Wymiana załóg w Wolinie |
Konieczność żeglowania pod wiatr sprawiła, że błyskawicznie jachty rozjechały się w różne strony, każdy szukał swojego optymalnego halsu. Nie było łatwo. Na jednym halsie udawało się nam przekraczać prędkość 5 węzłów, na drugim za sprawą wysokiej i stromej fali, momentami spadała poniżej 3. To był chyba najtrudniejszy moment wyścigu, właśnie to poszukiwanie optymalnego ułożenia i kursu. Gdy się rozejrzałem, łódki były już rozrzucone po ogromnej połaci zalewu niczym gwiazdy z odległych galaktyk na bezchmurnym niebie. Czy ktoś jeszcze pamięta jak wygląda bezchmurne niebo? Czy przypadkiem nie występuje ono już tylko w opowieściach z naszego odległego dzieciństwa? Pojedyncze żagle aż po horyzont, czasami jakieś dwa jachty przyklejone do siebie, do tego ciężkie chmury i mocno rozkołysane wody zalewu. Fanie to wygląda, choć nie wszyscy uczestnicy regat dobrze znosili te warunki. Gdy pojawiły się sieci rybaków, te punkciki rozjechały się jeszcze bardziej. I oto jakimś cudownym zrządzeniem losu, te wszystkie punkty zaczęły się zjeżdżać przy boi zwrotnej. Dopiero teraz było widać tak naprawdę kto jest z przodu a kto z tyłu. Stawka była bardzo rozciągnięta, wdawało się, że nic już nie może się zmienić i tak też było. Prosty, baksztagowy kurs prosto do mety. Przy 5 B to sama przyjemność. A potem to już tylko wielkie suszenie. W Nowym Warpnie jak zwykle fajnie przyjęcie. Ludzie z przystani bardzo starali się pomagać przy cumowaniu jachtów. Bardzo miłe przyjęcie przy kei i tradycyjnie sympatyczny wieczór przy grochówce zaserwowanej przez gospodarzy. Był też i grill, ale nie wiem kto był w tym wypadku prowodyrem. Chyba Dobrawa, ale nie jestem pewien czy nie maczało w tym palców Triché. Jeżeli coś pokręciłem to przepraszam.
A w Wolinie, jedlim, pilim i dobrze się bawilim |
Powiada się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Z pewnością tak jest. Nie brakuje przecież ludzi mądrych, pracowitych, zdolnych i utalentowanych. Rzecz raczej w ich wynajdywaniu i właściwym wykorzystywaniu ich talentów. Tak, to z całą pewnością prawda, ale jednak wszystko kręci się dzięki tym niezwykłym jednostkom, którym przede wszystkim się chce. Bez przerwy słyszymy ile to geniuszy wokół nas, tylko im się nie chce. Wieczór przed etapem Wolin – Nowe Warpno spędziliśmy na przystani w Wolinie. Tam też jest taka osoba, pani Lucyna. Gdy pan burmistrz witał żeglarzy i zebranych gości, właśnie ona jako jedyna dostała prawdziwą owację. Pan burmistrz żartobliwie zauważył, że jeszcze długo będzie musiał pracować, aby być tak przywitanym. Ale tak to jest, gdy znajdzie się taka osoba, której się chce, która robi to co robi z pasją i uśmiechem na ustach.
Oprócz pana burmistrza krótkie przemówienie wygłosił pan przewodniczący rady. Nie wiem czy panu przewodniczącemu tak bardzo zależało by powiedzieć te parę słów, czy był tak stremowany, ale z daleka było widać jego wielkie zdenerwowanie. O ile przemówienie pana burmistrza był zwarte, energiczne, pełne życzliwości dla żeglarzy i promujące Wolin i okolice, to wystąpienie pana przewodniczącego było … nieco podminowane. A gdy na koniec życzył żeglarzom wiatru pod kilem … Ech dajmy już spokój.
W Nowym Warpnie lubią żeglarzy. |
Z wielką przyjemnością zawsze przypływam do Nowego Warpna. Lubię tamtejszą przystań, lubię miasto. Tym razem koledzy zachęcali mnie do skosztowania pierogów w barze Argus, delikatnie ostrzegając, że pani tam obsługująca jest … specyficzna, taki folklor. No cóż pogoda była jaka była, zimo i mokro więc bez specjalnego oporu daliśmy się namówić na wizytę w tym lokalu. Gdy przyszliśmy, było już parę oso bób. Fajnie, trochę ludzie sobie zarobią, w końcu Nowe Warpno do najbogatszych nie należy i takich imprez jak zakończenie etapu ERT zbyt wielu nie ma. Gdy weszliśmy do środka wraz z koleżeństwem z Triché usłyszeliśmy następujący dialog:
- Dzień dobry, będzie można coś zjeść ? – zapytała koleżanka z uśmiechem na twarzy.
- Ale trzeba będzie długo czekać – odpowiedziała niezbyt szczęśliwa pani, niczym znużona księżniczka, obsługująca gości.
- Poczekamy. – odpowiedziała spokojnie koleżanka
- Ale trzeba będzie czekać długo, bardzo długo! - głos księżniczki z Argusa był już zdecydowanie bardziej niecierpliwy.
- Damy radę. – dobry nastrój wciąż nie opuszczał naszej koleżanki.
- Ale nie wiem czy my damy radę. – księżniczka miała już wyraźnie dosyć tej rozmowy.
- To co, mamy już sobie iść? – pół żartem, pół serio zapytała dzielna żeglarka.
- Możecie sobie iść! – Księżniczka już nie ukrywała złości i zniecierpliwienia.
Jak dla mnie, to już wystarczyło. To co niektórzy nazywali folklorem, to było najzwyklejsze chamstwo. Co w ludziach siedzi, że godzą się by ich tak traktowano? Masochiści? Chamstwo zwane folklorem. Świetne. Ja ten wytworny lokal, o nazwie Argus będę omijał szerokim łukiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz