W dniach 15-16 września odbyły się kolejne regaty
o puchar Magnolii organizowane przez Pałac Młodzieży. Zdaje się, że ta instytucja teraz nazywa się jakoś inaczej, ale dla mojego pokolenia, to jest Pałac Młodzieży i koniec. Bardzo ciekawe regaty, ponieważ organizatorom się chce coś
zrobić do tego mieliśmy całkiem ciekawe wiatry. Rozstawiane są boje trójkąta, boja startowa, i boja mety. Ustawienie
boi jest przemyślane. Pierwszy i ostatni kurs są kursami ostrymi. Organizatorzy
nie poprzestali na ustawieniu statku komisji i wystawieniu jednej boi
ograniczającej linię startu i mety oraz wyznaczeniu jakiegoś znaku
nawigacyjnego lub wyspy jako punktów zwrotnych jak to się przeważnie dzieje. Choć zdarzają się też regaty, na których organizatorom nie chce się nawet ustawiać normalnej lini mety, tylko stoją na jakimś pomoście, biorą namiar na jakąś stałą boję i w ten sposób tworzą linię mety. Do tego wyścigi były stosunkowo
krótkie, można więc było jednego dnia rozegrać trzy wyścigi i drugiego dnia
jeszcze jeden, w związku z czym nie było problemów przy ustalaniu kolejności,
jak to często się dzieje, gdy w regatach rozgrywane są tylko dwa wyścigi. Była to też dodatkowa szansa dla uczestników. Jeżeli komuś coś nie wyszło w jednym wyścigu, mógł odrobić straty w pozostałych. Brawo
dla organizatorów.
Zanim jeszcze regaty się zaczęły mieliśmy wywrotkę Tomahowka. Mógłby ktoś powiedzieć: nic nowego, co chwilę się kładą. Faktycznie, "latawiec", jak nazywany jest ten jacht wśród żeglarzy ma niejaką skłonność do wywrotek. Tym niemniej, za każdym razem gdy to się dzieje, zawsze wywołuje to pewne poruszenie. Rzecz miała miejsce przed pierwszym wyścigiem, a ponieważ koledzy nie byli w stanie podnieść jachtu, oznaczało to dla nich koniec udziału w regatach.
Już dawno straciłem złudzenia, że
jeszcze coś możemy na Rudziku zwojować. A jednak jak się okazuje, można rywalizować
również o dalsze miejsca i mogą towarzyszyć temu całkiem spore emocje. Tym razem był to Alderan i Rufus. Oto
pojawia się jakiś konkurent dysponujący podobnymi możliwościami jak my. Nie
jest łatwo go pokonać, ale jest możliwe. Więc się ścigamy. Ale dojrzałem też do
jeszcze innego rodzaju doświadczeń. Pierwszego dnia po
każdym wyścigu miałem poczucie, że coś poszło nie tak, coś zrobiliśmy
nie tak. Do tego kolizja na starcie z kolegą z naszego klubu, bo nie utrzymałem
jachtu przy silnym szkwale. Do diabła, to nie był dobry dzień. Tylko połowa
drugiego wyścigu wyszła w miarę dobrze. Czułem to i było mi z tym źle. Tak nie
można pływać. Nie jesteśmy przecież żółtodziobami, którzy dopiero się uczą żeglowania.
Natomiast drugiego dnia było zupełnie inaczej. Od startu do mety wszystko robiliśmy
jak należy. I mimo, że zajęliśmy dopiero 5 miejsce na siedem jachtów
startujących w naszej grupie byłem zadowolony z tego co zrobiliśmy. Popłynęliśmy
tak jak można było najlepiej, a że inne jachty były szybsze? Były, i nic na to
nie poradzimy. Najważniejsze, że my swoją robotę wykonaliśmy solidnie. Bardzo
przyjemne uczucie.
Ostatecznie naszą grupę, III KWR, wygrała Nefertiti. Zdaje się, że w tym roku nie ma na nią siły. Drugie miejsce zajęła Halszka, mocno poprzerabiana carina. Trzeci był OM. Dżentelmenów pływających na Om-ie podziwiam od dawna. Panowie najmłodsi już nie są, ale żeglują doskonale. Czwarty był jacht Lively. Myślę, że jego możliwości są znacznie większe, ale kolega Bronek pływa na tej łódce dopiero pierwszy sezon i dopiero się jej uczy. My zajęliśmy piąte miejsce, a za nami był Alderan i Rufus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz