Milna |
Niedzielny
poranek. Leniwie wygrzebujemy się z koi. Jest po prostu pięknie. Część załogi
wyraża ochotę odwiedzenia pobliskiego kościoła. Właśnie ksiądz wyszedł przed
kościół i rozmawia z jakąś kobietą. Wszystko skąpane w słońcu i błogim
lenistwie. Nam też specjalnie się nie śpieszy. Mam w głowie jakiś plan rejsu,
ale nigdzie nie jest powiedziane, że musimy go zrealizować co do przecinka.
Żeglowanie to również wolność. Idą chłopaki na mszę. Ja nieśpiesznie udałem się
do recepcji aby opłacić postój. Mimo pewnych niedogodności, ceny nie zostały
obniżone. Trzeba było wysupłać 540 kun. A my narzekamy, że operatorzy naszych
autostrad nie obniżają cen za przejazd w czasie remontu. Wypłyniemy godzinę
później. A co?
Michał kupił
już tu, w Milnie dwie pompki-pistolety na wodę. Zawsze mu w głowie jakieś
dowcipy. Trzech kolegów poszło do kościoła, Michał poszedł się przejść, a do
pompek dorwał się Filip. Pierwszą pompkę od razu zepsuł. Czy ma taki talent,
czy jakość tego sprzętu była taka dobra, tego już się nie dowiemy. Za to z całą
pewnością wiadomo, kto został potraktowany pompką jako pierwszy. Mógłbym
ogłosić konkurs w tej sprawie, ale byłby on zbyt łatwy, więc nie zrobię tego.
Mina Michała bezcenna.
Śmigus-dyngus |
W końcu
udało się jakoś zagonić wszystkich na pokład i koło 1100 wypłynęliśmy w dalszą
drogę. Prognoza całkiem sympatyczna. Ma wiać do 25 kontów, czyli do 6 B.
Zapowiada się niezła jazda. Zanim wypłyniemy z zatoki Milna stawiamy żagle. Gdy
wychodzimy poza Splitskie Wrata, czyli cieśninę między wyspami Šolta i Brač
faktycznie daje się odczuć rześki wiatr. W pewnym momencie wiatrowskaz pokazał
nawet 30 knotów, czyli 7B. Piękne żeglowanie, fala jeszcze nie zdążył specjalnie
się zbudować. Dodatkowo wieje od strony Visu, do którego płyniemy, więc wyspa
stanowi naturalny falochron. No i końcu jacht ma 44 stopy długości, dla niego
takie warunki nie powinny stanowić żadnego problemu. Widzę jednak, że Tomek
musi się mocować ze sterem. Jacht się dosyć mocno kładzie. O.K. zmniejszamy
grota. Jacht jednak dalej dziwnie się zachowuje.
Piękna jazda |
Wpatruję się w rysujący się
przed nami zarys wyspy Vis i cieszę się fajnym żeglowaniem, gdy nagle słyszę za
plecami jakieś mocne uderzenie, zupełnie jakby jakaś szeroka deska spadła
płasko na podłogę. Pewnie których z chłopaków coś upuścił. Odwracam się
odruchowo na ten dźwięk i widzę, że wolne koło sterowe, nie te przy którym
akurat stał sternik jest jakoś dziwnie przekoszone. Ale drugie się trzyma i
jacht zachowuje sterowność, choć wszystko to wygląda jakoś nie tak. Aby
zmniejszyć obciążenia na sterze jeszcze bardziej refujemy żagle. Trudno
powiedzieć co się stało, ale podczas próby zarefowania genuy strzela linka
rolera i genua szaleje na wietrze. Być może, ten kto odblokowywał bloker nie
otworzył go do końca a ten drugi zakręcił mocno kabestanem, co przeniosło na
zablokowaną linę ogromną siłę, w efekcie czego lina została przecięta. Tomek z
Michałem myśleli, że zdołają opanować szoty genuy, którymi szarpało jak
szalonymi. Nic z tego, to zbyt duża siła. Trzeba też żagiel po prostu ściągnąć.
W tym czasie strzelająca niczym bat genua rozerwana została na wysokości
salingu. Na szczęście jesteśmy już blisko i zaraz schowamy się w zatoce, gdzie
będzie można spokojnie wszystko zrobić. W czasie tej szamotaniny nawet nie
zauważyłem, że już minęliśmy wejście do właściwej zatoki. Kolejne uderzenie i
czuję jak koło sterowe obraca się zupełnie swobodnie nie przenosząc siły na
płetwę sterową. No tego jeszcze nie ćwiczyłem. Zakładamy rumpel i kontynuujmy
żeglugę do Visu. Ależ z tym rumplem trzeba się na mocować. W Visie kolejna
niespodzianka, tu również miejska keja jest w przebudowie i trzeba stanąć w
Kut. Ale tam nie ma miejsca, nawet wszystkie bojki są zajęte. Trzeba będzie
stanąć na kotwicy. Próbuję elegancko ustawić się na wsteczu, ale operowanie rumplem
w tym wypadku wymaga współdziałania dwóch ludzi a i to nie zawsze są w stanie
go utrzymać aby nie wyłożył się na burtę. W końcu znajdujemy jakieś sensowne
miejsce do rzucenia kotwicy.
Kut |
Robimy klar
na jachcie. Armator powiadomiony, jeszcze dzisiaj ma przyjechać serwis. Stoimy
dosyć daleko od brzegu a niestety nie mamy silnika do naszego pontonu, a trzeba
będzie popłynąć po naszego majstra. W zatoce co prawda fale są niewielkie, ale
góry otaczające zatokę słabo chronią przed wiatrem. Wskaźnik pokazuje, że jego
siła momentami przekracza 20 knotów (5 B), do 25. Widzę, że kotwica nie trzyma.
Podpływamy kawałek i rzucamy również kotwicę zapasową. Pilnie obserwujemy
myszkowanie jachtów. Zdaje się, że teraz jest w porządku, ale i tak na noc
trzeba będzie wyznaczyć wachty kotwiczne.
W końcu
zjawia się serwis. Jeśli dobrze pamiętam, to Zygmunt i Michał trudzili się na
pagajach. Sympatyczny i bardzo kompetentny młody człowiek szybko zdiagnozował
szkody. Dokonał prowizorycznej naprawy. Zapakowaliśmy mu podartą genuę. Co
najważniejsze załatwił sobie transport powrotny portową motorówkę, bo dosyć
trudno byłoby naszym pontonem przewieść te wielkie i ciężkie płótno. Umówiliśmy
się, że następnego dnia rano, jak zwolni się miejsce przy kei podpłyniemy i wtedy
wszelkie prace zostaną dokończone. I tylko jedna rada, naszego chorwackiego
przyjaciela nie dawała mi spokoju. Zalecił mianowicie aby płynąc do kei
sterować tym kołem, które pierwsze odmówiło posłuszeństwa, ale manetka gazu
silnika znajdowała się akurat na drugiej burcie. Mam dosyć duży zasięg ramion,
ale do czterech metrów to mi trochę brakuje. Dosyć istotny drobiazg, bo przy
podchodzeniu do kei rufą synchronizacja pracy steru i silnika jest decydująca i
lepiej aby to robiła jedna osoba. No cóż, mam całą noc aby sobie nieco wydłużyć
ramiona.
To nie był
łatwy dzień. Załoga jednak sprawiła się znakomicie. Nie było paniki, ani nawet
zamieszania. Było zrozumienie powagi sytuacji ale dobry humor nas nie
opuszczał. Brawo chłopaki. Jeszcze dosyć długo siedzieliśmy przy kolacji i nie
tylko omawiając wydarzenia mijającego dnia. Powoli kończył się dzień pełen
wrażeń. Na większości jachtów też już poukładali się do snu. Tylko na flotylli
jachtów pod banderą Medsailors, jak zwykle było bardzo głośno do białego rana.
Muszę na przyszłość sprawdzać ich planowane marszruty. Może uda się ich nie
spotkać.
Zaczęły się
wachty kotwiczne. Na szczęście jacht utrzymuje pozycję.
Czas na odpoczynek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz