Nasza nacja ma jakąś niezwykłą skłonność do bardzo krytycznej samooceny. Oczywiście, gdy mówimy sami o sobie, to wszystko jest super. Na wszystkim się znamy, jesteśmy świetnymi kierowcami, mamy doskonałe poczucie humoru, jesteśmy wybitnymi organizatorami itd. Gdy zaczynamy mówić o nas, Polakach, ogólnie, nagle się okazuje, że jesteśmy kompletnie do niczego. Jesteśmy leniami, nic nie potrafimy zrobić, kompletnie leży organizacja pracy, nasi lekarze to konowały, politycy to złodzieje i szuje, a jako kierowcy zachowujemy się jak stado baranów! (czy to przypadkiem nie jest obraźliwe dla baranów). Wystarczy jednak rozejrzeć się po naszych najbliższych sąsiadach, czy też po tych dalszych, żeby szybko zorientować się, że tam żyją tacy sami ludzie jak my.
Wszystkie nasze wady odnajdziemy również i tam. Kiedyś nawet, podróżując po niemieckich autostradach, złapałem się na dosyć ryzykownym uogólnieniu, że najgorszymi kierowcami jakimi tam spotkałem są Holendrzy. Szybko jednak się opanowałem. To, że w ciągu, stosunkowo krótkiego czasu, kilku Holendrów wykonało dziwne manewry, nie daje mi absolutnie żadnych podstaw do tak daleko idącego uogólnienia. A afery gospodarcze? Czy to tylko nasza specyfika? Choćby ostatnio dioksyny w niemieckiej żywności. A politycy? Nawet Szwedzi mieli problemy z politykami używającymi służbowych kart kredytowych do płacenia za prywatne zakupy. Francuscy politycy co i raz dostarczają przykładów skandalicznego zachowania. Premier Włoch Berlusconi ….
Rozmyślałem o tym wszystkim patrząc na łyse jak kolano wyspy archipelagu Kornaty. Bardzo mocno reklamowanego parku narodowego, obejmującego ok. 150 wysp i wody wokół nich. Kornaty nie specjalnie mi się podobały, choć niewątpliwie fajnie jest pływać między, tak gęsto usianymi wyspami. Zdania na temat tego co jest piękne, a co nie zwykle są podzielone. Również Kornaty mają swoich wielbicieli. George Bernard Shaw napisał np., że „Bogowie chcieli ukoronować swoje dzieło i ostatniego dnia tworzenia z łez, gwiazd i tchnienia morza stworzyli Kornati”. No cóż, o gustach się nie dyskutuje. Ale to co najbardziej przyciągnęło moją uwagę, to kamienne murki. Jest ich mnóstwo. Dzielą na kawałki, zupełnie łyse i bezludne wyspy. Gdzieś tam od czasu pojawi się jakaś koza, która sobie tylko znanym sposobem przemieszcza się po pionowych urwiskach skalnych. Mało tego, zgodnie z ustawodawstwem chorwackim niczego nie wolno tam budować. Ale murki stoją i przypominają o dziwnej naturze człowieka.
Zatrzymaliśmy się w bardzo przyjemnej zatoczce wyspy Opat. Cisza, spokój, bardzo nas to ucieszyło, bo akurat mieliśmy za sobą dosyć wietrzny i ogólnie trudny dzień żeglugi. Było już gdzieś około 23.00. W knajpce, jedynym obiekcie na wyspie, pustki, piec wygaszony. Skoro jednak przyjechali turyści, to obsługa się sprężyła i przygotowała nam całkiem dobre jadło: ryby i ziemniaki z warzywami pieczone na blasze. Było świetnie, humory nam dopisywały, do momentu gdy przyszło płacić. Była to zdecydowanie najdroższa kolacja jaką było mi dane jeść w Chorwacji i Grecji. Dla niektórych było to w ogóle najdroższa kolacja w życiu. Trzeba przyznać, że Chorwaci bardzo się starają, aby goście uważali pobyt w Chorwacji, za prawdziwy luksus.
Na szczęście, niedaleko jest Szybenik, Skradin i rezerwat Krki. Tam też oskubią was z kasy, ale przynajmniej jest pięknie. Ale to już zupełnie inna historia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz