Stari Grad o poranku |
Świat o
poranku wygląda zupełnie inaczej. Ludzie się krzątają przy różnych pracach.
Niektórzy siedzą w kafejkach przy porannej kawie. Ale i same miasto jest jakby
jakieś inne. Łapię aparat i idę na poranny spacer przed wypłynięciem. Stari
Grad też należy do miast o bardzo długiej historii. Co prawda obecnie mieszka
tu niespełna dwa tysiące mieszkańców, ale warto wiedzieć, że było to pierwsze
miejsce osadnictwa na wyspie Hvar i jednym z pierwszych w całym regionie
Adriatyku. I faktycznie na każdym kroku widać świadectwa bogatej historii. Mamy
tu pozostałości murów obronnych z IV w p.n.e. i osady rzymskiej. ,
wczesnochrześcijańskie baptysterium przy kościele Św. Jana z XII wieku,
renesansową rezydencję Petara Hektorovicia z ok 1520 roku, kościół Św. Stefana
(1605 r.), klasztor dominikanów (1482 r.), barokowy rynek Škor i wiele innych. Ale
też widziałem jak w tych wąziutkich uliczkach układa się kanalizację.
Współczesność zanurza się w historię. Pracowała taka bardzo mini koparka i
uwijali się ludzie. Historia, historią ale jakoś żyć trzeba.
Czasami tak
bywa, że nie możemy rano się zebrać aby płynąć. Załoga rozłazi się jak mrówki
na trawniku. Tym razem jednak, mimo, że nie było żadnego przymusu udaje się
ogarnąć rzeczywistość dosyć szybko i o 0900 oddajemy cumy. Mamy w planie
przystanek przy słynnym Dugim Racie, zwanym też często Zlatym Ratem, na
południowym brzegu wyspy Brač. Jeśli jesteśmy w tej okolicy, mamy płynąć
Hvarskim Kanałem i mamy ochotę się pokąpać (przynajmniej niektórzy), to gdzieżby
indziej aniżeli przy Dugim Racie. To faktycznie jeszcze nie sezon. Oprócz nas
jest na razie na kotwicy tylko jeden jacht. Wkrótce podpływają do pobliskiego
nabrzeża dwa małe wycieczkowce. Później pojawiają jeszcze trzy jachty.
Admiralnie jednak cisza i spokój. Również na plaży nie widać tłumów. Zaraz po
zacumowaniu w kokpicie pojawia się jakaś przekąska. Zostaje przyjęta z
należytym uznaniem załogi.
No to do wody. |
Poruszenie na jachcie, szczególnie wśród młodzieży
wywołuje to co koledzy dostrzegają na brzegu. Nie na samym cyplu, ale na
skalistym brzegu wyspy. Kilka miłośniczek kompleksowego opalania się absorbuje
na sobie uwagę co bardziej zgłodniałych. Zaczynają się kąpiele, podpływanie
bliżej brzegu. Siła natury jest potężna. Nawet umiarkowanie ciepła woda nie jest
w stanie ostudzić emocji co niektórych. Może to nie zupełnie to, ale Tomek
zaspokaja głód załogi serwując golonki z ziemniakami z kapustą. Pyszne! Powoli
te ziemniaki z kiszoną kapustą stają się tradycją naszych rejsów, i to tradycją
bardzo mile widzianą. Postój Dugim Racie trochę nam się przeciągnął, staliśmy
tam prawie dwie godziny. No ale nic dziwnego, tyle atrakcji naraz.
Dugi Rat |
Dzień bardzo
przyjemnej żeglugi. Niezbyt silny fordewind. Momentami nawet decydujemy się
płynąć „na motyla”. Szkoda, że nie mamy spinakera. Pięknie.
Motyl rozwinął skrzydła |
Makarską, cel na
ten dzień, osiągamy o 1700. Wolnego miejsca przy kei pod dostatkiem. Oczywiście
przy cumowaniu towarzyszy nam pan z portu. Od razu opłacamy postój. Tym razem
jest to 430 kun. Już przywykłem, że Chorwacki skubią turystów bezlitośnie. I
nic na to nie poradzimy. Trzeba jednak przyznać, że dużo z tych pieniędzy wciąż
inwestują w rozwój infrastruktury. No może nie wszędzie. W Makarskiej,
podobniej jak w Starim Gradzie, informują, nas że jeszcze nie ma sezonu i w
związku z tym nie ma żadnych sanitariatów. Straszenie to dziwne. Duży, fajny
port, jeden z najbardziej znanych i urokliwych kurortów w tej części Chorwacji,
a nie ma normalnej mariny. Chyba po prostu w Makarskiej nie lubią żeglarzy. A
może uważają ich za niepotrzebny kłopot, skoro „lądowi” turyści zostawiają tu
tyle pieniędzy.
Zbliżamy się do Makarskiej |
Wyruszamy w
miasto. Mimo, że jeszcze sezon się nie zaczął, ludzi jest całkiem sporo. Mało
tego, czuć atmosferę wakacyjnego kurortu. Dookoła gwar i pełno „suwenirowej”
tandety. Zupełnie jak w naszych Międzyzdrojach, tyle że bardziej klimatycznie. Małe
miasta tutaj, same w sobie mają tyle uroku, że bez dodatkowych upiększeń,
często dosyć wątpliwych, przyciągają ludzi z całego świata. Piotr proponuje
wypad na kolację do lokalu, który przypadł mu szczególnie do gustu, gdy spędzał
tu wakacje z żoną. Mnie, na odwiedziny fajnej knajpy namawiać nie trzeba.
Mówisz – masz. Idziemy do Mirakul. Lokal położony przy swego rodzaju deptaku. Z
wyglądu specjalnie się nie wyróżnia. Skoro jednak mają dobrą kuchnię to trzeba
to sprawdzić. Na początek mała konsternacja. W zimie zmienił się właściciel i
załoga. Chwila zawahania. Siadamy i zamawiamy. I wcale nie żałujemy. Bardzo
przyzwoite jedzenie.
Zrobiła się już ciemna noc, gdy
wracaliśmy na jacht. Jeszcze tylko jakieś spóźnione zakupy. Jak to dobrze, że w
takich kurortach sklepy funkcjonują do późnej nocy. A w środku, cóż za
niespodzianka! Co najmniej kilkunastu Polaków. Przed sklepem kolejne dwie
grupki. No cóż, Makarska nie lubi żeglarzy, ale nasi rodacy bardzo lubią
Makarską
Ruszamy w miasto. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz