Niewielki,
wąski balkon na czwartym piętrze, pięciu dorosłych facetów siedzących na czym
się da i jak się da, jakaś flaszeczka z czymś dobrym i piekielny jazgot ulicy. Tam
w dole, na ogromnej, wielopasmowej arterii, każdy kierowca uważa za swój
obowiązek nacisnąć klakson przynajmniej raz na pół minuty. Jest ich tam tysiące,
pojazdów przelewających się w różnych kierunkach, tworzą niesamowitą kakofonię
świdrującą mózg do samego środka i przenikającą na wylot. W innej sytuacji
natychmiast uciekłbym z tego balkonu, ryglując drzwi jak tylko można
najmocniej. Pewnie nawet zapomniałbym o flaszce. Ale nie tu i nie w tym
momencie. Bo to jest hotel Galxy przy Poseidon Avenue w Atenach, a my mamy
spędzić w nim ostatnią noc przed naszym rejsem po Morzu Egejskim. Jesteśmy tak
naładowani emocjami, że nic nam nie przeszkadza. Przecież jutro wypływamy.
Tylko jeszcze te kilkanaście godzin i … No właśnie: kilkanaście godzin, a tu
każdy już by chciał ruszać. W tak zwanym międzyczasie dowiadujemy się, że łódka
którą mieliśmy płynąć, Bavaria 36 s/y Monomachos, ma poważne uszkodzenie i w
związku z tym dostaniemy jacht typu Sun Odyssey 40.3, s/y Adrigo. Moje
dotychczasowe doświadczenia z francuskimi jachtami nie były najlepsze, ale na
wszelki wypadek nie mówię tego głośno. Natomiast ożywienie wywołuje fakt, że
przygotowane przeze mnie okolicznościowe koszulki będą miały nie całkiem adekwatny
do okoliczności napis. Akwen i czas są w porządku, tylko jednostka inna. Z całą
pewnością na aukcjach kolekcjonerskich w Londynie czy Nowym Jorku te koszulki
będą osiągały niebotyczne ceny.
Sala
śniadaniowa w hotelu Galaxy znajduje się na ostatnim piętrze, skąd rozpościera
się piękny widok na Zatokę Sarońską. Jeszcze tylko leniwe śniadanko, nawet przyzwoite,
i zbieramy się. Teraz już nikt nie myśli o oczekiwaniu. Trzeba
przetransportować bagaże do mariny, załatwić formalności, uzupełnić
zaopatrzenie i w końcu odebrać łódkę. Aby usprawnić ostatnie przygotowania
dzielimy się obowiązkami. Bagaże trafiają na pirs nr 8, przy którym stoi
przygotowywany dla nas s/y Adrigo. Ula, Tomek i Romek K. uzupełniają w
pobliskim Carrefour zakupy. Ja udaję się do baraku, w którym znajduje się biuro
MG Yacht, naszego czarterodawcy. Buda ledwo się trzyma, pełna prowizorka,
trwająca długie lata. Pełen luz, na szczęście jest pojemnik z wodą pitną.
Wszystko ślimaczy się niemiłosiernie. Pojawiają się jakieś dziwne problemy z
kartą kredytową. Po bardzo długiej chwili okazuje się, że to mój bank, Citi
blokuje transakcję w trosce o moje pieniądze. Gdzieś po pół godzinie dzwoni do
mnie ktoś z banku aby się upewnić, czy faktycznie chciałem dokonać takiej
transakcji. Wszystko fajnie, tylko wcześniej nikt mnie nie uprzedzał o takiej
procedurze. W końcu jednak pomyślnie kończymy załatwianie formalności i pan z
MG Yacht zaoferował podwiezienie samochodem na jacht. Bardzo miło z jego
strony, bo Marina Alimos vel Kalamaki do małych nie należy, przewidziana jest
na ok 1000 jednostek i przejście od pirsu 3 do pirsu 8 to niezły spacer.
W Grecji keje tętnią życiem. |
W marinie
spotykamy naszych przyjaciół z Wrocławia, którzy właśnie kończą swój
dwutygodniowy rejs. Bardzo sympatyczne są takie spotkania. Przysiadamy w
przymarinowej kafejce, słońce przyjemnie grzeje, sączymy cokolwiek. Można by
tak siedzieć i gawędzić całymi godzinami, wymieniać się doświadczeniami, snuć
morskie opowieści. Niestety, jak już bym chciał przejąć w końcu tego Adrigo i
wyruszyć na spotkanie naszej przygody. A tu wciąż na coś muszę czekać. No tak,
przecież sam, dawno temu napisałem, że podstawowa umiejętność żeglarska to
cierpliwe czekanie. No to czekaj chłopie!
Zjawia się w
końcu całkiem sympatyczny człowiek, z jakimś młodym pomocnikiem. Nazywa się
Nikos i jak się okazuje, jest właścicielem Adrigo i jeszcze dwóch innych
jachtów. Strasznie długi jest ten łańcuch pośredników. Nic dziwnego, że tyle to
kosztuje. Sama łódka sprawia dobre wrażenie, jest zadbana, wszystko na swoim
miejscu i prawie niczego jej nie brakuje. To „prawie”, to brak rolera grota.
Jest Lasy Jack, który jakoś specjalnie mnie nie uszczęśliwia, szczególnie na
takiej, całkiem niemałej jednostce. Ale co tam, damy radę. Nikos pokazuje
dokładnie co i gdzie jest na jachcie. Pewnie i tak połowy nie będę pamiętał.
Szczęśliwie docieramy do finału procedury.
Romciu (K) częstuje Greków Tatrzańskim Czajem, Tomek dorzuca kabanosy i
robi się bardzo przyjemnie. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze pożegnać Nikosa, gdy
pojawili się Basia i Darek, nasi wrocławscy przyjaciele. Zatem wspólnie
wznieśliśmy toast za „rejsa”, oddając należną działkę Neptunowi, choć zapewne
Grecy powiedzieliby Posejdonowi. Trzeba okazać mu należny szacunek, bo potrafi
on mocno naprzeszkadzać żeglarzom. Ale jak ktoś miał takie trudne dzieciństwo
to nic dziwnego, że i sam bywa niekiedy trudny.
Brzeg Eginy poszarpany trójzębem Posejdona |
Posejdon już
od narodzin miał pod górkę. Własny ojciec, Kronos, połknął go, bo przepowiednia
mówiła, że Kronos zostanie pozbawiony władzy przez własne potomstwo. Niektórzy
powiadają, że zamiast malutkiego Posejdona podsunięto strasznemu ojcu muła, a
niemowlę ukryto na Rodos gdzie się wychowywał. Później podobną sztuczkę
wykonano z młodszym bratem Posejdona, Zeusem, który po dorośnięciu, wspólnie z
Metydą (roztropność, przebiegłość), zaaplikowali Kronosowi napój powodujący
wymioty i w ten sposób oswobodzono starsze rodzeństwo: Hestię, Demeter, Herę,
Hadesa i prawdopodobnie Posejdona, czyli późniejszych wielkich bogów
olimpijskich. Panowanie nad morzami, przypadło Posejdonowi w wyniku losowania.
Ale to dopiero po wygranej wojnie, wtedy też Posejdon otrzymał swój wspaniały
trójząb, prezent od uwolnionych z kronosowej niewoli Cyklopów. A później to już
normalnie. Na imprezie urządzonej przez wielkiego Okeanosa na Naksos, poznał
swoją przyszłą żonę Amfitrytę. Nie od razu piękna bogini zgodziła się na ożenek
z bogiem mórz i oceanów, ale jak tu odmówić komuś, kto jako posłańców i
mediatorów wysyła tak urocze stworzenia jak delfiny. W ogóle świat wokół
Posejdona był piękny, nic więc dziwnego, że ulegał jego urokom. Pojawia się
zatem przy jego boku i Toosa, i Gaia, i Euryala, i Tyro, i Meduza (z tej
miłości powstał Pegaz), i Klito, i Chrysogena i nawet Demeter, z którego to
związku pojawił się boski koń Arion. Posejdon chętnie też „uczestniczył” w
życiu śmiertelnych. M.in. wspólnie z Apollonem zbudowali mury Troi. Mimo to w
wojnie trojańskiej wspierał Greków. Jednak był bardzo zniesmaczony ich
zachowaniem po zwycięstwie więc
postanowił nieco im podokuczać w czasie ich drogi powrotnej. Jedynie Nestor,
Filoklet, Diomedesi i Idomenes, którzy w całym tym szaleństwie potrafili
zachować się godnie nie byli niepokojeni przez Posejdona. A już najbardziej
bogu mórz podpadł Odyseusz, który oślepił cyklopa Polifema. W sumie Posejdon
należał do najważniejszych bogów starożytnej Grecji. Bo jak pisał mistrz Jan
Parandowski: „Posejdon jednym spojrzeniem ciemnych oczu uśmierza bałwany, a
burze niesforne precz rozpędza.” A do tego choć „przed jego gniewem drży
ziemia, morze i człowiek …on pamięta o malutkim ptaszku, zimorodku. Po słotach
listopadowych nastają w grudniu dni ciepłe i łagodne, właśnie w czasie, kiedy
samiczka zimorodka wysiaduje jajka w gnieździe pływającym. Dla jej spokoju
Posejdon wygładza fale i poskramia wiatry.” Nic więc dziwnego, że tak wielkim
szacunkiem darzyli Posejdona Grecy i wyprawiali mu co dwa lata, od 582 r p.n.e. wspaniałe igrzyska istmijskie.
Igrzyska
istmijskie odbywały się w Isthmos na Przesmyku Korynckim. Były to trzecie co do
ważności igrzyska ogólnohelleńskie, po olimpijskich i pytyjskich. W ich skład
wchodziły zawody gimnastyczne, hippiczne oraz muzyczne. Były one kontynuowane w
czasach rzymskich. Od 228 roku p.n.e. zaczęli brać w nich udział Rzymianie.
Igrzyska zaczęły gromadzić widzów z całego Imperium. Tam właśnie w roku 67 n.e.
Neron ogłosił wolność Grecji i uwolnienie jej od wszelkich podatków. Jak sobie
uświadamiam w jakich warunkach i przy pomocy jakich środków transportu,
podróżowali starożytni Grecy, by wziąć udział w kolejnych igrzyskach
odbywających się w różnych miejscach tego państwa, to jestem pełen wielkiego
uznania dla ich umiejętności i determinacji.
Perdika |
Pierwszego
dnia Posejdon był dla nas bardzo łagodny, więc szybko i spokojnie dopływamy do pistacjowej
wyspy, Eginy. To bardzo interesująca wyspa, niestety położona zbyt blisko Aten,
w związku z czym jest w weekendy oblężona przez Ateńczyków. Właśnie mamy
sobotnie późne popołudnie. Opływamy wyspę
od strony wschodniej. Przed nami urokliwa zatoka Agia Marina, skąd kilka lat
wcześniej wspinaliśmy się do doskonale zachowanej i świetnie położonej świątyni
Afai. (jest taki wpis na moim blogu z 2011: Egina – wyspa tuż przed metą, gdzie
zdałem relację z tamtego pobytu). Nawet kiedyś spędziliśmy w tej zatoce noc,
jednak gdyby chciał przyjść meltemi, to to miejsce nie jest specjalnie
komfortowe. Choć zatoka jest piękna i godna polecenia na krótki postój i
kąpielkę. Płyniemy dalej, naszym celem jest Perdika, inne wyjątkowo urocze
miejsce na Eginie. To maleńki port po południowo zachodniej stronie wyspy (37o41,4
N; 023o27 E) schowany w niewielkiej zatoce. Jest dobrze widoczny i
podejście nie nastręcza trudności. Okazuje się, że wszystkie miejsca przy kejach
są już zajęte. Nie będziemy mogli poszwędać się po nadbrzeżnej uliczce,
kuszącej wieloma ciekawymi lokalami, nie odwiedzimy też plaży z parasolami
pokrytymi trzciną. Trudno.
Rzucamy kotwicę w zatoce. Jest tu tak
nastrojowo, że nie mam ochoty szukać innego miejsca. Jakże tu inaczej niż w
Atenach. A kiedy coś tam sobie podjadamy i popijamy w świetle zachodzącego
słońca jest super. I nawet zbyt głośna momentami impreza na jednym z jachtów
stojących w porcie nie jest w stanie tego zepsuć. Teraz mogę powiedzieć, że
naprawdę rozpoczęliśmy nasz rejs. Czuć tę prawdziwą magię żeglarstwa i Grecji,
tej wyspiarskiej Grecji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz