Od kilku lat żegluję na carinie mojego
kolegi. Na niej zdobywam doświadczenie żeglarskie, na niej bierzemy udział w regatach, raz nawet wystartowałem na niej w
regatach samotników na Jeziorze Dąbskim. Bardzo dzielna i bardzo wdzięczna łódka. Jakaż ona jest
wyrozumiała dla mojej żeglarskiej ignorancji, niczym kochająca, troskliwa
mateczka. Czasami lekko skarci za gapiostwo, robiąc karne kółeczko, admiralnie
(licencja Geo – pozdrawiam gorąco) jednak bardzo dba aby nie stała mi się
krzywda. Niestety ma carinka swoje naturalne ograniczenia i z tym niestety nic
już zrobić nie mogę. Z tego powodu nigdy nie braliśmy na niej udziału w
regatach Unity Line. Tym razem nadarzyła się okazja, by wprosić się na jacht
innego kolegi, na Jankową Marimbę. Wielką frajdę sprawił mi Janek, zapraszając
mnie do załogi. Z góry zakładałem, że będę robił za hołotę szotową, w końcu
obaj moi koledzy to zdecydowanie bardziej doświadczeni żeglarze, a do tego
nigdy wcześniej nie byłem na Marimbie, nawet w porcie. W rezultacie popłynęliśmy we trzech, jak
zwykle trzech starszych dżentelmenów.
Marimba |
Jachty startujące w regatach zbierały się w Świnoujściu w czwartek, 09
sierpnia, do późnych godzin nocnych. Ostatecznie w regatach wzięło udział 107
jachtów z 403 uczestnikami z Polski i Niemiec. Całkiem spora flotylla.
Pierwszy wyścig Świnoujście – Kröslin miał ok. 32 Mm
długości. Wiatr 4 B i dosyć wysoka fala. Co ciekawe, oba kursy, do boi zwrotnej
i do mety, były kursami ostrymi. Mimo
wszystko płynęło się bardzo przyjemnie i dosyć szybko. Gdy byliśmy już
stosunkowo blisko mety usłyszeliśmy „na radio”, że ktoś potrzebuje pomocy. Niestety,
takie rzeczy na morzu się zdarzają. Wytężyliśmy słuch i wzrok wypatrując czy
coś nie dzieje się w pobliżu. Pierwsze komunikaty podawane przez poszkodowanych
były niestety nieco mylące co do pozycji. Jeszcze większe zaskoczenie wywołała
informacja o przyczynie problemów: zerwał się reling, silnik uszkodzony, jacht
jest niestabilny. O co chodzi? Jaką rolę na tym jachcie spełnia reling? Zdaje się,
że kolegom zabrakło spokoju. Okazało się, że to co im się zerwało to była wanta.
W końcu udało się ich namierzyć i mimo dużej odległości, ruszył im na pomoc
jacht Maxi. Poszkodowani przez pewien czas się nie odzywali. Maxi bezskutecznie
ich wywoływało. W końcu jak się odezwali, to poinformowali, że wezwali na pomoc
niemieckie pogotowie (?). Na wodzie pojawiła się jednostka SAR. Niezłe
zamieszanie. Jak nie trudno się domyślić, wszystko skończyło się dobrze. Ot,
takie sobie urozmaicenie wielogodzinnych zmagań na morzu.
Na torze do Kroslin |
Za linią mety zmieniamy kurs, odpadamy
od wiatru. Piękna jazda, cały czas ponad 6 knotów wiatrem w okolicach połówki.
Uwaga! Bezwzględnie należy trzymać się toru. Po bokach płycizny lub kamienie.
Wydawało się, że wszyscy o tym wiedzą. A jednak znalazł się jeden Jaś
wędrowniczek, który postanowił podążać własnymi drogami. A kto na skróty
halsuje w porcie nie nocuje, jak mawiali starożytni Indianie. No i siadł
kolega, na szczęście na mieliźnie nie na kamieniach. I myślicie, że to któryś z
naszych cwaniaczków? Nie, nie, nie. To jeden z naszych niemiecki kolegów. A
czas mijał, ani się obejrzeliśmy jak minęła godzina, żeglugi. A jutro start o 9
rana w tym samym miejscu, gdzie dzisiaj meta.. Oj, nie pośpimy sobie.
Statek komisji |
Dopływamy do mariny Kröslin. Całkiem
spora. Jest nawet na wejściu informacja gdzie mają się kierować jachty
uczestniczące w regatach Unity Line. Niestety, przy wskazanej kei, raczej
trudno upchać sto jachtów. Ludzie szukają miejsca na własną rękę. Robi się
nieco bałaganu. Ktoś kogoś przegania. Na większości pustych stanowisk zakaz
cumowania, zarezerwowane. Z mariny nikt się nie pojawił aby jakoś pokierować
ruchem. Nikt nie wpadł na pomysł, aby jachty z regat ustawiać na miejscach
miejscowych jachtów, które wypłynęły na dłuższe pływania. W końcu jakoś się
poustawialiśmy, bez pomocy gospodarzy, którzy podobno słyną ze świetnej,
niemieckiej, organizacji.. Kiedy już się ogarnęliśmy spotkało nas kolejne
rozczarowanie. Nikt specjalnie się nami nie interesował, nie było tradycyjnego
poczęstunku piwo i kiełbaska. W zasadzie było, tyle, że za własne pieniądze.
Nawet informacja o miejscu i czasie wręczenia nagrody dla zwycięzcy etapu była
z lekka niejawna. Gdy trafiliśmy na miejscu, w zasadzie było już po wszystkim.
Poszliśmy więc do miejscowej tawerny na piwo. Obsługa sympatyczna,
uśmiechnięta, ale sam lokal jakiś taki nijaki, bez klimatu jak w mydelniczce,
czysto i pachnąco tylko konsumpcji niesprzyjająco.
Fragment mariny Kroslin |
Marina duża, ale podobnie jak tawerna,
bez klimatu a do tego minimalna ilość sanitariatów. To co się tam działo rano,
to prawdziwy horror. Płyńmy już do Świnoujścia.
Wypływamy z Kroslin |
Drugi wyścig, na takiej samej trasie,
tylko w odwrotnym kierunku, był jeszcze przyjemniejszy niż pierwszy. Wiatr
podobny, tylko fala nieco mniejsza. Do boi ostro, ale jednym halsem, od boi
baksztag. I tu zaczęły dziać się dziwne rzeczy z naszą łódką. Postawiliśmy z
wielkim trudem, przez mój błąd, genakera a łódka nie chciała płynąć. Mieliśmy
znacznie mniejszą prędkość niż wczoraj płynąc połówką za metą na genule. Ta
część wyścigu miała ok. 18 Mm, i przez cały ten dystans nie udało nam się
dociec, dlaczego tak nie jedzie.
Start do 2 etapu |
Niedzielna uroczystość rozdania nagród
została przygotowana i przeprowadzona z dużym rozmachem. Główny sponsor
imprezy, firma Unity Line, zadbał i o nagrody i o poczęstunek. Wszystkiego było
tak dużo, że aż szkoda było kończyć tę imprezę. Niestety do Szczecina kawał
drogi.
Ceremonia wręczania nagród trwała
odpowiednio długo do ilości klas. W każdej klasie nagrodzono trzy pierwsze jachty.
W klasach, które mnie najbardziej interesowały, to w klasie I KWR zgodnie z
oczekiwaniami, wygrał Aleksander Mikołajów na Nefertiti, w naszej II KWR
Andrzej Sokołowski na Orsonie, w III KWR też raczej planowo Michał Jabłoński na
Exocecie, w ORC wygrała Kati Rolf na jachcie Ruden, w samotnikach bez pomiaru
Zbigniew Andruszkiewicz. Jednak najwięcej braw dostał Ralf Pritzkow płynący na
jachcie Seba, który wygrał samotników KWR, a który poza jachtem porusza się na
wózku inwalidzkim. Bardzo dzielny człowiek. Były też nagrody okolicznościowe, w
tym nagroda dla Adama Lisieckiego z okazji jego jubileuszu 50-lecia żeglowania.
Serdeczne gratulacje Adam!
My tym razem nie załapaliśmy się na
pudło. Tym niemniej te regaty były dla mnie bardzo udane. Cztery dni fajnego
żeglowania i długie, interesujące wieczorne rozmowy z kolegami z jachtu. Och te
wieczorne pogwarki!
PS.
Okazało się, że nie robiłem tylko i wyłącznie za hołotę szotową. Okoliczności i decyzje moich kolegów sprawiły, że większość czasu spędziłem z rumplem w dłoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz