Wynurzamy się ospale z koi. Jest piękny wczesny poranek.
Rozglądam się w poszukiwaniu wolnego miejsca przy kei, ale niestety nic takiego
nie widać. Trudno się dziwić skoro na niektórych jachtach imprezy trwały do
czwartej rano. Znowu nie pozostaje nam nic innego jak czekać. W końcu, koło
dziesiątej, zaczynają odpływać pierwsze jachty. Niestety w ciągu nocy nic nie
zmieniło się w kwestii długości moich ramion i w dalszym ciągu nie byłem w
stanie stojąc przy lewym kole sterowym operować manetką gazu znajdującą się na
prawej burcie. Mechanik sugerował aby posługiwać się lewym kołem i to z lekkim
naciskiem na jego górną część. Właściwie trudno przewidzieć na ile trwała może
być ta prowizorka. Powiadają doświadczeni ludzie, że prowizorki są najtrwalsze,
ale jakoś mam wątpliwości, czy aby na pewno. Raczej nie mam ochoty testować w
tej sytuacji swojego szczęścia. Dopłyniemy, nie dopłyniemy. A jak się rozsypie?
Zakładamy jednak z powrotem rumpel awaryjny. Chcę być przygotowany na różne
ewentualności. Ruszamy. Udało się,
dochodzimy zupełnie spokojnie. Możemy zgłosić serwisowi, że czekamy.
Uliczka w Kut |
Serwis
zapowiedział swój przyjazd na godzinę 1300. Mamy sporo czasu, jednak nie na
tyle dużo aby wyruszyć na dłuższy spacer, a szkoda bo Vis ma bardzo długą
historię, sięgającą czasów neolitu. W II tysiącleciu na wyspę przybyli
Liburnianie, którzy między rokiem 1100 a rokiem 750 pne wybudowali
fortyfikacje, a pod koniec VI w pne stworzyli pierwsze państwo iliryjskie na
Adriatyku. Może następnym razem będzie
więcej czasu. Jesteśmy w Kut, czyli wschodniej części Visu. Wspinamy się z
Zygmuntem na wzniesienie, na którym położone jest miasto. Typowe, bardzo
urokliwe dalmatyńskie miasteczko. W tej części Visu spośród wielu zabytków jest
tylko Kościół Św. Cypriana. Widok ze szczytu wzniesienia bardzo atrakcyjny.
Schodzimy na dół, Zygmunt sprawdza temperaturę wody w zatoce. Jak to często
bywa, moje odczucia nieco się różnią od odczuć moich kolegów. Jak dla mnie
brakuje jeszcze co najmniej 5o C abym mógł się zanurzyć.
Bulwar w Kut |
W tym samym
czasie Michał, Piotr i Filip wypożyczają skutery i jadą sobie poszaleć po
górskich drogach Visu.
Nasi szaleni jeźdźcy |
Koło
trzynastej przyjeżdża serwis. Nie idzie jednak do nas, lecz do stojącego obok
innego Elana. Idę więc za nim zaciekawiony, co też im się przytrafiło. Przy
okazji zamieniamy kilka słów o jachcie. Mają jakieś problemy z GPS-em. Skiper
jachtu wygłasza opinię dziwnie podobną do mojej na temat Elana. Tak, ładna łódka,
ale technicznie jej sporo brakuje.
Serwismeni
są dobrze przygotowani i bardzo sprawnie przebiega naprawa wszystkich usterek
na naszej Petrze. Próbują nawet uruchomić nasz telewizor, jednak bez
powodzenia. Nasze zadowoleni z ich pracy wyrażamy nie tylko słownie, ale także chmielowym
czteropakiem. Płacimy za postój, 160 kun i możemy ruszać.
Czas upływa
błyskawicznie. Jest już dobrze po
piętnastej. Trzeba zmienić plany. Chciałem w czasie tego rejsu dopłynąć do
Lastova. Późna pora i lekko nadszarpnięte zaufanie do Elana skłaniają mnie do
wybrania bliżej położonego celu, miasteczka Stari Grad na wyspie Hvar.
Z Visu do Stari
Grad płyniemy nieco ponad 4 godziny. Wystarczająco długo, by dostrzec kolejne
mankamenty Elana. Zaczęło się do zapasów przy rozwijaniu grota. Wystarczyła
jakaś niewielka niedokładność przy zwijaniu, by żagiel zablokował się w
maszcie. Cała załoga dzielnie uczestniczyła w tych zmaganiach. Trochę do
przodu, trochę do tyłu, w górę, w dół. W końcu jakoś się udało. Załoga zasłużyła
na zimne piwo. Kolejna ciekawostka to widoczność instrumentów pokładowych. Co z
tego, że są markowe (Garmin) skoro przy pełnym słońcu ich wskazania są prawie
niewidoczne. Żadnej osłony ani nic innego co ułatwiłoby odczyt. I kolejna
ciekawostka to umiejscowienie przycisków do uruchamiania i wyłączania silnika.
Nie mam pojęcia jak to zrobić stojąc przy sterze. Za każdym razem aby uruchomić
katarynę należy paść na kolana. Ewentualnie, jeśli ktoś ma dodatkowy przegub na
przedramieniu, i to skręcający się we wszystkich kierunkach, to wystarczy jak
przykucnie. No cóż sternik musi wykazywać się pokorą.
Stari Grad |
Wpływamy do
dużej zatoki o nazwie takiej jak i miejscowość: Stari Grad. O 1945 pada „Tak
stoimy!”. Zwykła miejska keja, wzdłuż której biegnie ulica. Zachodzące Słońcu
maluje wszystko ciepłymi barwami. Wszystko robi się nienaturalnie pomarańczowe.
Robi się nastrojowo. Z tej sielanki wyrywa nas na chwilę pan z portu,
oświadczając, że póki co nie ma sanitariatów ani natrysków. Podobno będą pod
koniec czerwca. To jeszcze nie jest sezon. Ale opłatę w wysokości ok 500 kun,
tak czy owak trzeba wnieść. Dobrze, że chociaż woda i prąd są dostępne na kei.
Miasteczko rozłożyło się niezbyt
szerokim pasem wzdłuż brzegu zatoki. Tym niemniej nie brak w nim urokliwych
uliczek i placyków. Nie często się to zdarza, ale właśnie w Starim Gradzie, tak
jest, że bulwar nadbrzeżny wcale nie należy do najciekawszych miejsc. Nie jest
brzydki, ale dopiero po wejściu w ciasne ulice robi się interesująco. Nie
brakuje tu ciekawych zabytków. No i oczywiście duża ilość zachęcająco
wyglądających knajpek. W jednej z nich postanowiliśmy zakotwiczyć na kolację.
Zrobiło się już ciemno gdy zasiadaliśmy w La Gitana położonej w tajemniczym
zaułku. Ludzi akurat tutaj nie było, ale ludzie z obsługi byli bardzo przyjaźni
i radośni, więc skorzystaliśmy z ich zaproszenia. Jeden z nich nawet zagadywał
trochę po polsku. Od kilku lat pracuje u nich jakaś dziewczyna z Polski. Większość
z nas zdecydowała się na hobotnicę(ośmiornicę) z grilla. Okazało się, że był to
bardzo dobry wybór. Mogę z czystym sumieniem polecić.Dobre miejsce na kolację. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz