niedziela, 19 czerwca 2016

ELANEM PO ADRIATYKU - VIS, DZIEŃ DRUGI

Milna
       
       Niedzielny poranek. Leniwie wygrzebujemy się z koi. Jest po prostu pięknie. Część załogi wyraża ochotę odwiedzenia pobliskiego kościoła. Właśnie ksiądz wyszedł przed kościół i rozmawia z jakąś kobietą. Wszystko skąpane w słońcu i błogim lenistwie. Nam też specjalnie się nie śpieszy. Mam w głowie jakiś plan rejsu, ale nigdzie nie jest powiedziane, że musimy go zrealizować co do przecinka. Żeglowanie to również wolność. Idą chłopaki na mszę. Ja nieśpiesznie udałem się do recepcji aby opłacić postój. Mimo pewnych niedogodności, ceny nie zostały obniżone. Trzeba było wysupłać 540 kun. A my narzekamy, że operatorzy naszych autostrad nie obniżają cen za przejazd w czasie remontu. Wypłyniemy godzinę później. A co?
       Michał kupił już tu, w Milnie dwie pompki-pistolety na wodę. Zawsze mu w głowie jakieś dowcipy. Trzech kolegów poszło do kościoła, Michał poszedł się przejść, a do pompek dorwał się Filip. Pierwszą pompkę od razu zepsuł. Czy ma taki talent, czy jakość tego sprzętu była taka dobra, tego już się nie dowiemy. Za to z całą pewnością wiadomo, kto został potraktowany pompką jako pierwszy. Mógłbym ogłosić konkurs w tej sprawie, ale byłby on zbyt łatwy, więc nie zrobię tego. Mina Michała bezcenna. 

Śmigus-dyngus
       W końcu udało się jakoś zagonić wszystkich na pokład i koło 1100 wypłynęliśmy w dalszą drogę. Prognoza całkiem sympatyczna. Ma wiać do 25 kontów, czyli do 6 B. Zapowiada się niezła jazda. Zanim wypłyniemy z zatoki Milna stawiamy żagle. Gdy wychodzimy poza Splitskie Wrata, czyli cieśninę między wyspami Šolta i Brač faktycznie daje się odczuć rześki wiatr. W pewnym momencie wiatrowskaz pokazał nawet 30 knotów, czyli 7B. Piękne żeglowanie, fala jeszcze nie zdążył specjalnie się zbudować. Dodatkowo wieje od strony Visu, do którego płyniemy, więc wyspa stanowi naturalny falochron. No i końcu jacht ma 44 stopy długości, dla niego takie warunki nie powinny stanowić żadnego problemu. Widzę jednak, że Tomek musi się mocować ze sterem. Jacht się dosyć mocno kładzie. O.K. zmniejszamy grota. Jacht jednak dalej dziwnie się zachowuje. 

Piękna jazda

       Wpatruję się w rysujący się przed nami zarys wyspy Vis i cieszę się fajnym żeglowaniem, gdy nagle słyszę za plecami jakieś mocne uderzenie, zupełnie jakby jakaś szeroka deska spadła płasko na podłogę. Pewnie których z chłopaków coś upuścił. Odwracam się odruchowo na ten dźwięk i widzę, że wolne koło sterowe, nie te przy którym akurat stał sternik jest jakoś dziwnie przekoszone. Ale drugie się trzyma i jacht zachowuje sterowność, choć wszystko to wygląda jakoś nie tak. Aby zmniejszyć obciążenia na sterze jeszcze bardziej refujemy żagle. Trudno powiedzieć co się stało, ale podczas próby zarefowania genuy strzela linka rolera i genua szaleje na wietrze. Być może, ten kto odblokowywał bloker nie otworzył go do końca a ten drugi zakręcił mocno kabestanem, co przeniosło na zablokowaną linę ogromną siłę, w efekcie czego lina została przecięta. Tomek z Michałem myśleli, że zdołają opanować szoty genuy, którymi szarpało jak szalonymi. Nic z tego, to zbyt duża siła. Trzeba też żagiel po prostu ściągnąć. W tym czasie strzelająca niczym bat genua rozerwana została na wysokości salingu. Na szczęście jesteśmy już blisko i zaraz schowamy się w zatoce, gdzie będzie można spokojnie wszystko zrobić. W czasie tej szamotaniny nawet nie zauważyłem, że już minęliśmy wejście do właściwej zatoki. Kolejne uderzenie i czuję jak koło sterowe obraca się zupełnie swobodnie nie przenosząc siły na płetwę sterową. No tego jeszcze nie ćwiczyłem. Zakładamy rumpel i kontynuujmy żeglugę do Visu. Ależ z tym rumplem trzeba się na mocować. W Visie kolejna niespodzianka, tu również miejska keja jest w przebudowie i trzeba stanąć w Kut. Ale tam nie ma miejsca, nawet wszystkie bojki są zajęte. Trzeba będzie stanąć na kotwicy. Próbuję elegancko ustawić się na wsteczu, ale operowanie rumplem w tym wypadku wymaga współdziałania dwóch ludzi a i to nie zawsze są w stanie go utrzymać aby nie wyłożył się na burtę. W końcu znajdujemy jakieś sensowne miejsce do rzucenia kotwicy.

Kut
       Robimy klar na jachcie. Armator powiadomiony, jeszcze dzisiaj ma przyjechać serwis. Stoimy dosyć daleko od brzegu a niestety nie mamy silnika do naszego pontonu, a trzeba będzie popłynąć po naszego majstra. W zatoce co prawda fale są niewielkie, ale góry otaczające zatokę słabo chronią przed wiatrem. Wskaźnik pokazuje, że jego siła momentami przekracza 20 knotów (5 B), do 25. Widzę, że kotwica nie trzyma. Podpływamy kawałek i rzucamy również kotwicę zapasową. Pilnie obserwujemy myszkowanie jachtów. Zdaje się, że teraz jest w porządku, ale i tak na noc trzeba będzie wyznaczyć wachty kotwiczne.
      W końcu zjawia się serwis. Jeśli dobrze pamiętam, to Zygmunt i Michał trudzili się na pagajach. Sympatyczny i bardzo kompetentny młody człowiek szybko zdiagnozował szkody. Dokonał prowizorycznej naprawy. Zapakowaliśmy mu podartą genuę. Co najważniejsze załatwił sobie transport powrotny portową motorówkę, bo dosyć trudno byłoby naszym pontonem przewieść te wielkie i ciężkie płótno. Umówiliśmy się, że następnego dnia rano, jak zwolni się miejsce przy kei podpłyniemy i wtedy wszelkie prace zostaną dokończone. I tylko jedna rada, naszego chorwackiego przyjaciela nie dawała mi spokoju. Zalecił mianowicie aby płynąc do kei sterować tym kołem, które pierwsze odmówiło posłuszeństwa, ale manetka gazu silnika znajdowała się akurat na drugiej burcie. Mam dosyć duży zasięg ramion, ale do czterech metrów to mi trochę brakuje. Dosyć istotny drobiazg, bo przy podchodzeniu do kei rufą synchronizacja pracy steru i silnika jest decydująca i lepiej aby to robiła jedna osoba. No cóż, mam całą noc aby sobie nieco wydłużyć ramiona.
       To nie był łatwy dzień. Załoga jednak sprawiła się znakomicie. Nie było paniki, ani nawet zamieszania. Było zrozumienie powagi sytuacji ale dobry humor nas nie opuszczał. Brawo chłopaki. Jeszcze dosyć długo siedzieliśmy przy kolacji i nie tylko omawiając wydarzenia mijającego dnia. Powoli kończył się dzień pełen wrażeń. Na większości jachtów też już poukładali się do snu. Tylko na flotylli jachtów pod banderą Medsailors, jak zwykle było bardzo głośno do białego rana. Muszę na przyszłość sprawdzać ich planowane marszruty. Może uda się ich nie spotkać.

       Zaczęły się wachty kotwiczne. Na szczęście jacht utrzymuje pozycję.  

Czas na odpoczynek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...