Marina Croatia Yacht Club |
Jak sobie
skomplikować wyjazd do Chorwacji? To proste, wystarczy umówić się kilkoma
kolegami, mieszkającymi podobno po drodze, że będzie się ich po kolei zabierało
(i później odwoziło). No bo faktycznie, Kwilcz, Wrocław i Bobrowniki Śląskie w
zasadzie są po drodze ze Szczecina do Trogiru. Na papierze wygląda to nie
najgorzej, nadkłada się raptem ok 150 km. Ale w praktyce sprawy mają się nieco
inaczej. Wyruszam ze Szczecina około 1100. Początek drogi bardzo dobry, S3 do
Skwierzyny szybko i wygodnie. Niemal cały czas na tempomacie. Jedynie na
obwodnicy Gorzowa, gdzie z resztą trwają wytężone prace nad budową drugiej
nitki, trzeba zwolnić. Jak już się zajedzie do kolegi, no to trudno nie wypić
kawy i nie zjeść, czegoś pysznego.
Później z okolic Kwilcz do Wrocławia już
zdecydowanie gorzej. To jak pokonywanie pola minowego czołgając się. Bardzo
wolno i w stałym napięciu. Nawet po wjechaniu na drogę nr 5, Poznań – Wrocław
nie jest lepiej. Aż trudno uwierzyć, że dwa tak ważne miasta mają tak
beznadziejne połączenie. Te niespełna 220 km zajęło nam blisko cztery godziny. A
u kolejnego kolegi znowu małe conieco, inaczej nie wypada. Z Wrocławia na Śląsk
jedzie się autostradą A4 więc znowu nieco przyspieszmy. Hola, hola, spokojnie,
aby dojechać do Bobrownik trzeba zdecydowanie zboczyć z autostrady. Robi się
wieczór. Krótki postój w Bobrownikach. A jakże, znowu po staropolsku, jakiś
poczęstunek i wyruszamy dalej. Całe szczęście, że wszystkim dopisują humory i
jakoś kolejne kilometry mijają całkiem przyjemnie.
Autostradą
A1 nasza radosna ekipa wjeżdża do Czech. Uwaga, trzeba kupić winietkę! Później
będą kolejne, w Austrii i Słowenii. O ile Czesi jakoś już sobie prawie
poradzili z budową autostrad i dróg ekspresowych w tym kierunku, to Austriacy
nie za bardzo. Do tego jeszcze tradycyjne roboty drogowe w Wiedniu i mamy pełen
obraz beznadziei. Na pocieszenie można dodać, że Słoweńcy, którzy bezlitośnie
łupią kierowców na swoich króciutkich autostradach, 30 euro za miesiąc, wreszcie
rozpoczęli budowę odcinka autostrady z okolic Ptuj do przejścia granicznego. Więc
za kilka lat wreszcie zniknie te wąskie gardło. Tym razem jedziemy w nocy i
jest przed sezonem, więc nie stoimy w gigantycznym korku jak to zwykle bywa w
ciągu dnia. Z tego samego powodu nie ma też korka na bramkach autostradowych w
Chorwacji. Bardzo miłe. Znowu można ustawić tempomat i leniwie dojechać niemal
do samego Trogiru.
Koło
południa wjeżdżamy wreszcie na rozległy, skąpany w słońcu, parking przy Croatia
Yacht Club. To trzecia, obok mariny ACI i położonej na przedmieściach (Seget)
bardzo sympatycznej mariny Baotic, najmłodsza marina w Trogirze. Jeszcze 3-4
lata temu był to teren przemysłowy, bardzo nieprzyjazny. Teraz wszystko zostało
uporządkowane, zainwestowano duże pieniądze w infrastrukturę. I choć widać, że
wciąż jeszcze coś się robi, to już jest fajnie, tak po żeglarsku. Widać troskę
gospodarzy o to aby wszystko dobrze wyglądało i aby żeglarze dobrze się tu
czuli. Pewnie musi minąć kilka lat aby miejsce obrosło patyną i dorobiło się
swojego klimatu, ale są duże szanse aby tak się stało.
Gotowi do drogi |
Nasze nadzieje
na wcześniejsze przyjęcie jachtu, a tym samym wcześniejsze wypłynięcie okazują
się płonne. Pani w recepcji Croatia Yacht Club (firmy nota bene zarejestrowanej
w Geteborgu) są bardzo przyjaźnie nastawione, ale niewiele mogą pomóc. Serwis
miał z naszym jachtem sporo pracy. Obiecują, że się wyrobią do 1530. Ciśnienie
jest ogromne, grozi wręcz wybuchem. Ekipa chce na morze! Zaczyna się psychologiczne
nękanie obsługi demonstracyjnym zaglądaniem na jacht, pod hasłem, a co to się
tam dzieje. Niestety, nasze wysiłki nie przynoszą zbyt wielkiego rezultatu, tym
niemniej udaje się przejąć jacht nieco wcześniej, ok 1430. Po raz pierwszy w moim żeglarskim
życiu będę pływał Elanem, a dokładniej będzie to Elan Impression 444 z roku
2014, o mało wyszukanym imieniu, Petra. Pierwsze wrażenie jest pozytywne. Ładna,
nowoczesna linia, obszerna messa, niezłe wyposażenie. Nieco wątpliwości wzbudza
bardzo wysoka wolna burta. Niby coś za coś, w końcu stąd ta wielkość wnętrza,
ale lepiej aby nie wiało zbyt mocna w czasie manewrów portowych. Fajne za to są
trzymaki do szklanek i niewielkich butelek w kokpicie, bardzo przydatne. Do
tego wi-fi, w obecnych czasach wręcz pożądane przez żeglarzy. Wszyscy są
obstawieni różnymi elektronicznymi gadżetami i bez sieci ani rusz. Aby jednak w
głowach nam się nie poprzewracało są i drobne uciążliwości. Najważniejsza to
chyba, podobnie jak na wielu innych czarterowych jachtach, to brak worków lub
jakichś zaczepów do sklarowania lin od obsługi żagli. Jacht wielki, ale z
linami nie ma co zrobić. Mamy na jachcie telewizor. Ale tylko mamy, bo
urządzenie nie gra i grać nie będzie. Może to i lepiej, bo telewizja wpływa
bardzo destrukcyjnie na rozwój życia towarzyskiego.
Elan 444 Impression od środka |
Około godziny
1600 jesteśmy sklarowani, mocno podekscytowani i gotowi do drogi. Padają
komendy do odejścia. Volvo-Penta równiutko, delikatnie pomrukuje i powoli
opuszczamy marinę. Jak to zwykle bywa z dużym zaciekawieniem patrzymy na stare
miasto w Trogirze. Jest bardzo atrakcyjne z każdej strony. Za chwilę jesteśmy
na wysokości mariny Baotic, na którą spoglądam z wyjątkową sympatią. To właśnie
stąd zaczynałem najwięcej swoich rejsów po Adriatyku. Wypływamy na Splitski
Kanal i kierujemy się do Milny na zachodnim brzegu wyspy Brać. Z rozmowy
wynika, że z naszej ósemki, poza mną, tylko Michał był do tej pory w tej
miejscowości. No to dobrze. Płynie bardzo spokojnie, przy bardzo małym wietrze.
Mimo wszystko próbujemy trochę ćwiczyć z żaglami. Nasz kuk Tomek od początku
szaleje. Ledwie przepłynęliśmy połowę krótkiego dystansu do Milny a na stole ląduje
ciepły posiłek.
Wypływamy |
Chwilę po 19
wpływamy do zatoki Milna. Mijamy po lewej burcie plażę i Marinę Vlaska. Po
chwili po prawej marinę w porcie rybackim. Ani za jedną, ani za drugą
specjalnie nie przepadam. Może gdyby u rybaków było lepsze zaplecze sanitarne?
Dopływamy do ACI a tu niespodzianka. Główna keja, przy której zwykle cumują
jachty gości właśnie jest w trakcie remontu i trzeba cumować po drugiej stronie
zatoki, przy miasteczku. Zaparkowaliśmy niemal naprzeciwko zabytkowego kościoła
Gospa od Blagovijesti (1783). Nie jest to moja ulubiona opcja. Jakbyśmy rzucili
kotwicę na środku ruchliwego skrzyżowania w wielkim mieście, pełno ludzi,
ciągły gwar, mnóstwo jeżdżących w tą i z powrotem skuterów. Miałem wrażenie, że
oni celowo jeździli w kółko, bo to przecież niemożliwe żeby w takiej Milnie
było aż tyle tych pierdzących skuterów. No i do tego dosyć daleko do recepcji.
Trudno jakoś to przeżyjemy.
Kuk w akcji |
Jesteśmy na
wakacjach, więc nie będziemy się przejmować tym, że wokół nas ludzie się bawią,
ani tym że do prysznica trzeba iść 5 minut. Ale to, że w naszej schładzarce,
którą początkowo wziąłem za zamrażarkę, wybijają nam jakieś pomyje, poruszyło
wszystkich. Mieliśmy tam co prawda same zapakowane produkty, czy to w worki
foliowe, czy to w puszki, czy wreszcie w butelki, tym nie mniej nikt nie miał
ochoty grzebać się w ściekach. W tym momencie Zygmunt poczuł się w swoim
żywiole. Niemal rzucił się na schładzarkę, a dokładniej pod nią, do szafki, aby
dokładnie rozpoznać problem. Co też szybko mu się udało. Ścieki ze zlewu i
topiący się lód w schładzarce płynęły podobnymi, niezbyt grubymi wężykami do
łączącego je trójnika, którego budowa jest nader zagadkowa. Nie wnikając jednak
w szczegóły, wyście z tegoż trójnika było zapchane i ścieki ze zlewu wybijały w
schładzarce, której dno było wyraźnie poniżej poziomu umywalki. Mamy więc
naszego pierwszego bohatera domu, a właściwie jachtu. Zygmunt zasłużył na dużą
szklanę czegoś krzepkiego. Tylko problem, że on żadnej wody ognistej ani temu
podobnych nie zażywa !?
Gdy sytuacja została w pełni opanowana,
mogliśmy wyruszyć na podbój miasta. I nagle okazało się, że jednak wszyscy tu
już byli. Niektórzy co prawda od strony lądu, ale jednak. No cóż w pewnym wieku
pamięć zaczyna szwankować.W Milnie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz