Ze Szczecina
do morza jest całkiem spory kawałek. Mimo to mamy w naszym mieście port morski i wiele różnych atrybutów z tym
związanych. Dlatego nikogo specjalnie nie zdziwiło, że w 2007 roku Szczecin był
organizatorem finału The Toll Ships Races. Okazało się, że wybór był bardzo
trafny i w związku z tym przyznano Szczecinowi organizację kolejnego finału
TSR, w 2013 roku.
To co się
działo w czasie finału The Toll Ships Races 2007, to było istne szaleństwo. Szczególnie
w kwestii pochłaniania wielkich kanapek ze smalcem. Gdzie by się człowiek nie
obrócił, widać było ludzi wcinających wielkie pajdy chleba. A kolejki do stoisk
z tym specyjałem, przypominały te z okresu głębokiej komuny. To był przebój
tamtej imprezy.
Ale to, co się działo w tym roku, to przeszło wszelkie
wyobrażenia. Absolutnie niezwykłe nagromadzenie żaglowców.
Setki tysięcy ludzi
krążących każdego dnia między tymi wspaniałymi jednostkami a licznymi
straganami, estradami, różnymi diabelskimi młynami itp. atrakcjami. Oferta
koncertowa bardzo różnorodna, od gwiazdy pop Nelly Furtado, wielu znanych lub
mniej znanych polskich artystów przez koncert orkiestry szczecińskiej
filharmonii z zespołem Voo Voo do maratonu muzyki okołożeglarskiej. Barwny
korowód załóg jednostek biorących udział w TSR do teatru letniego gdzie było
ogłoszenie oficjalnych wyników. Jednym słowem impreza na cztery fajerki!
Wielki,
ogromny, jarmark różności. Oczywiście, ludzie narzekali na tłok, ale każdy
chciał tam być, każdy chciał pooddychać atmosferą tego niezwykłego wydarzenia. Lubimy
takie spędy, lubimy jak coś się dzieje. Ale wydarzenie było, faktycznie dużej
rangi. A wszystko to dzięki magii wielkich żaglowców. Nawet pan prezydent
Komorowski pofatygował się z tej okazji do Szczecina. Ogromna rzesza
rozbawionych, uśmiechniętych ludzi, w pięknym anturażu, czyż to nie wymarzona
sytuacja do publicznego wystąpienia?
Pływałem sobie na maleńkiej carince
pośród tej wspaniałej żeglarskiej szlachty. Co jednostka to piękniejsza.
Harmonia kształtów, wycyzelowane szczegóły, wszystko to zapiera dech w
piersiach. Aż tu nagle jakiś złośliwy chochlik szepnął mi do ucha: a właściwie,
to po co wydaje się tak wielkie pieniądze na utrzymanie tych nikomu
niepotrzebnych dinozaurów?
- Dla celów szkoleniowych.
- Ee
?! W nowoczesnych szkołach morskich szkoli się ludzi zupełnie inaczej, bo
realia pracy na współczesnych statkach nie mają nic wspólnego z pływaniem na
żaglowcach.
-
Dla turystyki.
- A
kogo na to stać? Ci których na to stać wolą super wycieczkowce lub mega jachty.
- No ale … żeglarze.
-
Ok. znajdzie się paru pasjonatów. Jednak przeciętny żeglarz zdecydowanie woli
normalne jachty. Do tego jak najbardziej komfortowe. Dlaczego młodzi, i nie
tylko młodzi, nie chcą już pływać na takich skorupkach jak carina, bez
kingstona i kambuza? Jedyne praktyczne zastosowanie to rejsy stażowe dla
szaleńców chcących mieć polski patent kapitana jachtowego.
No
cóż, musiałem się poddać. Utrzymanie tych pięknych pływadeł jest monstrualnie
drogie a ich praktyczne zastosowanie raczej wątpliwe. Ale są piękne!!! I na
szczęście zawsze znajdą się ludzie skłonni utrzymać je przy życiu, by cieszyły
oko różnych romantyków i szerokiej publiczności. Byle jak najdłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz