Aby przeżyć ciekawą przygodę żeglarską i zobaczyć coś ciekawego, czasami ludzie wypuszczają się na dalekie, egzotyczne wyprawy. Niestety niewielu jest szczęśliwców, mogących sobie pozwolić na wielotygodniowe włóczenie się po morzach i oceanach. I też, trzeba to uczciwie powiedzieć, nie dla wszystkich, bujanie się po bezkresnym oceanie jest pasjonujące, to jest zabawa dla prawdziwych miłośników żeglowania. Na szczęście, gdy na pokładzie jest załoga o różnych zapatrywaniach co do piękna tego sportu, przy odrobinie dobrej woli można wymyślić trasy atrakcyjne pod wieloma względami i nie koniecznie gdzieś bardzo daleko. Do takich, bardzo atrakcyjnych akwenów należy wybrzeże Chorwacji, na którym aż się roi od urokliwych zakątków. Do tego klimat tam jest wyjątkowo miły, więc żeglowanie to sama przyjemność.
Do 1991 roku miasto było dosyć bogatym ośrodkiem przemysłowym. Niestety serbskie bombardowania, w okresie wojny po rozpadzie Jugosławii, doprowadziły do tego, że miasto podupadło. W 2003 roku miasto liczyło sobie 37 tyś. mieszkańców.
Pierwszym miejscem które przyciągnęło naszą uwagę była Twierdza św. Michała (Utvrda Sv. Mihovil), górująca nad miastem, Aby wdrapać się na nią trzeba było włożyć nieco wysiłku, a że nie wszyscy członkowie załogi byli w pełnej formie po kolacji dnia poprzedniego, nie było to takie proste. Do tego, po drodze zaszliśmy na cmentarz, gdzie niektórzy najwyraźniej mieliby ochotę pozostać na dłużej.
Z resztą cmentarz sam w sobie bardzo interesujący. Interesujący przez swoje położenie na stromym, skalistym wzniesieniu, interesującym przez inność form grobów, często bardzo ozdobnych czy wreszcie interesujący poprzez historię, której ślady można tam odnaleźć. Główny cel tej części wycieczki wciąż jednak był przed nami. Kto jako tako zebrał się w sobie, ruszył dalej. Warto było. Widoki jakie można podziwiać z wysokości twierdzy są bardzo efektowne.
Gdy już nasyciliśmy się niezwykłymi widokami miast i pobliskich wysp ruszyliśmy zwiedzać miasto. W tym pędzie do góry nie zwróciliśmy uwagi jak urokliwe są wąskie uliczki, ile tam zbytków i bardzo zachęcających knajpek.
Chodzenie po tych tajemniczych zaułkach jest samo w sobie wielką frajdą. I tak klucząc to tu to tam, czasami bez celu, trafiliśmy do jednego ze sztandarowych zabytków miasta, katedry św. Jakuba (sv. Jakov), którą budowano od 1402 roku aż do 1536. Jak w przypadku wielu innych niezwykłych dzieł architektonicznych z XV wieku, również i tu swoje mocne piętno odcisnął genialny chorwacki architekt i budowniczy Juraj Dalmatinac. Powierzono mu kierowanie budową w 1441 roku co też czynił aż do swojej śmierci w 1447 Do tej pory, 71 rzeźb głów mieszkańców Šibeniku jego autorstwa wzbudza powszechne uznanie.
W końcu musieliśmy jednak gdzieś odpocząć, więc daliśmy się skusić jednej z knajpek. Po krótkim, niestety, odpoczynku ruszyliśmy na targ owocowo-warzywny uzupełnić zapasy. Nieco byliśmy rozczarowani wizytą na targu. Ani specjalnego klimatu, ani wielkiego wyboru ani też specjalnie niskich cen tam nie zastaliśmy. Może to nasza wyobraźnia kazała nam oczekiwać nie wiadomo czego, może to wpływ wcześniejszego krążenia ciasnymi zaułkami miasta? Tym czasem, nic z tych rzeczy, jakoś tak bardzo po europejsku, porządnie, ceny niezbyt zróżnicowane, nawet potargować się nie bardzo było można.
Pakujemy zakupy na jacht i ruszamy w górę rzeki Krka. Po drodze mijamy liczne hodowle muli. W końcu przy jednej z nich się zatrzymujemy i kupujemy prawie całe wiadro miejscowego przysmaku. Kapitan zobowiązał się, że osobiście przygotuje mule w winie. W swojej naiwności nie upewniliśmy się co nasz zacny kapitan miał na myśli, mówiąc że przygotuje nam te mule. W praktyce wyszło tak, że przez następne dwie godziny cała załoga miała pełne ręce roboty, a kapitan snuł swoje barwne morskie opowieści. Zapomniałbym, w pewnym momencie wykonał telefon do jednej z knajp w miejscowości Skradin, dokąd zmierzaliśmy i złożył zamówienie na jagnięcinę z rusztu, co jak się później okazało należy mu zaliczyć jako wielki plus. Bo o ile mule nas nie powaliły, to wieczorna uczta z
jagnięciną i pieczonymi rybami w rolach głównych, okazała się być wyśmienita, po prostu palce lizać. Do tego, mieliśmy niewątpliwe szczęście zacumować niemal vis a vis lokalu pewnej wdowy. Sądząc po mnóstwie pamiątek z naszego kraju, nie byliśmy jedynymi Polakami, którzy tam trafili. A specjalnością zakładu są trunki własnej produkcji. Posiedzieliśmy sobie tam, oj posiedzieliśmy! A że, jak już wyżej wspomniałem, na jacht nie mieliśmy daleko, więc nie było problemów z powrotem. Nawet nie była nam potrzebna barlina, która, jak głosi żeglarska legenda, została wynaleziona właśnie w tym miejscu, by żeglarze wychodzący od wdowy nie mieli problemu z odnalezieniem drogi na swoje jachty.
Sama miejscowość też okazała się wielce sympatyczna, z niezwykłym klimatem. Na tym jednak miejscowe atrakcje się nie skończyły. Rano przeokrętowaliśmy się na mały stateczek turystyczny, który zawiózł nas jeszcze bardziej w górę rzeki, do parku narodowego Krka. Móc podziwiać wodospad Skradinski Buk i jego okolice to jest duże przeżycie estetyczne. 800 metrów długości, 17 kaskad, łączna wysokość ok. 46 metrów. Oczywiście, natychmiast, gdzieś z tyłu głowy pojawia się porównanie z rezerwatem Plitwickie Jeziora. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mi się bardziej podobało. Natomiast wiem z całą pewnością, że takie miejsca, że takie przeżycia, jak w ciągu tych dwóch dni, wciąż podsycają we mnie chęć podróżowania i odkrywania dla siebie kolejnych niezwykłych miejsc. To jest właśnie to, szczególnie jak się to robi w tak miłym towarzystwie.
Zdjęcia piękne, zazdroszczę możliwości zwiedzania katedry sv. Jakova...
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się styl, którym opisujesz swoje wrażenia z podróży. Miło mi się czyta Twojego bloga. Niestety ja nigdy nie żeglowałam, ani nie byłam na żadnym jachcie. Zazdroszczę Ci tych podróży od strony wody. Pozdrawiam. Będę tu często zaglądać.
OdpowiedzUsuń