszy. Z miejscem do kąpieli też raczej nie ma problemów. Na
chorwackim wybrzeżu aż roi się od fajnych kotwicowisk. Wybieram Brgulje w
zatoce o tej samej nazwie na wyspie Molat. Nie musimy rzucać kotwicy bo mamy do
dyspozycji mnóstwo wolnych boi. Prócz nas jest tylko jeden jacht. Być może za
chwilę ktoś przypłynie na motorówce i każe nam płacić za postój przy boi, ale
nic to. Jest super! Stanęliśmy tuż przy wysepce, kawałek dalej na Molat jest
miejscowość Brgulje. Cisza, spokój, i promienie słoneczne delikatnie muskające
nasze cielska. Bardzo szybko wszyscy są gotowi do wejścia do wody. Ale samo
wchodzenie już tak błyskawicznie się nie odbywało. Każdy po kolei, spokojnie, z
namaszczeniem, delektował się powolnym zanurzaniem w krystalicznie czystej
wodzie zatoki. A przy tym wydawali takie odgłosy jak przy wchodzeniu do komory
krioterapeutycznej. Ciekawe. W końcu jednak trochę się popluskali. Zdaje się,
że nawet całkiem dobrze przy tym się bawili. A maski? Podobno są naprawdę O.K.
Członkowie Old Friends Club |
Zazwyczaj po kąpieli chce się jeść. Po
kąpieli w lodowatej wodzie, której temperatura nie przekraczała 22 stopni C,
jeść się chce tym bardziej. Ale od czego nasz niezawodny cook Tomek? Na taką
okazję wprost wyśmienita jest golonka. A jak do tego dorzucimy gotowane ziemniaki
zmieszane z kwaśną kapustą to po prostu jest się w siódmym niebie. Trochę nam
się przedłuża pobyt w Zatoce Brgulje, ale gdzież tu się spieszyć, mając takie
pyszności na talerzu? Do celu też nie mamy daleko. Więc spokojnie rozkoszujemy
się chwilą. Trzeba wreszcie ruszyć. O.K. O.K. ale po co ten pośpiech. Zbieramy
cumę. Kataryna na minimalnych obrotach. Odchodzimy. Ooo! Nie przypłynął żaden
kasjer. To już faktycznie jest po sezonie.
Do kei w
porcie Ist dobijamy o 1600. Ist to mały port w Zatoce Široka na południowo
wschodnim brzegu wyspy Ist, około 300 mieszkańców. Choć trudno w to uwierzyć, Ist
oferuje żeglarzom jeszcze mniej niż Božava. Jest keja i muringi po wewnętrznej
stronie falochronu i parę boi bo zewnętrznej stronie. No ale postój kosztował
nas raptem 200 Kun. Czegóż więc wymagać.
IST |
Krótki
spacer po przyjemnej okolicy, wąskie alejki, sporo zieleni, ładny kościół,
atrakcyjny spacerownik wzdłuż brzegu, nie pozostawia najmniejszych złudzeń,
życie tutaj już się zwija i będzie z niecierpliwością wyczekiwać kolejnego
lata. Sklepy i knajpy pozamykane, w jednym właściciele właśnie wynosili
ostatnie produkty.
IST |
Czynna pozostała jedna konoba, oczywiście położona najbliżej
portu i jeden, największy sklep. Kiedy poprosiliśmy o trzy bochenki chleba
wprawiliśmy sprzedawcę w spore zakłopotanie, bo chleby były wyliczone. Dał nam
jeden normalny chleb, parę bułek i jeden jakiś specjalny. No dobra, nie
będziemy się targować, chleb to chleb. Tym bardziej, że raczej głód nie jest
naszym problemem.
IST |
Choć pobliska restauracja kusiła smakowitymi zapachami
mięsiwa pieczonego na grillu, musieliśmy sobie odpuścić kolację a’la Ist, bo
Tomek z tego co zostało z obiadu, plus parę kiełbasek zapiekanych pod serem,
plus parę drobiazgów, zrobił taką wyżerkę, że później ledwo się ruszaliśmy. W
końcu poszliśmy odwiedzić miejscowy lokal, ale tylko po to aby napić się dobrej
kawy i piwa.
IST |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz