piątek, 2 sierpnia 2013

49 ETAPOWE REGATY TURYSTYCZNE



       Od lat, w ostatnim tygodniu lipca, całkiem spora grupka żeglarzy spotyka się w Trzebieży, by wystartować w kolejnych Etapowych Regatach Turystycznych. Tym razem, to już 49 raz. To nic, że trasa od lat prawie się nie zmienia. To nic, że z góry wiadomo, kto wygra. To nic, że już wszyscy znają dowcipy o kluczykach do samochodów i czekach na okrągłe sumki prezesa Jagniątkowskiego. Ludzie mają wielką potrzebę bycia razem, żeglowania, rywalizowania na wodzie. To takie ludzkie, takie bardzo naturalne. Do tego w towarzystwie dobrze znanym po prostu dobrze się czujemy. Daje to poczucie bezpieczeństwa. Pewnie dlatego trzon ekip biorących w ERT stanowią stali bywalcy. Owszem, czasami pojawiają się meteory, ale to nie oni nadają ton imprezie. Niestety frekwencja w ostatnich latach nie jest najlepsza. Sądząc po niewielkiej kolejce w sobotę rano w toalecie w trzebieskim porcie rybackim, chyba nawet ta frekwencja się zmniejszyła. Na tę mniejszą frekwencję pewnie składa się wiele czynników: zaniechania organizatorów w minionych latach, opłakany stan sanitarny większości  naszych marin, mnogość imprez konkurencyjnych, brak współdziałania klubów i mediów w popularyzowaniu tych regat. Patrząc w jakim tempie przybywa jachtów w naszych marinach, należałoby się raczej spodziewać, że organizatorzy będą zmuszeni do wprowadzenia ograniczeń w przyjmowaniu chętnych.  


       W minionych latach często dokonywaliśmy wyboru gminy, która najlepiej przyjęła żeglarzy. Zwykle o palmę pierwszeństwa rywalizował Kamień Pomorski, Stepnica i Trzebież. I bez wątpienia, uznanie tym gminom się należało i należy. W tym roku takiego plebiscytu, z bliżej mi nie znanych powodów nie było. Gdyby jednak organizatorzy chcieli w przyszłości powrócić do tego plebiscytu, to zgłaszam propozycję drobnego uzupełnienia. Mianowicie do wyborów gminy, która najlepiej się przygotowała do przyjęcia żeglarzy, dołożyć plebiscyt o beczkę miodu z łyżką dziegciu lub odwrotnie, beczkę dziegciu z łyżką miodu, rzecz pozostawiam jeszcze do negocjacji, dla gminy, która najbardziej zirytowała żeglarzy. Czy będzie to Świnoujście, czy Dziwnów, czy Wolin, czy, o zgrozo, moje ulubione miejsce nad Zalewem Szczecińskim, Nowe Warpno? Wg mojej subiektywnej oceny, chyba jednak Świnoujście, miasto i marina z największym potencjałem spośród kandydatów do tej zaszczytnej nagrody. Co można by tam zrobić, to ho, ho, ho! Jak można by podejmować uczestników ERT, to ojoj!  A co się robi? To ręce opadają. 


       Odnosiło się wrażenie, że te regaty nikogo tam nie interesowały, a może nawet byliśmy jedynie kłopotem? Marina jest rozległa, a posiada tylko jeden obiekt sanitarny, do tego niezbyt duży. Z miejsca gdzie cumowaliśmy do toalety szło się szybkim krokiem ponad 10 minut. Z drugiej strony basenu mieli jeszcze dalej. Nic więc dziwnego, że w nocy ludzie załatwiali swoje potrzeby, gdzie im się udało. Płaczące prysznice, płatne 8 zł za żeton, bardzo oszczędnie dozują wodę, do tego stopnia, że czasami traci się ochotę na kąpiel. Ja rozumiem potrzebę oszczędzania wody, ale może nie aż tak bardzo. Do tego jeszcze przeuroczy zapach wody, niczym Chanel nr 5, w części basenu przy bosmance. A na deser sobotni poczęstunek dla żeglarzy. Zastanawiam się czy tą kiełbasę i ogórki kiszone wzięto z demobilu wojskowego, czy z zeszłorocznych zapasów domów wczasowych. I chociaż w ceremonii wręczenia pucharów za wyścig o Błękitną Wstęgę Zatoki Pomorskiej wziął udział pan Wołoszański, który był bardzo przyjazny dla żeglarzy i zaprezentował się bardzo dobrze, to jednak, niestety nie zmienia to ogólnej oceny tegorocznego obrazu świnoujskiej mariny.


       Równie beznadziejny jest Dziwnów, choć trzeba przyznać, że coś tam przez ostatni rok zrobiono. Nie na tyle jednak dużo, by zatrzymać większą liczbę żeglarzy na noc. Tak jak w minionych latach, większość, po oficjalnym zakończeniu etapu, niektórzy przed, uciekała do Kamienia Pomorskiego. Nawet pyszna zupa grochowa i niezły zespół muzyczny, nie mogły temu zapobiec.


       Dziwnów i Kamień to dwa różne światy, w Kamieniu poczułem się jak na prawdziwych, luksusowych wczasach. Fajna przystań, z niezłym domkiem klubowym, cisza, spokój, najładniejsze w okolicy zachody i wschody słońca i burmistrz, prawdziwy pasjonat. W tym roku poczęstunek był wyjątkowo, jak na te miasto, skromny. Na szczęście, właśnie w Kamieniu Pom. jest rewelacyjna, może najlepsza w naszym województwie smażalnia ryb „U Rybaka”. Co istotne jedzenie jest tam nie tylko wyśmienite, ale też porcje są bardzo zacne, każdy pasibrzuch będzie kontent. Nie było też w tym roku konkursów dla żeglarzy. Był natomiast kapitalny koncert Andrzeja Koryckiego, śpiewającego z Dominiką zarówno szanty jak i cudne rosyjskie ballady. Brawo!


       To, że w Wolinie trwają prace przy nowej marinie, wiedzieliśmy już od dawna i byliśmy przygotowani na nieco trudniejsze warunki. Jednak to co zastaliśmy, przygięło mnie do samej ziemi. Dla około trzystu osób biorących udział w regatach przygotowano dwa toi-toie i w niewielkiej odległości maleńki, miejski szalet. Czarna rozpacz. A przecież w Nowym Warpnie i Stepnicy czekały nas jeszcze gorsze warunki! NIEWIARYGODNE!!! XXI wiek, dookoła widać jak wszystko się zmienia. Realizuje się inwestycje za grube miliony. Fury, komóry, kompy, loty w kosmos i tylko kibli brak. Tradycyjnie jednak Wolinianie bardzo się starają, a tamtejsza grochówka i smalec są wręcz legendarne. Obawiam się, że gdyby kiedyś ich zabrakło, mogłoby dojść do poważnych rozruchów ulicznych. A wieczorem koncert, jednego z czołowych zespołów szantowych, EKT.


       Organizatorzy 49 ERT, ku ogólnemu zaskoczeniu, załatwili na cały czas trwania regat słoneczną, bezdeszczową pogodę. Najstarsi zalewowi górale nie pamiętają takiego wydarzenia. Chyba nawet nieco przesadzili z tą urlopową pogodą, co spowodowało niejakie zamieszanie, od etapu z Wolina do Nowego Warpna. Już sam start był niezwykły. Startowaliśmy z postawionymi spinakerami, trochę dziwnie, ale niezmiernie widowiskowo. Ale wiatr słabł z minuty na minutę i w pewnym momencie zastygł w pozycji kwiatu lotosu i odpłynął. Pierwsza nie wytrzymała komisja regatowa i anulowała wyścig. A szkoda, bo po ok. 1,5 godziny zaczęło całkiem przyzwoicie dmuchać. Czyżby spotkanie z panem burmistrzem i zaplanowany koncert Starego Szmuglera tak zmotywowały organizatorów? No i w rezultacie pan burmistrz nie miał komu wręczyć pucharów. Ale Nowe Warpno z roku na rok piękniejsze, przyjęcie żeglarzy pierwsza klasa i tylko chłopaki ze Starego Szmuglera mieli jakieś problemy z aparaturą nagłaśniającą, choć i tak fajnie grali.


       To co działo się z pogodą na etapie do Nowego Warpna, okazało się jedynie wstępem do fanaberii jakie wyczyniali bogowie wiatrów. Rano, gdy mieliśmy startować do Stepnicy, wiatr zdechł zanim jeszcze wyścig się zaczął. Komisja wywiesiła flagę odroczenia. Bujaliśmy się jak spławiki. Przy okazji, okazało się, że jednak żeglarze to wcale nie są tacy cierpliwi ludzie. Zaczęło się marudzenie, narzekanie na sędziego. Oczywiście każdy widział lepiej co sędzia zrobić powinien. Po kilkunastu minutach, pojawili się pierwsi chętni do kąpieli. Co prawda Woda miała konsystencję zupy kremu z zielonego groszku, ale nie zniechęcało to znacznej części uczestników regat. Podobno w tym dniu było ponad 300 C w cieniu, którego na jachtach nie stwierdzono. Po około godzinie oczekiwania, przez ukaefki popłynął komunikat: płyniemy na silnikach do drugiej bramy torowej. A tam wszystko od początku: odroczenie startu, masowe kąpiele i inne dokazywanie i kolejny komunikat, płyniemy na silnikach w okolice trzeciej bramy torowej. W końcu wytrwałość komisji sędziowskiej i żeglarzy została nagrodzona i nieco powiało, dzięki czemu, choć w mocno okrojonej wersji, wyścig mógł się odbyć. Jak wiadomo do Stepnicy płynąć warto. Pan wójt, jego współpracownicy i mieszkańcy gminy zawsze przygotowują wielki piknik z najróżniejszymi, stosownymi do okoliczności atrakcjami. No i te przepyszne okonki w tawernie. I gdyby jeszcze te sanitariaty … W zeszłym roku był dodatkowy kontener z dwoma kabinami, niestety przez zimę uległ uszkodzeniu. Ach, bajko ty moja!


       W sobotę, przed startem do ostatniego wyścigu, problemy z wiatrem się powtórzyły. Tym razem jednak, gdy tylko pojawiła się flaga odroczenia, momentalnie w wodzie znalazł się tłum ludzi. Znaleźli się również i tacy, którzy byli niezadowoleni z powodu odroczenia startu, bo przecież kiedyś nawet przy słabszych (od 0?) wiatrach puszczali wyścigi. To nic, że przejście flotylli ok. 70 jachtów z prędkością bliską zera między Chełminkiem a Byczą Wyspą stwarzałoby spore zagrożenie na torze wodnym. Trzeba płynąć i już. Ciekaw jestem co by się działo, gdyby jachty były właśnie tam, a na horyzoncie pojawiłby się wodolot. Po dłuższym czasie oczekiwania usłyszeliśmy komunikat, płyniemy w okolice boi TN-A, czyli kilka mil do przodu i na drugą stronę toru wodnego. Dodatkowo, jeśli wystartujemy, trasa zostaje skrócona. No i faktycznie, gdy dotarliśmy w okolice TN-A zaczęło lekko dmuchać, potem nawet nieco mocniej i mogliśmy wystartować.


       A w Trzebieży jak zwykle zabawa na cztery fajerki. Zakończenie regat od lat jest częścią neptunaliów. Odbywają się koncerty, pełno różnych straganów, przewalają się tłumy ludzi, miejscowych i przyjezdnych. Faktycznie godna oprawa zakończenia tej kapitalnej imprezy. W KWR-ach triumfowali w tym roku zgodnie z oczekiwaniami Kiwi w III grupie – Krzysiek Krygier, Lady Dana w II – Janusz Fraczek i Antidotum w I – Marcin Mrówczyński. Niezłe jachty i świetni żeglarze. Jeszcze bardziej, o ile to możliwe, oczywiste były wyniki w klasach otwartych. Pojawia się pytanie o sens  ścigania się w tej samej grupie jachtów typowo turystycznych z regatowymi maszynami typu Master 3 czy Bryza 33. Jest to raczej bez sensu. Może, trzeba by wydzielić osobną klasę dla jachtów regatowych i zobligować ich do posługiwania się współczynnikami przeliczeniowymi. Przy wszystkich niedoskonałościach formuł przeliczeniowych, wydaje się to najsprawiedliwszym rozwiązaniem.


       Jako się rzekło na początku, w całej tej zabawie, oprócz ścigania równie ważne są relacje koleżeńskie. Etapowe Regaty Turystyczne to poza wszystkim, również spore wydarzenie towarzyskie. Spotykają się na nich przeróżni ludzie, ale na te kilka dni wszyscy są przede wszystkim żeglarzami. I właśnie na koniec, w Trzebieży, najlepiej było to widać. Ludzie z różnych jachtów, w różnych konfiguracjach, biesiadowali do późnej nocy, a niektórzy dłużej. I nawet burza z gwałtownymi opadami deszczu, która po dziesięciu dniach totalnej suszy, w końcu nieco odświeżyła ziemię, nie przeszkodziła niektórym w dobrej zabawie. Dlatego w przyszłym roku, znowu, z wielką radością wrócę na szlak Etapowych Regat Turystycznych, mimo, że na carince nie mamy już żadnych szans na jakikolwiek sukces.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...