niedziela, 6 listopada 2011

A jednak się zmienia, nawet w Grecji.

Naousa - przytulne i gościnne miasteczko
       Wciąż wieje z północy. A przecież nie możemy bez końca płynąć na południe lub chociażby na wschód lub zachód. Co prawda to wrzesień i zgodnie  z wszelkimi prognozami meltemi, czyli stały północny wiatr wiejący latem, już dawno przestał wiać ale my jakoś tego nie doświadczamy. Wieje tak od kilku dni i nic nie wskazuje na to by miało się coś w tej materii zmienić. Nawet jeśli to wszystko tylko nam się wydaje.

       Opuszczamy Ormos Faranga i kierujemy się, początkowo na wschód, opływamy południowy kraniec Paros, i później już tylko na północ, z zamiarem dopłynięcia do portu Naousa. Dystans na szczęcie nie jest duży, bo taki sobie wybrałem. Trzeba cierpliwie halsować. Fala za falą, przy wietrze 5-6 B. Jacht nie idzie zbyt ostro, ale może to i lepiej, dzięki temu przechodzimy przez fale pod łagodniejszym kątem. I tak od czasu do czasu jakiś dziad przeleci przez cały jacht i odświeży sternika. Po doświadczeniach poprzedniego dnia nie wydaje się to już takie straszne. Humory załodze dopisują.
Załoga rozdokazywała się na całego

       Wydawało mi się, że prostszego kursu niż ten nasz, już być nie może. Opłynąć wyspę dookoła, wpłynąć do zatoki znajdującej się od północy i prosto do celu. Na GPS-ie wprowadziłem więc tylko pozycję docelową. Moje niechlujstwo i lenistwo zostało obnażone w całej pełni. Jak tak można robić. Nie raz przecież przekonałem się, że morze nie toleruje najmniejszego brakoróbstwa, a jednak jeszcze raz na to sobie pozwoliłem. Nie znałem północnego krańca Paros, nie wiedziałem więc jak wygląda wejście do Zatoki Naousis. Gdy po kilku godzinach tupania pod wiatr znaleźliśmy się gdzieś w pobliżu portu, GPS pokazywał niecałe 4 Mm, otworzyła się przed nami jakaś zatoka. Czyżby to już ta? Może ta, może nie ta. W zasadzie to chyba nie ta, bo to wejście nie jest od północy. No ale GPS pokazuje, że jesteśmy prawe na miejscu. Wydaje mi się, że nie, ale jest jakiś niepokój. Lepiej podpłyńmy do tej zatoki i sprawdźmy. No cóż, wykonaliśmy długi hals tylko po to aby się przekonać, że to faktycznie nie to miejsce. Później następny długi hals, by wrócić na właściwy kurs. Myślę, że straciliśmy w ten sposób, gdzieś, koło godziny czasu, co o tyle było istotne, że załoga była nieco zmęczona po ostatnich dwóch dniach i zależało nam na jak najszybszym dotarciu do portu. Warto by zapamiętać tę naukę na przyszłość. Tym bardziej, że GPS to bardzo zmyślne urządzenie.

         Gdy w końcu ujrzeliśmy prze sobą Ormos Naousis jakoś tak się zrobiło radośniej, spłynęło na nas jakieś odprężenie. Załoga już nie chodziła po pokładzie tylko nieco się nad nim unosiła, poruszając się lekko jakby byli na Księżycu. A później było już tylko lepiej i lepiej. Marina Naousa została mocno przebudowana w ostatnich latach. Zrobiło się więcej miejsca i zainstalowane zostały mooringi. Dzięki temu nie było problemu z cumowaniem. Na kei prąd i woda, tego było nam potrzeba. A to jeszcze nie koniec, w budynku bosmanatu prawdziwe, porządne prysznice. To już po prostu kosmos. Wszystkim tym zawiaduje jeden człowiek. Jeździ sobie tamtejszym meleksem po marinie. Pomaga wszystkim jak może i przyjaźnie się uśmiecha. Takiej mariny tutaj się nie spodziewałem. A jednak, nawet w Grecji coś się zmienia.
Hafenmeister w akcji.

       Wyruszamy do miasta, uzupełnić zakupy, poznać nowe miejsce. A warto, bo Naousa jest niewielka ale bardzo urokliwa. Wąskie uliczki, liczne kafejki, miasteczko jak z folderu reklamującego tradycyjną Grecję. Fajna atmosfera, barwnie i czysto i mimo wszystko nie słychać nadmiernego gwaru turystów, choć wcale ich tam nie brakuje. Uwielbiam chodzić po takich miejscach tuż przed zachodem słońca i wieczorem. Robi się nieco tajemniczo, cichną odgłosy życia codziennego. Słychać jakieś rozmowy knajpkach, gdzie Grecy spotykają się całymi rodzinami. Czasami ktoś się głośno roześmieje i ten dźwięk wydaje się jakiś nienaturalny, jakby nie z tej opowieści. Delektuję się taką chwilą, chcąc ją wydłużać w nieskończoność. Patrzę na tych pogodnych ludzi, na te światła rozświetlające uliczki i place, podświetlające drzewa. Niestety czas bardzo szybko upływa. Kończy się kolejny piękny dzień.
Keja dla jachtów - miła niespodzianka

       Są w miasteczku markety gdzie można kupić wszystko i są niewielkie sklepy specjalistyczne. I tylko uwaga jak będziecie kupowali coś w rodzaju precli w piekarni. Choć desery Grecy robią bardzo słodkie, to te precle, które wg sprzedawczyni miały być słodkie, raczej takie nie były.
Noc zapadła nad Naousa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...