niedziela, 4 grudnia 2011

Ateny - Bogowie w cieniu złodziei.


       Posejdon nie odpuszcza nam do samego końca. Z Poros do Aten znowu pod tężejący wiatr. W rezultacie 30 Mm dzielące te dwa porty pokonujemy w prawie 9 godzin.  W końcu cumujemy w marinie Alimou, z resztą przy wydatnej pomocy Janisa i jego kolegi. Świetni ludzie, żadnego zniecierpliwienia, spokojnie i rzeczowo. Najważniejsze by wszystko odbyło się bezpiecznie.

       To już prawie koniec. Jest po prostu smutno. Chciałoby się płynąć i płynąć. A tu nic z tego, trzeba wracać. Robimy klar, by móc jutro rano oddać jacht. Grecy sprawdzają w jakim stanie oddajemy jacht. Trochę się obawiam o te zarysowania na burtach. Trudno, co będzie, to będzie, przecież głów nam nie pourywają. Ale to dopiero jutro.

       Wieczorem jedziemy tramwajem pod parlament. Słońce zdążyło się już schować. Plac przed parlamentem nie jest jakoś nadzwyczajnie oświetlony, robi się więc nieco tajemnicza atmosfera. Obce, bajkowe miejsce, wokół duchy starożytnych bogów i herosów.  Oglądamy zmianę warty. Mam okazję podziwiać  to widowisko już drugi raz, ale i tak jestem pod wrażeniem. Cóż za szalony choreograf układał te kroki. Tutaj nawet Jaś Fasola odpada w przedbiegach. Stoimy i gapimy się na tych dzielnych wojaków, z pomponami na butach, i za wszelką cenę staramy się zachować minimum powagi, choć przychodzi to nam z największym trudem. Na szczęście nie jesteśmy sami. Grupka turystów z najróżniejszych stron świata robi dokładnie to samo co my. Gapią się zdumieni i chichoczą półgębkiem.

       Gdy dzielni wojacy zakończyli już swój pokaz ruszyliśmy w kierunku Akropolu. Najpierw jakieś magiczne, bardzo kolorowe i tłoczne uliczki. Tutaj aż kipi radością. Pełno śmiechów, głośnych rozmów i mnóstwo najróżniejszych knajpek. Ale gdy rozpoczyna się podejście na wzgórze, uliczki robią się jeszcze węższe, a tłum zdecydowanie się rozrzedza. Robi się jeszcze bardziej tajemniczo i intrygująco. Wspinamy się coraz wyżej. Podziwiamy niezwykłe zabytki  starożytności. Akropol robi ogromne wrażenie, zarówno przez swoją wielkość jak i usytuowanie. A właściwie przez połączenie jednego z drugim. Na cóż, jest już późno, więc na sam Akropol nie wejdziemy. Wszystko pozamykane i dokładnie pilnowane.

       Gdy w końcu weszliśmy na samą górę i przeszliśmy na drugą stronę wzgórza usłyszeliśmy jakieś strzępy muzyki. Poszliśmy jeszcze kawałek i spotkaliśmy całą grupkę ludzi zasłuchanych w dźwięki dochodzące zza muru. To chyba była jakaś opera. Kompletnie się na tym gatunku muzyki nie znam, więc nie mam pojęcia co to było, ale brzmiało absolutnie fantastycznie. A jakież niezwykłe doznania musieli przeżywać ludzie, którzy byli tam w środku ?! Jak ja im tej chwili zazdrościłem, i zazdroszczę nadal. Schodzimy coraz niżej.  Nie pojedziemy jednak tak od razu z powrotem do portu. Trzeba jeszcze przysiąść gdzieś i nacie szych się tą atmosferą. Jutro tu wrócimy, ale to będzie dzień, będzie więc zupełnie inaczej. Siadamy więc w ogródku kafejki, z której możemy podziwiać widok na fragment Akropolu. Ten wieczór mógłby trwać bez końca. Wracamy bardzo powoli. Po drodze do tramwaju, jest jeszcze tyle różnych sklepów, tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia. Ale jutro koniecznie musimy tu wrócić.

       W sobotę rano odbiór jachtu nieco się przeciągał, bo musieli oszacować koszty naprawy powstałych uszkodzeń. O dziwo, wcale im nie chodziło o zarysowania na burcie. Interesowały ich uszkodzenia żagli. Nie były one wielkie, ale będzie to musiał naprawić fachowiec. Trzeba go zatem odnaleźć aby mógł wycenić swoją pracę. A jak wiadomo w Grecji nic nie dzieje się zbyt szybko, więc trochę się naczekaliśmy. W końcu wszystko zostało załatwione. Szkody zostały wycenione na 150 Euro, które zapłaciliśmy zadowoleni, że tylko na tym się skończyło. Samolot mieliśmy dopiero wieczorem, było więc trochę czasu aby wrócić na Akropol. Ludzie z MG zgodzili się, abyśmy zostawili u nich nasze bagaże, więc mogliśmy ruszać w miasto.

     Trasę mieliśmy już rozpoznaną. Tramwaj nr 5 zawiezie nas spod mariny ma plac przed parlamentem.  Piękna pogoda, wszystko pozałatwiane, można się cieszyć ostatnimi godzinami urlopu w Grecji. W tramwaju jakoś ciasno. Może tak jest zawsze. Pierwszy raz jadę tramwajem w Atenach w środku dnia. Robi się coraz ciaśniej, ktoś się strasznie rozpycha. No ale ja się nie dam przepchnąć. Mocno się zaparłem i stoję  Jak widać i w Atenach chamstwa nie brakuje. Dojeżdżamy do przystanku i robi się zdecydowanie luźniej. Jakiś chłopak łapie się po kieszeniach i ze zdumieniem na twarzy coś z ożywieniem mówi do stojącego obok mężczyzny. Wsadzam rękę do kieszeni … i stwierdzam brak portfela! Czar ostatnich godzin urlopu w Grecji prysł jak bańka mydlana. Wysiadamy na najbliższym przystanku i pędzimy z powrotem. Łudzimy się, że złodziej zabierze pieniądze a resztę po prostu wyrzuci. Niestety nic nie znajdujemy w okolicach tego feralnego przystanku.

       Trzeba zmienić plany. Pan w pobliskim kiosku pomaga nam odnaleźć numer telefonu do polskiej ambasady. Wszyscy, jak jeden mąż, a może jak jedna żona, wykasowaliśmy z naszych telefonów sms-y z informacją o tym numerze. Nikt nie uznał za stosowne, aby go zachować. Ale jest sobota, czy tam ktokolwiek pracuje? W ambasadzie nie, automat zgłoszeniowy podaje jednak numer, na który można dzwonić w pilnych sprawach, również poza godzinami urzędowania. Wydaje mi się, że moja sprawa taką jest, więc dzwonię pod wskazany numer. Odbiera znowu automat zgłoszeniowy. Zostawiam odpowiednią informację. Naradzamy się co robić. Przecież nie będziemy załatwiać tego w ósemkę. Szkoda aby wszyscy mieli zepsuty dzień. Już chcę dzwonić ponownie, gdy oddzwania do mnie pani z konsulatu. Po głosie poznaję, że nie jest specjalnie szczęśliwa, że zawracamy jej gitarę w sobotę. Jest jednak bardzo rzeczowa. Instruuje mnie, co i jak mam robić. Zacząć muszę od zrobienia zdjęcia. Jest sobota, więc i z tym może być pewien problem. Intuicyjnie, w swoich poszukiwaniach, kierujemy się w kierunku Plaki. Tam gdzie dużo turystów, tam może być czynny jakiś punkt foto. Intuicja nas nie zawodzi i po godzinie mam już „śliczne” zdjęcia do paszportu. Wciąż jesteśmy wszyscy razem, pora się rozdzielić. Młodziaki, Ania z Kamilem, postanawiają zostać z nami, dzielniaki. Reszta wycieczki rusza ku Akropolowi.

       Pani z konsulatu bardzo dokładnie tłumaczyła, gdzie znajduje się budynek naszego przedstawicielstwa, ale dla mnie to i tak czarna magia. Ateny to naprawdę spore miasto. Bierzemy więc taksówkę. Z początku są z tym pewne problemy, bo stojący w pobliżu taksówkarze nie wiedzą gdzie to jest. W końcu, gdy ustalają między sobą gdzie to jest, okazuje się, że to bardzo daleko. Trwają pertraktacje cenowe. Staje na 30 Euro. Jedziemy! Rozmawiamy z taksówkarzem o tym, jak to trudno się jeździ po Atenach, jakie to wielkie miasto. Pan opowiada nam o imigrantach, którzy przywieźli do Aten wiele zła. Gdy jesteśmy już w dzielnicy, gdzie mieści się konsulat, kierowca opowiada o różnych złych ludziach, którzy pobudowali sobie piękne domy w tej dzielnicy, bo to bardzo droga dzielnica. Dojeżdżamy w końcu na miejsce. Hmm, nie było wcale tak daleko.

       Drzwi konsulatu są zamknięte na głucho. Dzwonię na „zaprzyjaźniony” numer telefonu. Po chwili zjawia się pan z ochrony konsulatu. Rutynowe czynności kontrolne i możemy wejść do środka. Pani faktycznie nie jest specjalnie sympatyczna, ale jest bardzo kompetentna. Działa bardzo sprawnie. Po wypełnieniu stosownych formularzy, czekam, aż pani zrobi co do niej należy. W tym czasie oglądam pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy. Różne ogłoszenia i informacje urzędowe, które wyglądają bardzo nieprzyjaźnie. Czy język i styl urzędowy naprawdę muszą takie być? Na jednej ze ścian natykam się na tablicę z ogłoszeniami o ludziach, którzy zaginęli w Grecji. Lektura tych ogłoszeń trochę mrozi krew w żyłach. Nagle na zewnątrz słychać jakieś poruszenie. Zjawia się pan z ochrony i wprowadza następną czwórkę. Co się stało? Zostali okradzeni, również z dokumentów! Pięknie.
       Pani z konsulatu zaprasza mnie do okienka. Wszystko załatwione. Dostaję tymczasowy paszport. Mogę wracać do Polski. Ale najpierw jednak pojedziemy na Plaką, chociaż na chwilkę. Z Akropolu już dzisiaj nici, ale chociaż zjemy coś u jego stóp. Wychodzimy z budynku konsulatu. Czuję mimo wszystko sporą ulgę. Idziemy przez całkiem ładną dzielnicę. Faktycznie domostwa tutejsze robią wrażenie. Kierujemy się do jakiejś większej ulicy, by złapać autobus lub tramwaj. Gdy w końcu trafiamy na przystanek autobusowy, spotykamy tam Polkę mieszkającą w Atenach. Okazuje się, że dojazd środkami miejskiej komunikacji jest nieco powikłany, ale taksówki w Atenach są tanie (?). Pani zatrzymuje pierwszą z brzegu taksówkę i pyta o cenę za przejazd na plac pod parlamentem. Pan mówi, że jakieś 5 Euro. Dobił mnie do reszty, ależ daliśmy się nabrać temu poprzedniemu, bardzo miłemu, uczciwemu dżentelmenowi. Tym bardziej, że gdy dojechaliśmy na miejsce, pan zaproponował, że zatrzyma się kawałek dalej, z resztą dla nas korzystniej, ale przy 5 Euro wyłączył taksometr, bo więcej od nas nie weźmie.  Co za dzień. Najpierw złodziej w tramwaju, później złodziej w taksówce. Wróciliśmy do cywilizacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...