środa, 21 września 2016

Veli Iž i Zatoka Pantera

       


       Pogoda iście wakacyjna. Cieplutko, słonecznie i, niestety bezwietrznie. Nic tylko wygodnie się ułożyć i bujać w obłokach. Ale nie tak od razu. Co prawda nie wybieram przejścia między Lukovnikiem a stałym lądem gdzie głębokość dochodzi zaledwie do 2 metrów, a przejście między Lukovnikiem a Logorun, ale i tam szybko spadająca głębokość wywołuje na pokładzie pewne poruszenie. Na głos odczytują wskazania sondy z lekkim napięciem w głosie. Maksymalna głębokość tego przejścia to co prawda 5 metrów ale bliżej wysepek tempo wypłycania jest jeszcze większe. Trzeba trzymać się precyzyjnie środka. A i tak w pewnym momencie wskazania sondy zbliżają się niebezpiecznie do 2 metrów. Jednak zaraz po minięciu przesmyku dosyć szybko głębokość się zwiększa. Można iść spać. Wiatru jak nie było tak nie ma.

hodowla
       Kierujemy się w kierunku NW. Mijamy Murter i płyniemy wzdłuż wyspy Pašman. Następuje korekta pierwotnych planów. Zamiast do Betiny położonej w pobliżu, płyniemy zdecydowanie dalej, do Veli Iž. Nic się nie dzieje. Rozglądam się na prawo i lewo. Studiuję mapę. Szukam jakiegoś przytulnego miejsca na kąpielkę. Ale leniwą atmosferę na jachcie najpierw zakłóca  jakieś dziwadło na morzu. Dopiero po chwili rozpoznaję, że to hodowla ryb. Tuż obok wysepki Bisage potężna hodowla ciągnąca się długim pasem w poprzek naszej trasy. Niby niewiele widać nad powierzchnią wody, tym niemniej spotkanie z taką instalacją jest w tych warunkach jakimś urozmaiceniem. A już kawałek dalej widzimy wyspę Ugljan. Mój palec wskazujący wyraźnie kieruje się w tamtą stronę. Tak tam staniemy się wykąpać. Tylko, którą zatoczkę spośród dwóch tam będących wybrać? O wyborze decydują izobaty, a dokładniej ich zagęszczenie. Zbyt dużo łańcucha kotwicznego to my nie mamy, raptem 50 m, wybieram więc tę zatoczkę po prawej, czyli Zatokę Lamljana Mala. Tam jest zdecydowanie więcej dna z głębokością poniżej 10 m. No i pięknie! Tak stoimy! Do wody! Marcin niemal natychmiast wskakuje, a nasze panie z właściwą im gracją, zsuwają się do wody zdecydowanie wolniej. Przy tym upale, faktycznie wejście, nawet do ciepłej wody, może stanowić pewne wyzwanie. Kiedy jednak już się zanurzymy, to dopiero jest ulga. Super! Odświeżeni, ukontentowani, po ponad godzinnej pauzie, płyniemy dalej.


       Do miejscowości Veli Iž, na wyspie Iž należy podchodzić ostrożnie. Przed wejściem do zatoki parę pułapek, a i w samej zatoce też nie ma lekko bo jest bardzo płytko, łatwo przyhaczyć balastem o dno. Jeszcze raz się jednak udaje i cumujemy w marinie. Gdy dobijaliśmy około 1730 było jeszcze kilka wolnych miejsc. Jednak w ciągu kolejnej godziny szybko marina się wypełniła. Marina Veli Iž nie należy do tych największych, raptem ok 50 miejsc postojowych, nie należy też do tych najbardziej luksusowych. Na brzegu stoją na kobyłkach smutne jachty, które z różnych powodów nie zostały zwodowane. Przeważnie w nienajlepszym stanie. Walają się jakieś wielkie zardzewiałe beczki. Krajobraz z lekka katastroficzny. A mimo wszystko lubię tu stanąć. Właśnie jest pierwszy tydzień po wielkim sezonie, ludzi nie brakuje, ale nie ma już dzikich tłumów. Atmosfera lekkoposezonowa. Jeżeli ktoś lubi małe miasteczka bez turystycznego zgiełku, to to jest właśnie to. Ceny w marinie przeciętne. Choć sposób rozliczania dosyć oryginalny, żeby nie powiedzieć irracjonalny. Dostaję do zapłacenia fakturę, na której widnieje 440 kun, ale mam zapłacić 546 kun. O.K. i tak nic nie wskóram, jesteśmy na każdym kroku z góry na przegranej pozycji.


       Veli Iž nie jest wielkim miastem, ok 800 mieszkańców, nie odmówimy sobie jednak przyjemności pospacerowania. Miejscowość rozłożona jest wokół zatoczki. W zestawieniu z tradycyjną, śródziemnomorską zabudową i roślinnością tworzy to całkiem miły dla oka obrazek. Do tego, patrząc z naszej perspektywy, na drugim końcu miasta ciesząca się niegdyś sporą renomą restauracja Lanterna. Idziemy sprawdzić co zostało z dawnej sławy. Na wstępie atmosfera, jakaś taka schyłkowa. Czyżby to efekt końca sezonu? Panie obsługujące smętne. Nie uśmiechają się. Można z jedną z nich porozmawiać po chorwacku i po niemiecku i to tyle. Druga rozumie tylko swój ojczysty język, i co gorsza nie przejawia większej ochoty aby coś zrozumieć. Jak na Chorwację dosyć dziwna sytuacja. No dobra, ale nie przyszliśmy tu na pogaduszki, tylko coś zjeść i to właśnie smak potraw jest najważniejszy. Chyba każdy zamówił coś innego. Potrawy okazały się na dobrą czwórkę. Bardzo poprawne ale nie zachwyciły. Najsłabsze, aby nie rzec słabe okazały się grillowane ośmiorniczki w jakiejś zalewie na zimno z grillowanymi warzywami, również zimnymi. Zupełnie bez smaku. Najlepszy był chyba tuńczyk grillowany. Tak, bardzo smaczny. Niezłe też były krążki z kalmara pieczone na głębokim tłuszczu. Nie wiem czy to chwilowa niedyspozycja, czy nadmiar pochwał trochę uśpił właścicieli, ale to nie było to.


       Kolejny dzień znowu rozpoczyna się „piękną” bezwietrzną pogodą. Za cel obieramy północny kraniec wyspy Dugi Otok. Niespełna 20 Mm żeglugi, w planie postój na kotwicy, więc zdecydowanie nie ma pośpiechu. Świetnie się składa, bo zapotrzebowanie na morskie kąpiele w żaden sposób nie zmalało. Wybieram zatoczę Dumboka, w części najbardziej oddalonej od nielicznych zabudowań. Gdy tam dopłynęliśmy, była tam zakotwiczona tylko jedna, mała motorówka. Zdaje się, że jak zobaczyli takie rozhahane towarzystwo to się przestraszyli, bo wkrótce podnieśli kotwicę i odpłynęli. W ten oto sposób mieliśmy dla siebie całą zatoczkę. Mieliśmy też widok na bardzo urokliwą miejscowość: Božavę. Darzę ją tym większym sentymentem, bo była jednym z portów które odwiedziłem prowadząc swój pierwszy samodzielny rejs. Tymczasem, ktoś tam sobie pływał, ktoś poszukiwał skarbów, słowem ogólna sielanka.  Tak nam tam było dobrze, że pobyt przedłużył się do półtorej godziny.


         My tu kąpu, kąpu, a tu zrobił się jakich wiaterek. Może niezbyt silny, ale wiejący równiutko wzdłuż Dugiego Otoku, od rufy. Ustawiłem motylka i w końcu sunęliśmy lekko, na żaglach bez zbędnego warkotu. To dopiero rozkosz.
       Opływamy Dugi Otok i wpływamy w zatokę Soliščica, z której jest przejście do jeszcze mniejszej zatoki Pantera. I tu już naprawdę trzeba uważać. Tor co prawda jest oznakowany, ale garb oddzielający zatokę Soliščica od zatoki Pantera jest długi i niebezpieczny. Nie wolno dać się skusić na żadne skróty. Jak to mawiają doświadczeni ludzie, kto chadza na skróty w domu nie nocuje. Mapy podają, że głębokości na Panterze są do 15 metrów. Mam wrażenie, że jednak te dane są mocno optymistyczne. Cały czas, aż do dojścia do boi uważnie obserwowałem wskazania sondy. Był moment, że już płynęliśmy na granicy możliwości naszego jachtu.


       No a od czego rozpoczęliśmy nasz postój? Chyba nikt by nie zgadł. Od kąpieli! Zatoka Pantera przypomina nieco lagunę. Teren ją otaczający tylko nieznacznie wznosi się nad poziom morza. Dzięki temu, w miejscu gdzie mierzeja oddzielająca zatokę od otwartego morza jest najwęższa, ma się piękny widok aż po horyzont. Oczywiście udaliśmy się również na tę mierzeję. Co prawda chodzenie po skalistym brzegu nie jest specjalnie komfortowe, ale bycie na mierzei to niepowtarzalne przeżycie. To taki koniec świata. Ponieważ kamulce na brzegu nie zachęcały do spaceru do miejsca położonego najbliżej naszego jachtu, to załoga zdecydowała się odbyć w całości drogę powrotną wpław.


       No i w końcu Słońce zaczęło zachodzić. Wsiadłem do pontonu z aparatem i pływałem dookoła naszego Eskape i nie tylko. Może to nie były najlepsze warunki do fotografowania,  rozstawienie statywu w pontonie oczywiście było bez sensu. Ale i tak miałem tyle frajdy z tej sesji, że cieszyłem się jak małe dziecko. Zachód Słońca to również pojawienie się pana inkasenta. 262 kuny za noc przy boi! Ho! Ho! Ho! Mistrzostwo świata. Nic to. Cudowny wieczór przy świecach, różnych smakołykach i czym do przepłukania gardła z nawiązką nam zrekompensował ten wydatek.


2 komentarze:

  1. ..... było maga super ..... a te zachody słońca to istny cud :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fotografowanie zachodów jest bardzo ryzykowne, ale jak się powstrzymać, kiedy to jest takie niezwykłe zjawisko.

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...