niedziela, 16 listopada 2014

ATENY – NIEMILKNĄCY ZGIEŁK ULICY


      
Niewielki, wąski balkon na czwartym piętrze, pięciu dorosłych facetów siedzących na czym się da i jak się da, jakaś flaszeczka z czymś dobrym i piekielny jazgot ulicy. Tam w dole, na ogromnej, wielopasmowej arterii, każdy kierowca uważa za swój obowiązek nacisnąć klakson przynajmniej raz na pół minuty. Jest ich tam tysiące, pojazdów przelewających się w różnych kierunkach, tworzą niesamowitą kakofonię świdrującą mózg do samego środka i przenikającą na wylot. W innej sytuacji natychmiast uciekłbym z tego balkonu, ryglując drzwi jak tylko można najmocniej. Pewnie nawet zapomniałbym o flaszce. Ale nie tu i nie w tym momencie. Bo to jest hotel Galxy przy Poseidon Avenue w Atenach, a my mamy spędzić w nim ostatnią noc przed naszym rejsem po Morzu Egejskim. Jesteśmy tak naładowani emocjami, że nic nam nie przeszkadza. Przecież jutro wypływamy. Tylko jeszcze te kilkanaście godzin i … No właśnie: kilkanaście godzin, a tu każdy już by chciał ruszać. W tak zwanym międzyczasie dowiadujemy się, że łódka którą mieliśmy płynąć, Bavaria 36 s/y Monomachos, ma poważne uszkodzenie i w związku z tym dostaniemy jacht typu Sun Odyssey 40.3, s/y Adrigo. Moje dotychczasowe doświadczenia z francuskimi jachtami nie były najlepsze, ale na wszelki wypadek nie mówię tego głośno. Natomiast ożywienie wywołuje fakt, że przygotowane przeze mnie okolicznościowe koszulki będą miały nie całkiem adekwatny do okoliczności napis. Akwen i czas są w porządku, tylko jednostka inna. Z całą pewnością na aukcjach kolekcjonerskich w Londynie czy Nowym Jorku te koszulki będą osiągały niebotyczne ceny.
       Sala śniadaniowa w hotelu Galaxy znajduje się na ostatnim piętrze, skąd rozpościera się piękny widok na Zatokę Sarońską. Jeszcze tylko leniwe śniadanko, nawet przyzwoite, i zbieramy się. Teraz już nikt nie myśli o oczekiwaniu. Trzeba przetransportować bagaże do mariny, załatwić formalności, uzupełnić zaopatrzenie i w końcu odebrać łódkę. Aby usprawnić ostatnie przygotowania dzielimy się obowiązkami. Bagaże trafiają na pirs nr 8, przy którym stoi przygotowywany dla nas s/y Adrigo. Ula, Tomek i Romek K. uzupełniają w pobliskim Carrefour zakupy. Ja udaję się do baraku, w którym znajduje się biuro MG Yacht, naszego czarterodawcy. Buda ledwo się trzyma, pełna prowizorka, trwająca długie lata. Pełen luz, na szczęście jest pojemnik z wodą pitną. Wszystko ślimaczy się niemiłosiernie. Pojawiają się jakieś dziwne problemy z kartą kredytową. Po bardzo długiej chwili okazuje się, że to mój bank, Citi blokuje transakcję w trosce o moje pieniądze. Gdzieś po pół godzinie dzwoni do mnie ktoś z banku aby się upewnić, czy faktycznie chciałem dokonać takiej transakcji. Wszystko fajnie, tylko wcześniej nikt mnie nie uprzedzał o takiej procedurze. W końcu jednak pomyślnie kończymy załatwianie formalności i pan z MG Yacht zaoferował podwiezienie samochodem na jacht. Bardzo miło z jego strony, bo Marina Alimos vel Kalamaki do małych nie należy, przewidziana jest na ok 1000 jednostek i przejście od pirsu 3 do pirsu 8 to niezły spacer.

W Grecji keje tętnią życiem. 
       W marinie spotykamy naszych przyjaciół z Wrocławia, którzy właśnie kończą swój dwutygodniowy rejs. Bardzo sympatyczne są takie spotkania. Przysiadamy w przymarinowej kafejce, słońce przyjemnie grzeje, sączymy cokolwiek. Można by tak siedzieć i gawędzić całymi godzinami, wymieniać się doświadczeniami, snuć morskie opowieści. Niestety, jak już bym chciał przejąć w końcu tego Adrigo i wyruszyć na spotkanie naszej przygody. A tu wciąż na coś muszę czekać. No tak, przecież sam, dawno temu napisałem, że podstawowa umiejętność żeglarska to cierpliwe czekanie. No to czekaj chłopie!
       Zjawia się w końcu całkiem sympatyczny człowiek, z jakimś młodym pomocnikiem. Nazywa się Nikos i jak się okazuje, jest właścicielem Adrigo i jeszcze dwóch innych jachtów. Strasznie długi jest ten łańcuch pośredników. Nic dziwnego, że tyle to kosztuje. Sama łódka sprawia dobre wrażenie, jest zadbana, wszystko na swoim miejscu i prawie niczego jej nie brakuje. To „prawie”, to brak rolera grota. Jest Lasy Jack, który jakoś specjalnie mnie nie uszczęśliwia, szczególnie na takiej, całkiem niemałej jednostce. Ale co tam, damy radę. Nikos pokazuje dokładnie co i gdzie jest na jachcie. Pewnie i tak połowy nie będę pamiętał. Szczęśliwie docieramy do finału procedury.  Romciu (K) częstuje Greków Tatrzańskim Czajem, Tomek dorzuca kabanosy i robi się bardzo przyjemnie. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze pożegnać Nikosa, gdy pojawili się Basia i Darek, nasi wrocławscy przyjaciele. Zatem wspólnie wznieśliśmy toast za „rejsa”, oddając należną działkę Neptunowi, choć zapewne Grecy powiedzieliby Posejdonowi. Trzeba okazać mu należny szacunek, bo potrafi on mocno naprzeszkadzać żeglarzom. Ale jak ktoś miał takie trudne dzieciństwo to nic dziwnego, że i sam bywa niekiedy trudny.

Brzeg Eginy poszarpany trójzębem Posejdona
       Posejdon już od narodzin miał pod górkę. Własny ojciec, Kronos, połknął go, bo przepowiednia mówiła, że Kronos zostanie pozbawiony władzy przez własne potomstwo. Niektórzy powiadają, że zamiast malutkiego Posejdona podsunięto strasznemu ojcu muła, a niemowlę ukryto na Rodos gdzie się wychowywał. Później podobną sztuczkę wykonano z młodszym bratem Posejdona, Zeusem, który po dorośnięciu, wspólnie z Metydą (roztropność, przebiegłość), zaaplikowali Kronosowi napój powodujący wymioty i w ten sposób oswobodzono starsze rodzeństwo: Hestię, Demeter, Herę, Hadesa i prawdopodobnie Posejdona, czyli późniejszych wielkich bogów olimpijskich. Panowanie nad morzami, przypadło Posejdonowi w wyniku losowania. Ale to dopiero po wygranej wojnie, wtedy też Posejdon otrzymał swój wspaniały trójząb, prezent od uwolnionych z kronosowej niewoli Cyklopów. A później to już normalnie. Na imprezie urządzonej przez wielkiego Okeanosa na Naksos, poznał swoją przyszłą żonę Amfitrytę. Nie od razu piękna bogini zgodziła się na ożenek z bogiem mórz i oceanów, ale jak tu odmówić komuś, kto jako posłańców i mediatorów wysyła tak urocze stworzenia jak delfiny. W ogóle świat wokół Posejdona był piękny, nic więc dziwnego, że ulegał jego urokom. Pojawia się zatem przy jego boku i Toosa, i Gaia, i Euryala, i Tyro, i Meduza (z tej miłości powstał Pegaz), i Klito, i Chrysogena i nawet Demeter, z którego to związku pojawił się boski koń Arion. Posejdon chętnie też „uczestniczył” w życiu śmiertelnych. M.in. wspólnie z Apollonem zbudowali mury Troi. Mimo to w wojnie trojańskiej wspierał Greków. Jednak był bardzo zniesmaczony ich zachowaniem  po zwycięstwie więc postanowił nieco im podokuczać w czasie ich drogi powrotnej. Jedynie Nestor, Filoklet, Diomedesi i Idomenes, którzy w całym tym szaleństwie potrafili zachować się godnie nie byli niepokojeni przez Posejdona. A już najbardziej bogu mórz podpadł Odyseusz, który oślepił cyklopa Polifema. W sumie Posejdon należał do najważniejszych bogów starożytnej Grecji. Bo jak pisał mistrz Jan Parandowski: „Posejdon jednym spojrzeniem ciemnych oczu uśmierza bałwany, a burze niesforne precz rozpędza.” A do tego choć „przed jego gniewem drży ziemia, morze i człowiek …on pamięta o malutkim ptaszku, zimorodku. Po słotach listopadowych nastają w grudniu dni ciepłe i łagodne, właśnie w czasie, kiedy samiczka zimorodka wysiaduje jajka w gnieździe pływającym. Dla jej spokoju Posejdon wygładza fale i poskramia wiatry.” Nic więc dziwnego, że tak wielkim szacunkiem darzyli Posejdona Grecy i wyprawiali mu co dwa lata, od 582 r p.n.e. wspaniałe igrzyska istmijskie.
       Igrzyska istmijskie odbywały się w Isthmos na Przesmyku Korynckim. Były to trzecie co do ważności igrzyska ogólnohelleńskie, po olimpijskich i pytyjskich. W ich skład wchodziły zawody gimnastyczne, hippiczne oraz muzyczne. Były one kontynuowane w czasach rzymskich. Od 228 roku p.n.e. zaczęli brać w nich udział Rzymianie. Igrzyska zaczęły gromadzić widzów z całego Imperium. Tam właśnie w roku 67 n.e. Neron ogłosił wolność Grecji i uwolnienie jej od wszelkich podatków. Jak sobie uświadamiam w jakich warunkach i przy pomocy jakich środków transportu, podróżowali starożytni Grecy, by wziąć udział w kolejnych igrzyskach odbywających się w różnych miejscach tego państwa, to jestem pełen wielkiego uznania dla ich umiejętności i determinacji.  

Perdika
       Pierwszego dnia Posejdon był dla nas bardzo łagodny, więc  szybko i spokojnie dopływamy do pistacjowej wyspy, Eginy. To bardzo interesująca wyspa, niestety położona zbyt blisko Aten, w związku z czym jest w weekendy oblężona przez Ateńczyków. Właśnie mamy sobotnie późne popołudnie.  Opływamy wyspę od strony wschodniej. Przed nami urokliwa zatoka Agia Marina, skąd kilka lat wcześniej wspinaliśmy się do doskonale zachowanej i świetnie położonej świątyni Afai. (jest taki wpis na moim blogu z 2011: Egina – wyspa tuż przed metą, gdzie zdałem relację z tamtego pobytu). Nawet kiedyś spędziliśmy w tej zatoce noc, jednak gdyby chciał przyjść meltemi, to to miejsce nie jest specjalnie komfortowe. Choć zatoka jest piękna i godna polecenia na krótki postój i kąpielkę. Płyniemy dalej, naszym celem jest Perdika, inne wyjątkowo urocze miejsce na Eginie. To maleńki port po południowo zachodniej stronie wyspy (37o41,4 N; 023o27 E) schowany w niewielkiej zatoce. Jest dobrze widoczny i podejście nie nastręcza trudności.  Okazuje się, że wszystkie miejsca przy kejach są już zajęte. Nie będziemy mogli poszwędać się po nadbrzeżnej uliczce, kuszącej wieloma ciekawymi lokalami, nie odwiedzimy też plaży z parasolami pokrytymi trzciną. Trudno.
       Rzucamy kotwicę w zatoce. Jest tu tak nastrojowo, że nie mam ochoty szukać innego miejsca. Jakże tu inaczej niż w Atenach. A kiedy coś tam sobie podjadamy i popijamy w świetle zachodzącego słońca jest super. I nawet zbyt głośna momentami impreza na jednym z jachtów stojących w porcie nie jest w stanie tego zepsuć. Teraz mogę powiedzieć, że naprawdę rozpoczęliśmy nasz rejs. Czuć tę prawdziwą magię żeglarstwa i Grecji, tej wyspiarskiej Grecji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...