HVAR |
Wczoraj okoliczności zmusiły nas do nieplanowego powrotu
do Komiży. Tym razem mamy nadzieję, że
uda nam się popłynąć dalej. Cel: Hvar. Z locji wynika, że szansa na znalezienie
wolnego miejsca w tym porcie jest niewielka. Aby zwiększyć nasze szanse
wstajemy nieco wcześniej. Ogranicza nas czas pracy sanitariatów, które
otwierane są o godzinie 07 00. Jednak o wyznaczonej porze, piętnaście minut
później i pół godziny później wciąż jest zamknięte. Mija kolejny kwadrans, i
nic. No cóż, pani wucetowa nie przyszła. Poprzedniego dnia tak się biedaczka
„zmęczyła”, że nic dziwnego, że rano nie była w stanie przyjść do pracy.
Korzystamy więc z tego co mamy na jachcie, jemy śniadanie, uzupełniamy wodę i
ruszamy.
Rano mamy
kiepską pogodę. Prawie bez wiatru, spore zachmurzenie. W końcu zaczyna padać
deszcz. Zwykle w takiej sytuacji, każdy kto może, chowa się pod pokład. Na
decku przeważnie zostaje sam sternik. A tu co się dzieje? Szalona załoga
wdziewa co ma przeciwdeszczowego i ani myśli się chować. Co za ludzie? Na
szczęście jest ciepło, więc deszcz nie specjalnie uciążliwy. W końcu wychodzi
słońce. Zaczynamy stopniowo się rozbierać ze sztormiaków. Robi się gorąco. Gdy
zbliżamy się do Pakleni Otoci (archipelag Wyspy Piekielne) jest już piękne
Chorwackie lato, jak z folderu reklamowego. Wybieram drogę między wyspami
archipelagu ze względów estetycznych, spodziewam się tam spotkać urocze
miejsca. Wymyślone przeze mnie przejście, od strony morza, nie jest zbyt dobrze
widoczne. Ale na cóż jest GPS? To jest fantastyczny wynalazek. Nawet niezbyt
wprawny żeglarz umiejący się nim posługiwać trafi wszędzie, gdzie tylko będzie
chciał. Oczywiście pod warunkiem, że elektronika nie nawali.
Elektronika
nie nawaliła. Trafiamy tam gdzie chciałem. Okazuje się, że dokonałem dobrego
wyboru. Miejsce piękne, po lewej burcie mijamy wysepki Borovac i Planikovac, a
po prawej mamy wyspę Marinkovac. Cieśnina układa się w „esa”. Są też mini
zatoczki, w których kotwiczą jachty żaglowe, a również jeden wielki kredens.
Woda bliżej brzegu ma jasny turkusowy kolor. Wygląda to świetnie. Już
zapomnieliśmy, że kilka godzin wcześniej padał deszcz a do tego nie było
wiatru. Między wyspami i tak trzeba przejść na silniku.
Gdy
znaleźliśmy się po drugiej stronie Pakleni Otoci ujrzeliśmy miasto i wyspę Hvar.
Podobno wyspa Hvar jest najbardziej nasłonecznioną wyspą chorwackiego wybrzeża,
średnio w roku jest tutaj 2724 słonecznych godzin. Miasto prezentuje się bardzo interesująco.
Niestety, mimo stosunkowo wczesnej pory, w porcie ani jednego wolnego miejsca.
A więc plan „B”. Robimy kółeczko w zatoczce i wypływamy na Pakleni Kanal by
popłynąć do mariny Palmižana położonej na wyspie sw. Klement w archipelagi
Pakleni Otoci, ok. 2,5 Mm od Hvaru.
Bez względu
na to co rozumiemy pod pojęciem „raj”, większość z nas ma jakieś jego
wyobrażenie. Dla mnie są to właśnie jakieś wyspy, położone na ciepłych morzach,
porośnięte ciekawą roślinnością, z licznymi przytulnymi zatoczkami i wysokimi
temperaturami, choć bez przesady. I wyobraźcie sobie, że właśnie odnajduję
miejsce, które dokładnie odpowiada tym wyobrażeniom. Wpływamy do zatoki, w
której znajduje się marina ACI Palmižana (43o09,8N, 016o23,7E).
Bardzo dobrze osłonięta od wiatru, ma miejsce dla ok. 200 jachtów. Jest tam
wszystko co żeglarzom na wakacjach jest potrzebne: kantor, sklep, knajpy, place
zabaw dla dzieci, sanitariaty, wodne taxi do Hvaru (100 kun). Oczywiście za
postój trzeba zapłacić i to niestety, nie mało, bo 500 kun. Ale od pierwszej
chwili nam się podoba. Fajnie było już przy cumowaniu. Obsługa sygnalizowała
gwizdkiem gdzie podejść. Wdawało mi się to przesadą, bo było sporo wolnych
miejsc. Jednak później okazało się, że wszystkie one zostały zajęte. Między
innymi przez całą flotyllę, ok. 20 jachtów wyczarterowanych przez dwie bardzo
znane polskie firmy z branży budowlanej. Robimy rekonesans po wyspie. Jak w
jakimś cudownym gaju, przeróżne rośliny, pewnie w sporym stopniu sprowadzone tu
z różnych miejsc na świecie.
A po drugiej stronie wyspy zapierająca dech w
piersiach zatoka Vinogradišče z malowniczo położonymi nad samą wodą, a
jednocześnie schowanymi w tym gaju, knajpkami. Ogarnąwszy szybko jacht i siebie
wracamy tam, by zażyć morskich kąpieli i skorzystać z gościnności jednej z
knajpek. Tylko jedna sprawa mi nie daje spokoju. W tym raju na Wyspach
Piekielnych jest bardzo dużo ludzi, a mi się wydawało, że w raju, to ja raczej
zbyt wielu ludzi nie spotkam. Wszak raj ma być nagrodą, za bardzo godziwe
życie, a to co obserwuję dookoła siebie nie świadczy o dużej liczbie
przedstawicieli naszego gatunku, spełniających to kryterium. Coś tu nie gra.
Wieczorem wybieramy się na wycieczkę do
Hvaru. Oczywiście korzystamy z wodnych taksówek. Patrząc na zbliżające się
szybko miasto, jeszcze przed zejściem na ląd, żałuję, że mamy tak mało czasu na
zwiedzanie. Jest tu takie nagromadzenie zabytków, że wprost trudno w to
uwierzyć. Można by obdzielić nimi kilka znacznie większych miast. No, ale
przecież, swoje cegiełki do historii tego miasta dokładali kolejni gospodarze,
od Ilirów i starożytnych Greków poczynając. Co ważniejsze wiele z tego
dziedzictwa udało się zachować. Duży wpływ na rozwój miasta miało również to,
że było to miejsce zimowania floty
weneckiej. W 1612 r. zorganizowany został w Hvarze, działający do dzisiaj
teatr, uważany za pierwszy w Europie teatr publiczny;
Cóż robić?
Coś trzeba wybrać i liczyć na to, że los da nam możliwość jeszcze kiedyś tu
powrócić. Decydujemy się na zdobycie fortu Španjol wzniesionego w XVI w na miejscu zamku z XIII wieku. Fort
góruje zdecydowanie nad miastem – wznosi się na wysokości 109 m n.p.m. Otoczony
też jest pięknym parkiem, którego nie możemy jednak podziwiać w pełnej
okazałości, bo już jest ciemno. Ale panorama miasta jest fantastyczna. Warto
było wdrapać się na tę górę.
Bardzo
przyjemne doznania z popołudnia i wieczoru sprawiają, że nikt już nie pamięta o
przykrych doznaniach żołądkowych z poprzedniego dnia. Ruszamy więc na podbój
miejscowych knajp. Trafiamy na Trg sv.
Stjepana. Nie tylko my mieliśmy taki pomysł. Całe watahy turystów
przemierzają tar we wszystkich
kierunkach. Niesamowite miejsce, gdzie z każdego zakątka wyziera historia. A
plac nie jest mały, ma ok 4500 m2. powstał przez zasypanie
niewielkiej bocznej zatoczki. A skoro jest taki wielki, to lokali
gastronomicznych jest tu też odpowiednio duża liczba. Trudno się zdecydować. W
końcu wybieramy na chybił trafił. Wybór był, jak najbardziej, trafiony.
Zbieramy się do powrotu do Palmižany. Pojawił się nawet mały deszcz, który
ułatwił nam podjęcie decyzji o powrocie.
Motorówką,
którą płynęliśmy do Hvaru była całkiem szybka, ale ta, którą wracaliśmy była
bardzo szybka. Niesamowity powrót: niebo zaciągnięte chmurami, pędząca w
ciemności motorówka a na horyzoncie nadciągająca burza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz