sobota, 18 czerwca 2016

ELANEM PO ADRIATYKU - START

Marina Croatia Yacht Club
       Jak sobie skomplikować wyjazd do Chorwacji? To proste, wystarczy umówić się kilkoma kolegami, mieszkającymi podobno po drodze, że będzie się ich po kolei zabierało (i później odwoziło). No bo faktycznie, Kwilcz, Wrocław i Bobrowniki Śląskie w zasadzie są po drodze ze Szczecina do Trogiru. Na papierze wygląda to nie najgorzej, nadkłada się raptem ok 150 km. Ale w praktyce sprawy mają się nieco inaczej. Wyruszam ze Szczecina około 1100. Początek drogi bardzo dobry, S3 do Skwierzyny szybko i wygodnie. Niemal cały czas na tempomacie. Jedynie na obwodnicy Gorzowa, gdzie z resztą trwają wytężone prace nad budową drugiej nitki, trzeba zwolnić. Jak już się zajedzie do kolegi, no to trudno nie wypić kawy i nie zjeść, czegoś pysznego.
       Później z okolic Kwilcz do Wrocławia już zdecydowanie gorzej. To jak pokonywanie pola minowego czołgając się. Bardzo wolno i w stałym napięciu. Nawet po wjechaniu na drogę nr 5, Poznań – Wrocław nie jest lepiej. Aż trudno uwierzyć, że dwa tak ważne miasta mają tak beznadziejne połączenie. Te niespełna 220 km zajęło nam blisko cztery godziny. A u kolejnego kolegi znowu małe conieco, inaczej nie wypada. Z Wrocławia na Śląsk jedzie się autostradą A4 więc znowu nieco przyspieszmy. Hola, hola, spokojnie, aby dojechać do Bobrownik trzeba zdecydowanie zboczyć z autostrady. Robi się wieczór. Krótki postój w Bobrownikach. A jakże, znowu po staropolsku, jakiś poczęstunek i wyruszamy dalej. Całe szczęście, że wszystkim dopisują humory i jakoś kolejne kilometry mijają całkiem przyjemnie.
       Autostradą A1 nasza radosna ekipa wjeżdża do Czech. Uwaga, trzeba kupić winietkę! Później będą kolejne, w Austrii i Słowenii. O ile Czesi jakoś już sobie prawie poradzili z budową autostrad i dróg ekspresowych w tym kierunku, to Austriacy nie za bardzo. Do tego jeszcze tradycyjne roboty drogowe w Wiedniu i mamy pełen obraz beznadziei. Na pocieszenie można dodać, że Słoweńcy, którzy bezlitośnie łupią kierowców na swoich króciutkich autostradach, 30 euro za miesiąc, wreszcie rozpoczęli budowę odcinka autostrady z okolic Ptuj do przejścia granicznego. Więc za kilka lat wreszcie zniknie te wąskie gardło. Tym razem jedziemy w nocy i jest przed sezonem, więc nie stoimy w gigantycznym korku jak to zwykle bywa w ciągu dnia. Z tego samego powodu nie ma też korka na bramkach autostradowych w Chorwacji. Bardzo miłe. Znowu można ustawić tempomat i leniwie dojechać niemal do samego Trogiru.
       Koło południa wjeżdżamy wreszcie na rozległy, skąpany w słońcu, parking przy Croatia Yacht Club. To trzecia, obok mariny ACI i położonej na przedmieściach (Seget) bardzo sympatycznej mariny Baotic, najmłodsza marina w Trogirze. Jeszcze 3-4 lata temu był to teren przemysłowy, bardzo nieprzyjazny. Teraz wszystko zostało uporządkowane, zainwestowano duże pieniądze w infrastrukturę. I choć widać, że wciąż jeszcze coś się robi, to już jest fajnie, tak po żeglarsku. Widać troskę gospodarzy o to aby wszystko dobrze wyglądało i aby żeglarze dobrze się tu czuli. Pewnie musi minąć kilka lat aby miejsce obrosło patyną i dorobiło się swojego klimatu, ale są duże szanse aby tak się stało.

Gotowi do drogi

       Nasze nadzieje na wcześniejsze przyjęcie jachtu, a tym samym wcześniejsze wypłynięcie okazują się płonne. Pani w recepcji Croatia Yacht Club (firmy nota bene zarejestrowanej w Geteborgu) są bardzo przyjaźnie nastawione, ale niewiele mogą pomóc. Serwis miał z naszym jachtem sporo pracy. Obiecują, że się wyrobią do 1530. Ciśnienie jest ogromne, grozi wręcz wybuchem. Ekipa chce na morze! Zaczyna się psychologiczne nękanie obsługi demonstracyjnym zaglądaniem na jacht, pod hasłem, a co to się tam dzieje. Niestety, nasze wysiłki nie przynoszą zbyt wielkiego rezultatu, tym niemniej udaje się przejąć jacht nieco wcześniej,  ok 1430. Po raz pierwszy w moim żeglarskim życiu będę pływał Elanem, a dokładniej będzie to Elan Impression 444 z roku 2014, o mało wyszukanym imieniu, Petra. Pierwsze wrażenie jest pozytywne. Ładna, nowoczesna linia, obszerna messa, niezłe wyposażenie. Nieco wątpliwości wzbudza bardzo wysoka wolna burta. Niby coś za coś, w końcu stąd ta wielkość wnętrza, ale lepiej aby nie wiało zbyt mocna w czasie manewrów portowych. Fajne za to są trzymaki do szklanek i niewielkich butelek w kokpicie, bardzo przydatne. Do tego wi-fi, w obecnych czasach wręcz pożądane przez żeglarzy. Wszyscy są obstawieni różnymi elektronicznymi gadżetami i bez sieci ani rusz. Aby jednak w głowach nam się nie poprzewracało są i drobne uciążliwości. Najważniejsza to chyba, podobnie jak na wielu innych czarterowych jachtach, to brak worków lub jakichś zaczepów do sklarowania lin od obsługi żagli. Jacht wielki, ale z linami nie ma co zrobić. Mamy na jachcie telewizor. Ale tylko mamy, bo urządzenie nie gra i grać nie będzie. Może to i lepiej, bo telewizja wpływa bardzo destrukcyjnie na rozwój życia towarzyskiego.

Elan 444 Impression od środka

      Około godziny 1600 jesteśmy sklarowani, mocno podekscytowani i gotowi do drogi. Padają komendy do odejścia. Volvo-Penta równiutko, delikatnie pomrukuje i powoli opuszczamy marinę. Jak to zwykle bywa z dużym zaciekawieniem patrzymy na stare miasto w Trogirze. Jest bardzo atrakcyjne z każdej strony. Za chwilę jesteśmy na wysokości mariny Baotic, na którą spoglądam z wyjątkową sympatią. To właśnie stąd zaczynałem najwięcej swoich rejsów po Adriatyku. Wypływamy na Splitski Kanal i kierujemy się do Milny na zachodnim brzegu wyspy Brać. Z rozmowy wynika, że z naszej ósemki, poza mną, tylko Michał był do tej pory w tej miejscowości. No to dobrze. Płynie bardzo spokojnie, przy bardzo małym wietrze. Mimo wszystko próbujemy trochę ćwiczyć z żaglami. Nasz kuk Tomek od początku szaleje. Ledwie przepłynęliśmy połowę  krótkiego dystansu do Milny a na stole ląduje ciepły posiłek.

Wypływamy

       Chwilę po 19 wpływamy do zatoki Milna. Mijamy po lewej burcie plażę i Marinę Vlaska. Po chwili po prawej marinę w porcie rybackim. Ani za jedną, ani za drugą specjalnie nie przepadam. Może gdyby u rybaków było lepsze zaplecze sanitarne? Dopływamy do ACI a tu niespodzianka. Główna keja, przy której zwykle cumują jachty gości właśnie jest w trakcie remontu i trzeba cumować po drugiej stronie zatoki, przy miasteczku. Zaparkowaliśmy niemal naprzeciwko zabytkowego kościoła Gospa od Blagovijesti (1783). Nie jest to moja ulubiona opcja. Jakbyśmy rzucili kotwicę na środku ruchliwego skrzyżowania w wielkim mieście, pełno ludzi, ciągły gwar, mnóstwo jeżdżących w tą i z powrotem skuterów. Miałem wrażenie, że oni celowo jeździli w kółko, bo to przecież niemożliwe żeby w takiej Milnie było aż tyle tych pierdzących skuterów. No i do tego dosyć daleko do recepcji. Trudno jakoś to przeżyjemy.

Kuk w akcji

       Jesteśmy na wakacjach, więc nie będziemy się przejmować tym, że wokół nas ludzie się bawią, ani tym że do prysznica trzeba iść 5 minut. Ale to, że w naszej schładzarce, którą początkowo wziąłem za zamrażarkę, wybijają nam jakieś pomyje, poruszyło wszystkich. Mieliśmy tam co prawda same zapakowane produkty, czy to w worki foliowe, czy to w puszki, czy wreszcie w butelki, tym nie mniej nikt nie miał ochoty grzebać się w ściekach. W tym momencie Zygmunt poczuł się w swoim żywiole. Niemal rzucił się na schładzarkę, a dokładniej pod nią, do szafki, aby dokładnie rozpoznać problem. Co też szybko mu się udało. Ścieki ze zlewu i topiący się lód w schładzarce płynęły podobnymi, niezbyt grubymi wężykami do łączącego je trójnika, którego budowa jest nader zagadkowa. Nie wnikając jednak w szczegóły, wyście z tegoż trójnika było zapchane i ścieki ze zlewu wybijały w schładzarce, której dno było wyraźnie poniżej poziomu umywalki. Mamy więc naszego pierwszego bohatera domu, a właściwie jachtu. Zygmunt zasłużył na dużą szklanę czegoś krzepkiego. Tylko problem, że on żadnej wody ognistej ani temu podobnych nie zażywa !?
     Gdy sytuacja została w pełni opanowana, mogliśmy wyruszyć na podbój miasta. I nagle okazało się, że jednak wszyscy tu już byli. Niektórzy co prawda od strony lądu, ale jednak. No cóż w pewnym wieku pamięć zaczyna szwankować.


W Milnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...