wtorek, 6 listopada 2012

TROGIR - FINAŁ Z PRZYTUPEM



       Jeżeli podróż jest udana, ostatni dzień bywa trudny. Pojawia się żal, że to już koniec, robi się jakoś smutno, nie można znaleźć sobie miejsca. A co powiedzieć,  jeżeli podróż była bardzo udana? Tu nie ma co gadać, trzeba coś zrobić! Takie myśli snuły mi się po głowie przed ostatnim odcinkiem naszego rejsu ze Splitu do Seget Donij.

       Wybrzeże chorwackie słynie z wielkiej ilości uroczych zatoczek, gdzie można pławić się w ciepłej wodzie Adriatyku. Skoro do Seget Donij mamy przysłowiowy żabi skok,  a pogoda jest doskonała, więc przeszukuję locję i inne materiały źródłowe w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Stosunkowo niedaleko jest zatoka Nečujam na wyspie Šolta, może być ciekawie. Ustawiam GPS-a na to miejsce i płyniemy. Na wszelki wypadek w rezerwie jest pewniak opisywany w przewodnikach, kotwicowisko Krknjaš przy wyspie Veli Drvenik. Jednak Nečujam okazuje się tym czego oczekiwaliśmy. Piękne miejsce, nieźle osłonięte od wiatru, niewiele jachtów i cudownie przejrzysta woda. Sonda pokazuje ponad 9 m głębokości a my oglądamy dno! Jak małe dzieci, niemal na wyścigi, wskakujemy do wody. Pływać, nurkować, a może na pontonie? Zrzucamy ponton, jednak szybko idzie on w odstawkę. Za to maski i fajki, jak najbardziej, bardzo się przydają. Dopływamy do brzegu, tam też jest uroczo.  A do tego nigdzie nam się nie śpieszy. Pełnia szczęścia. Jak to śpiewa Ela Adamiak: „Trwaj chwilo, trwaj. Jesteś taka piękna.” Wiem, że Ela Adamiak śpiewa o innej porze doby, ale moje odczucia w tym momencie były równie cudownie.
       Zbieramy się wreszcie do powrotu. Wieje 4 B, pełne słońce i pełny bejdewind. Ćwiczymy pływanie „na kancie”. Oczywiście na tyle, na ile pozwala na to jacht typu czarterowa Bavaria. Załoga już opływana, ma świetną zabawę. Tak właśnie powinien wyglądać ostatni dzień.
       W Seget Donij nie ma stacji paliw, więc podpływamy do Trogiru. Wiatr tężeje, robi się tłok, chętnych do zatankowania jest sporo. Warunki sprawiają, że muszę się sporo nawachlować biegami. Tak, to nie był dobry pomysł aby tu tankować. Dopiero znacznie później, w trakcie pogwarki z innymi polskimi skiperami, jeden z nich zauważył, że nie ma co tankować w Trogirze, bo nie tylko ciasno ale też, bliżej brzegu, niebezpiecznie. Mimo wszystko udaje się zatankować i wrócić do macierzystej mariny. Zupełnie niechcący, tak przy okazji, machnęliśmy tego dnia ponad 22 Mm.

       A na deser wieczorny „spacer” wodną taksówką do Trogiru. Świetną wizytówką miasta jest już sam fakt, że tutejszy zespół miejski wpisany jest na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Czy mogłoby być inaczej, skoro osadnictwo trwa tutaj nieprzerwanie od czasów kolonizacji greckiej. To kolejne miejsce na naszej trasie z ogromną ilością zabytków. Najcenniejszym z nich jest Katedra św. Wawrzyńca, budowana od XIII do XV wieku. Znajdziemy tam m.in. wspaniały, romański portal, dzieło Radovana z 1240 roku czy kaplicę Jana Usini z XV wieku, wykonane przez Juraja Dalmatinaca, jedną z ikon chorwackiej sztuki.
       Zarówno jachtem, jak i motorówką nie jest trudno trafić do Trogiru. Z daleka widać basztę Kamerlengo, część dawnych murów miejskich. Po prawej marina ACI. Dalej jest już tylko ciekawiej. Trudno się zdecydować, czy bardziej atrakcyjnie miasto wygląda z wody, czy od środka. Jednak od środka, bo na wodzie nie ma knajpek, a bez tego prawdziwy żeglarz żyć nie może. Zapuszczamy się więc w plątaninę wąziutkich uliczek, smakując niezwykłą atmosferę. Szybko robi się ciemno, jest jeszcze ciekawiej. Czas upływa błyskawicznie. Znowu nie pozostaje mi nic innego, jak tylko stwierdzić, że muszę tu jeszcze wrócić. Zaledwie musnęliśmy tego co ma w sobie Trogir a tu już trzeba wracać na jacht.

       No i udało się! Ostatni dzień był pięknym ukoronowaniem całego tygodnia. Trzeba będzie tu jeszcze wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...