Okazuje się jednak, że włodarze Świnoujścia nie zechcieli poprzestać na tym co było i marina w nadmorskim kurorcie przywitała nas wielkim placem budowy. Tam naprawdę dużo się dzieje i wszystko na to wskazuje, że gdy przypłyniemy tam w ramach 48 ERT, będzie tam po prostu pięknie. Już nie mogę doczekać się przyszłorocznej wizyty.
Jest tylko jeden mały szkopuł, ludzie. Konkretnie, personel mariny. Przez te dwa dni, kiedy Świnoujście było bazą regat, nie widziałem nikogo uśmiechniętego. Ludzie albo obojętni, albo źli na cały świat, albo nadęci i okazujący lekceważenie. Nie wymagam nie wiadomo czego, niech po prostu uśmiechają się do ludzi, niech będą pogodnie życzliwi. Jak sobie przypomnę roześmiany i rozgadany personel marin w Chorwacji, to uśmiech sam pojawia się na twarzy. Prawdą jest, że tamte mariny są piekielni drogie, ale mam wrażenie, że to nie jest kwestia pieniędzy. Raczej kwestia mentalności. A może u nas jest za mało słońca i dla tego ludzie są tacy niedorobieni?
Pogoda znowu się zepsuła. Wiatr stężał, zaczęło padać. Kilka załóg zrezygnowało ze startu w wyścigu o Błękitną Wstęgę Zatoki Pomorskiej. Wiał nietypowy wiatr z południa. Po wyjściu na zatokę okazało się, że to może być nawet 7 do 8, ale jak już wypłynęliśmy to będziemy się ścigać.
Pierwsza boja zwrotna wystawiona była, mniej więcej na północny zachód od linii startu. Ten hals dla naszej łupinki nawet nie był najgorszy. Trzeba tylko było uważać aby panować nad łódką. Udawało nam się utrzymywać na niezłej pozycji. Po zwrocie na południe rozpoczęły się prawdziwe zmagania, tyle że nie z konkurentami a z żywiołem. Silny wiatr i wzrastająca fala sprawiły, że mieliśmy ogromne problemy ze zbliżaniem się do drugiej boi zwrotnej. Kolejne halsy niewiele zbliżały nas do celu. Woda lała się ze wszystkich stron. Duże jachty tym czasem odjechały w siną dal. Nawet nie powąchaliśmy smrodu za nimi bo był za silny wiatr. Na domiar złego organizatorzy nie podali pozycji na jakiej będzie ustawiona boja. Była tylko informacja, że będzie na wysokości plaży. Przy tej pogodzie, tak ustawiona boja, była bardzo źle widoczna. Dopiero tuż przed brzegiem można było ją dostrzec.
Ale na tym halsie, nie tylko my mieliśmy kłopoty. Tomahawk, czyli latawiec jak my go nazywamy, zaliczył wywrotkę. Po dłuższych zmaganiach udało się załodze jakoś jacht postawić, ale nie byli w stanie płynąć dalej i policja odholowała ich do mariny. Jeszcze na dobre nie skończyła się akcja ratunkowa Tomahawka, a już potrzebował pomocy Aviator. Ten z kolei stracił maszt. Koledzy z Talaji jako pierwsi zaofiarowali swoją pomoc, rezygnując tym samym z udziału w wyścigu. Brawo TALAJA ! Za chwilę kolejny jacht wycofał się z regat w wyniku złamania się salingu. Na szczęście nic więcej nie zostało uszkodzone i koledzy wrócili do mariny o własnych siłach.
Po minięciu, tej nieszczęsnej boi pod brzegiem, do mety płynęliśmy połówką więc było zdecydowanie lżej. Wyścig jednak był już rozstrzygnięty.
Wieczorem odbyło się spotkanie z władzami miasta i poczęstunek w tawernie (wszak to oficjalna impreza z udziałem pani wiceprezydent Świnoujścia). Najpierw było więc oficjalnie, a później zajęcia w tak zwanych podgrupach. Ależ jest przepaść między tymi światami, zupełnie jakby znajdowały się na dwóch różnych końcach galaktyki. Z jednej strony przemówienia, podziękowania (nie zawsze szczere i nie zawsze zasłużone) i anemiczne oklaski. Z drugiej wprost gejzery dobrego humoru. Żeglarska brać lubi się bawić, lubi się śmiać, nawet po tak ciężkim dniu. Co kawałek, na kolejnych jachtach zbierali się ludzie z różnych jednostek i snuli niekończące się morskie opowieści.
Świetne zdjęcia, bardzo oddają dramaturgię i ciekawą rywalizację na zawodach.
OdpowiedzUsuń