Jeżeli
podróż jest udana, ostatni dzień bywa trudny. Pojawia się żal, że to już
koniec, robi się jakoś smutno, nie można znaleźć sobie miejsca. A co
powiedzieć, jeżeli podróż była bardzo
udana? Tu nie ma co gadać, trzeba coś zrobić! Takie myśli snuły mi się po
głowie przed ostatnim odcinkiem naszego rejsu ze Splitu do Seget Donij.
Wybrzeże
chorwackie słynie z wielkiej ilości uroczych zatoczek, gdzie można pławić się w
ciepłej wodzie Adriatyku. Skoro do Seget Donij mamy przysłowiowy żabi skok, a pogoda jest doskonała, więc przeszukuję
locję i inne materiały źródłowe w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Stosunkowo
niedaleko jest zatoka Nečujam na wyspie Šolta, może być ciekawie. Ustawiam
GPS-a na to miejsce i płyniemy. Na wszelki wypadek w rezerwie jest pewniak
opisywany w przewodnikach, kotwicowisko Krknjaš przy wyspie Veli Drvenik. Jednak
Nečujam okazuje się tym czego oczekiwaliśmy. Piękne miejsce, nieźle osłonięte
od wiatru, niewiele jachtów i cudownie przejrzysta woda. Sonda pokazuje ponad 9
m głębokości a my oglądamy dno! Jak małe dzieci, niemal na wyścigi, wskakujemy
do wody. Pływać, nurkować, a może na pontonie? Zrzucamy ponton, jednak szybko
idzie on w odstawkę. Za to maski i fajki, jak najbardziej, bardzo się przydają.
Dopływamy do brzegu, tam też jest uroczo. A do tego nigdzie nam się nie śpieszy. Pełnia
szczęścia. Jak to śpiewa Ela Adamiak: „Trwaj chwilo, trwaj. Jesteś taka piękna.”
Wiem, że Ela Adamiak śpiewa o innej porze doby, ale moje odczucia w tym
momencie były równie cudownie.
Zbieramy się
wreszcie do powrotu. Wieje 4 B, pełne słońce i pełny bejdewind. Ćwiczymy
pływanie „na kancie”. Oczywiście na tyle, na ile pozwala na to jacht typu czarterowa
Bavaria. Załoga już opływana, ma świetną zabawę. Tak właśnie powinien wyglądać
ostatni dzień.
W Seget
Donij nie ma stacji paliw, więc podpływamy do Trogiru. Wiatr tężeje, robi się
tłok, chętnych do zatankowania jest sporo. Warunki sprawiają, że muszę się
sporo nawachlować biegami. Tak, to nie był dobry pomysł aby tu tankować.
Dopiero znacznie później, w trakcie pogwarki z innymi polskimi skiperami, jeden
z nich zauważył, że nie ma co tankować w Trogirze, bo nie tylko ciasno ale też,
bliżej brzegu, niebezpiecznie. Mimo wszystko udaje się zatankować i wrócić do macierzystej
mariny. Zupełnie niechcący, tak przy okazji, machnęliśmy tego dnia ponad 22 Mm.
A na deser
wieczorny „spacer” wodną taksówką do Trogiru. Świetną wizytówką miasta jest już
sam fakt, że tutejszy zespół miejski wpisany jest na listę dziedzictwa kulturowego
UNESCO. Czy mogłoby być inaczej, skoro osadnictwo trwa tutaj nieprzerwanie od
czasów kolonizacji greckiej. To kolejne miejsce na naszej trasie z ogromną
ilością zabytków. Najcenniejszym z nich jest Katedra św. Wawrzyńca, budowana od
XIII do XV wieku. Znajdziemy tam m.in. wspaniały, romański portal, dzieło
Radovana z 1240 roku czy kaplicę Jana Usini z XV wieku, wykonane przez Juraja
Dalmatinaca, jedną z ikon chorwackiej sztuki.
Zarówno
jachtem, jak i motorówką nie jest trudno trafić do Trogiru. Z daleka widać
basztę Kamerlengo, część dawnych murów miejskich. Po prawej marina ACI. Dalej
jest już tylko ciekawiej. Trudno się zdecydować, czy bardziej atrakcyjnie
miasto wygląda z wody, czy od środka. Jednak od środka, bo na wodzie nie ma
knajpek, a bez tego prawdziwy żeglarz żyć nie może. Zapuszczamy się więc w
plątaninę wąziutkich uliczek, smakując niezwykłą atmosferę. Szybko robi się
ciemno, jest jeszcze ciekawiej. Czas upływa błyskawicznie. Znowu nie pozostaje
mi nic innego, jak tylko stwierdzić, że muszę tu jeszcze wrócić. Zaledwie musnęliśmy
tego co ma w sobie Trogir a tu już trzeba wracać na jacht.
No i udało
się! Ostatni dzień był pięknym ukoronowaniem całego tygodnia. Trzeba będzie tu
jeszcze wrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz