Zanim jednak
popłyniemy na morze cofamy się kawałeczek, aby z bliska przyjrzeć się od strony
wody Trogirowi. Piękny widok, my tu wrócimy. A teraz już kurs na wyspę Vis do
Komiży.
Pogoda wykonuje kolejną woltę. Piękna słoneczna pogoda, prawie bezwietrznie. Nie da się zbyt wiele popływać na żaglach. Dzięki temu jednak, załoga, której doświadczenie żeglarskie nie jest nazbyt bogate, może spokojnie oswajać się z jachtem i sterowaniem. Wszyscy po kolei, stając za sterem, z wielką uwagą i napięciem wpatrują się w kompas. Mają podany kurs i jakoś trzeba się na nim utrzymać. A tu jak na złość Talitha nie specjalnie chce współpracować. Chwila nieuwagi, a łódka już płynie w swoją stronę. Cóż za niesforne urządzenie. Udaje się nam jednak dopłynąć do celu. Mamy za sobą pierwsze 35 Mm.
Współrzędne
portu w Komižy to 43002,7 N; 016005,2 E. Port jest bardzo
ładnie położony, w sporej zatoce, do której trafiamy bez problemów. Obsługa
portu nieco ospała. Właściwie nie wiadomo, czy będą pomagać czy nie. Czy
chociaż wskażą miejsce? Jak na Chorwację jest to dosyć nietypowe. Przeważnie
obsługa marin pokazuje gdzie stanąć, aby jak najwięcej jednostek mogło się
zmieścić. W końcu stajemy. Podłączmy jacht do prądu, uzupełniamy wodę. Pierwszy
rzut oka na okolicę, jeszcze z pokładu jachtu, jest O.K. Idziemy sprawdzić
sanitariaty. No, tu jakby nieco mniej O.K. Malutki budyneczek, na dole ubikacje
u góry kabiny natryskowe – dwie – koedukacyjne. Jest bardzo przytulnie, a do
tego kierowniczka obiektu sprawia wrażenie jakby spożyła jakieś sfermentowane
owoce. Przy okazji zachodzę do biura uregulować opłaty. Luksusów tu nie ma, ale
i cena za postój nie jest zbyt wygórowana, 360 kun za dobę.
Same
miasteczko jest niewielkie, ok 1800 mieszkańców. Bogactwa wielkiego nie widać,
ale Komiža ma swój urok, swój klimat. Jest spokojnie i jakoś tak pogodnie w
sensie duchowym. Od razu ma się dobry nastrój. Zupełnie jakby to miasteczko się
do nas uśmiechało. A skoro tak, to trudno tego przyjaznego uśmiechu nie
odwzajemnić.
Pogoda jest
taka, że wszyscy marzą przede wszystkim o kąpieli w morzu. Robimy szybko klar i
idziemy na plażę. Nie musimy iść zbyt daleko, plaża jest niemal po drugiej
stronie falochronu. Zanurzamy się w ciepłych wodach Adriatyku i rozkoszujemy
chwilą. Cieszymy się jak dzieci. Chce się pływać i leżeć na wodzie. A może
ponurkować? A może posiedzieć na plaży i wystawiać twarz do słońca? Tak, tego
właśnie oczekiwaliśmy.
Wieczorem
wyruszamy „na miasto”. Uliczki wyraźnie ożyły, miejscowi i żeglarze wędrują we
wszystkich kierunkach. W tzw. międzyczasie marina wypełniła się do ostatniego
miejsca. Jachty cumują też na kotwicowisku po wewnętrznej stronie falochronu,
ale też i po zewnętrznej. Popularność chorwackich akwenów momentami przerasta
możliwości gospodarzy. W miasteczku jest
wszystko co potrzeba: sklepy poczta, knajpy. Uzupełniamy zakupy w sklepie,
m.in. kupujemy osiemnastokilowego arbuza. Wędrując ciasnymi uliczkami, innych
tu nie ma, napotykamy ulicznego sprzedawcę spirytualiów domowego chowu. Trudno
się oprzeć pokusie i nabywamy domačą rakiję. W końcu trafiamy do jakiejś
knajpy, której nawet dobrze nie widać z ulicy. Kiedy jednak już do niej się
dojdzie, okazuje się, że jest pięknie położona nad samą zatoką, po jej drugiej
stronie w stosunku do portu. Dobrze trafiliśmy, bardzo dobrze, knajpa nie tylko
jest ładnie położona, ale też dają dobrze zjeść.
Po powrocie
na jacht kontynuujemy biesiadę. Jedzenia na jachcie jest pod dostatkiem, no i
ta domača rakija. Gdzieś koło pierwszej w nocy, z sąsiedniego jachtu, zaczął
coś do nas burczeć bardzo nieparlamentarnymi słowami pijany jak bela Słowak. A,
płyń Se w spokoju, dobry człowieku. Mimo wszystko przykręciliśmy nieco
potencjometry, ale do trzeciej i tak siedzieliśmy. Natomiast, zdziwiło mnie, że
nie rozpracowaliśmy całej rakiji. Jakoś nie wchodziła.
Rano wachtę
kambuzową mieli Romek i KaTomek. Przed śniadaniem naleliśmy sobie jeszcze po
szklaneczce rakiji. Znowu jakoś niespecjalnie szła. Romek chyba wcale nie
ruszył, a jeśli nawet to bardzo delikatnie. Natomiast na śniadanie chłopaki
przygotowali taką pyszną jajecznicę i w takiej ilości, że napchałem się jak
bąk. Jak się powstrzymać jak dają takie pychoty. Ale było mi jakoś tak, ciężko,
jakoś dziwnie się czułem. Przejdzie, nie przejdzie?
Nie przeszło!!! Tego dnia znowu pogoda się
mocno zmieniła. Było pochmurnie. Wiało ok. 5 B. Morze szybko się rozbujało.
Padła pierwsza część planu na ten dzień, odwiedziny błękitnej groty, która
znajduje się na pobliskiej wyspie Biševo i podobno jest sporą atrakcją. Ale
wpłynięcie do niej w sytuacji gdy wysokość fali dochodzi do 2 m jest
przedsięwzięciem dosyć karkołomnym, wziąwszy pod uwagę, że wysokość otworu,
którym wpływa się do groty ma ok. 1,5 m. Kierujemy się więc w kierunku wyspy Korčula.
I wtedy zaczynają się moje zmagania z rakiją. Ależ dostałem w kość, czegoś
takiego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Po mnie ruszają następni.
Widocznie uznali, że skoro skiper może to i oni też mogą. Kiedy oddałem już
wszystko co mogłem, a nawet znacznie więcej, Neptunowi, postanowiłem pójść do
kajuty chwilę odpocząć. Odpoczynek nie trwał zbyt długo, bo przyszedł KaTomek i
powiedział, że załogo czuje się fatalnie i na dzisiaj ma dość. Chcąc, nie
chcąc, zwlokłem się z koi. Rzut oka na mapę. Sporo załoga napływała, tyle że
nie bardzo w kierunku Korčuli, wciąż mieliśmy zdecydowanie bliżej do Komižy,
niż gdziekolwiek indziej. Więc kolejna zmiana planu, staję za sterem i wiozę
wycieczkę z powrotem tam skąd rano wypłynęliśmy. Dopływamy do portu, a komputer pokazuje, że tak pływając, w tę i we wtę, przepłynęliśmy ponad 20 Mm. Nieźle, szkoda tylko, że nie w tym kierunku. Wiatr nie słabnie. Trochę jest
nerwowo przycumowaniu. Ospałość obsługi portu w tych warunkach jest przyczyną
sporego zamieszania. Udaje nam się jednak zacumować do kei, na jednym z
ostatnich miejsc. Parę minut później są już tylko miejsca na kotwicowisku.
Tego dnia nikt
nie ma ochoty na wycieczkę do knajpy. Delikatne jedzenie, ciepła herbata i te
sprawy, liżemy rany. A wieczorem, jakby dla właściwego zakończenia tego dnia,
przychodzi potężna burza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz