niedziela, 17 marca 2019

NARTY W MARILLEWIE I OKOLICY




       Wolny rynek ma różne oblicza. Ma swoje bardzo ciemne strony, ale ma też i te jaśniejsze. Powszechnie wiadomo, że np. dobrze można zarobić na ułatwianiu ludziom życia. Jesteśmy wygodni, nie lubimy zbytnio się przemęczać. Jeżeli więc ktoś ma pomysł na to jak w tej materii wyjść naprzeciw naszym potrzebom to on zarobi a my będziemy zadowoleni. I bez wątpienia czymś takim są parkingi powstałe przy wielkich lotniskach. Z reguły te oficjalne nie nadążają za potrzebami, a do tego są dosyć drogie. Więc przedsiębiorczy ludzie stworzyli dodatkowe parkingi, przeważnie nieco oddalone od terminali lotniskowych, ale zapewniające dowóz pasażerów na lotnisko. My również skorzystaliśmy z tego typu oferty. Wybraliśmy parking Start z bramą od strony al. Krakowskich, do którego mamy bardzo dogodny dojazd z obwodnicy warszawskiej. I chociaż startujące samoloty przelatują niemal nad samym parkingiem, to jednak aby dotrzeć do terminali trzeba okrążyć znaczną część lotniska. Od tego są właśnie parkingowe autobusy, które podwożą użytkowników parkingu niemal pod same wejście do budynku lotniska.
        Hol główny lotniska na Okęciu zawsze robi na mnie złe wrażenie. Ogromna, opuszczona hala przemysłowa. Dopiero po chwili da się zauważyć stanowiska odpraw pochowane gdzieś po kątach. Ale my tym razem szukamy punktu firmy Rainbow. Niektóre firmy turystyczne mają swoje stoiska ładnie udekorowane, widoczne z daleka. Rainbow do takich jednak nie należy. Sympatyczny, młody dżentelmen oczekuje  na nas w przejściu między jedną halą a drugą, przy kontuarze przypominającym ten z szatni teatralnej. Brakuje tylko za nim wieszaków na płaszcze. Tu odbywa się jedna z dziwniejszych procedur z jakimi się dotychczas spotkałem w turystyce. Otóż odbieramy tutaj vouchery na skipassy, za które płacimy w Euro. Dzięki temu skipass będzie kosztował ok 20-30 Euro taniej niż w kasie na stoku. I tylko tyle. Bo aby zamienić voucher na skipass i tak musimy stanąć w normalnej kolejce do kasy już na miejscu w Marillewie i tam dopiero otrzymamy nasze skipassy. A przecież największą uciążliwością są te monstrualne kolejki do kasy.
       Odprawa na Okęciu przebiegała bardzo sprawnie. Duże uznanie należy się za organizację odbioru nart, z którym to taszczenie się jest dość uciążliwe i stanowi jeden z najsłabszych elementów wyjazdów narciarskich drogą lotniczą. A w samolocie Airbus A321, jak to w samolocie tanich linii lotniczych, ścisk niemiłosierny. Na szczęście to nie Ryanair, najbardziej nieprzyjazne pasażerom europejskie linie lotnicze, a Wizzair, gdzie klientów traktują prawie jak ludzi. Lot trwa niespełna dwie godziny, co jest jeszcze do wytrzymania. Lądujemy w Weronie na Aeroporto Valerio Catullo, gdzie wita nas piękna wiosna, a termometry wskazują 18 stopni ciepła, ani śladu śniegu. Chwila zawahania, e… w jakim to celu my tu przylecieliśmy? Lotnisku w Weronie niczego nie brakuje choć jest to raczej jedno z tych kameralnych lotnisk. Tłumek ludzi w Sali przylotów szybko się przerzedza. Ci co przylecieli indywidualnie najszybciej opuszczają port lotniczy. Uczestnicy wyjazdów z biurami turystycznymi grupują się wokół rezydentów swoich biur. Na nas oczekuje pani Kasia Zygier, młoda, energiczna kobieta. Ludzie są rozdzielani do różnych autokarów. Przed nami jeszcze bardziej wątpliwa przyjemność niż lot samolotem tanich linii lotniczych, ok 200 kilometrowa podróż autokarem, która ma trwać trzy godziny. Samo w sobie jest to już okropne. Do tego jeszcze dosyć liczna grupka naszych rodaków, po których zachowaniu i sposobie wysławiania się bez trudu można się domyślić, że tego dnia nie poprzestali na piciu kawy i herbaty. Jednego z nich o mało nie zostawiliśmy przedwcześnie na jednym z postojów, gdy to nic nie mówiąc nikomu wyszedł do toalety. Na szczęście dla niego, gdy autokar zaczął ruszać, jego koledzy zreflektowali się i zaczęli głośno dopominać się o zaczekanie na kolegę, który wyszedł za potrzebą.


       Hotel Solaria, gdzie mieliśmy spędzić następny tydzień, nie robi zbyt dobrego wrażenia. Co prawda ma cztery gwiazdki, ale jak napisano w przewodniku są to gwiazdki lokalne. Powiedziałbym nawet, że bardzo lokalne. Taki późny Gierek, wczesny barok. Niestety Rainbow podpadł nam, i to bardzo, od razu na starcie. Mieliśmy wykupione miejsce w zupełnie innym, nowym i wyglądającym bardzo stylowo hotelu. I nagle okazało się, że mimo, że w umowie mamy czarno na białym napisane, że wykupiliśmy dwa dwuosobowe pokoje, z czego jeden jest do wykorzystania przez jedną osobę, to mamy jeden pokój dla trzech osób. Cała sprawa na domiar złego wyszła bardzo późno, gdy trzeba było wpłacić drugą część raty. Nie było więc szans na znalezienie czegoś równie atrakcyjnego w podobnej cenie. No cóż, straszne dziadostwo! Rainbow zwalało winę na Włochów. Być może, ale z naszego punktu widzenia to przecież bez znaczenia, kto zawinił, bo o mały włos nie znaleźliśmy się na lodzie. A tu nikt nie poczuwa się do winy. Tak więc wylądowaliśmy w tym industrialnym koszmarze. Trzeba jednak sprawiedliwie oddać, że hotel Solaria co chwilę zaskakuje nas na różne sposoby. Jest to cały wielki kompleks hotelowy, prawdziwy kombinat. Ale … ale tego nie widać. Budynki rozmieszczone są tarasowo na zboczu wzgórza i dokładnie ukryte wśród drzew. Najlepiej to widać jadąc gondolką z dolnej stacji Marillewa 900 do góry, bo gdy się idzie drogą, to zawsze widać tylko niewielki fragment całości. Jest tutaj nawet basen i parę innych udogodnień. O ile basen jest w cenie, to sauna i masarze są dodatkowo płatne. Hotel posiada też własną narciarnię, w której każda szafka, stosownej wielkości, przypisana jest do konkretnego pokoju, co niewątpliwie jest bardzo wygodne. Pierwszego dnia musieliśmy nieco pokluczyć po korytarzach tej dziwacznej budowli by dotrzeć do przechowali nart i butów narciarskich. Niestety pan w recepcji zapomniał nas poinformować jak to jest tu zorganizowane. A zorganizowane jest całkiem fajnie, tylko trzeba gościom to powiedzieć.


       Ponieważ do najbliższego miasteczka, nijaka Mezzana jest kilkanaście kilometrów, hotel oferuje program apres-ski, niestety tylko po włosku. Mieliśmy okazję trafić, na ostatnie trzy dni karnawału i jak się okazało jest to we Włoszech czas intensywnego imprezowania, ze śpiewami i różnymi zabawami, a wtorkowa kolacja miała uroczysty charakter.
       Hotel Solaria ma też dwa solidne atutu. Szczególnie jednej z nich bardzo przypadł nam do gustu – położenie tuż przy stacji kolejki gondolowej, którą szybko dojeżdżamy do stacji pośredniej Marillewa 1400, a stąd już kolejną gondolą do serca ośrodka narciarskiego Marillewa, połączonego z Folgaridą i Madonną di Campiglio. Żadnego dojeżdżania skibusami czy własnym samochodem. A z powrotem dojeżdża się na nartach pod same drzwi narciarni. Lepiej już nie można.
       Drugi duży plus, to wyżywienie, choć tu już pojawiają się pewne drobne zastrzeżenia. Posiłki w tym hotelu to prawdziwa pułapka. Wybór jest bardzo bogaty. Są mięsa, są wędliny i sery, mnóstwo warzyw i słodkości. Na obiad do wyboru kilkanaście potraw i wino bez ograniczeń. I tylko ta kawa do śniadania. Jak Włosi mogą serwować największe paskudztwo świata – neskę. Toć to przecież straszna plama na honorze narodu słynącego z wyśmienitej kawy. No i jajecznica chłodnawa, to też niekoniecznie jest moje ulubione danie. Ale boczuś był wyśmienity. W ogóle trudno tu znaleźć nawet wśród dań obiadowych, potrawy naprawdę ciepłe. Podobno Włosi tak mają. Powiadają, że typowa włoszka rozpoczyna przygotowywanie obiadu tuż po śniadaniu, aby potrawy mogły zdążyć przestygnąć zanim mąż wróci z pracy.
       W kwestii wbijania się w buty narciarskie, od ostatniego roku nic się niestety nie zmieniło. To jest prawdziwe wyzwanie. Drugiego dnia za namową mojej żonki poddałem się i poszedłem do wypożyczalni sprzętu wypożyczyć sobie inne buty. Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej?! Okazuje się, że moje wspaniałe Rosigniole mimo właściwej długości, maja wąską skorupę i w ogóle to bardziej nadają się do wyczynu niż do jazdy amatorskiej. Pan wyciągnął jakieś zwykłe, nieodznaczające się niczym niezwykłym buty Dalbello i świat znowu nabrał kolorów. I tylko po co tak się męczyłem przez dwa sezony! Po co doprowadziłem do uszkodzenia jednego z nerwów w stopie? Jednak to chyba prawda, że człowiek uczy się całe życie a i tak umiera głupi, no może trochę mniej głupi.  


        Pogoda nam dopisała wyśmienicie. Od razu, pierwszego dnia piękny dzień, świeci słońce, nad nami błękitne niebo, kilka stopni powyżej zera i niemal bezwietrznie. Wymarzone warunki, szczególnie jak na pierwszy dzień, kiedy trzeba się rozjeździć. W czwartek cały dzień pada śnieg, ale jeden dzień to nie problem
       Naszymi hotelowymi gondolkami docieramy każdego dnia do głównych gondolek Marillewy, wyciągu nr 20 o nazwie Panciana o długości 1937 m i wywożących na o 438 metrów wyżej. Oho! Tu jest już zwykle całkiem spora kolejka. Przesuwa się jednak dosyć sprawnie. Panowie z obsługi w eleganckich czarnych kurtkach z żółtymi wstawkami, z reklamą Audi, z uśmiechem na ustach pomagają co bardziej niezdarnym turystom zapakować narty i wgramolić się do gondolki. Aby jednak na dobre rozpocząć szusowanie musimy zjechać kawałeczek do wyciągu nr 7, czyli Orso Bruno o długości 1473 m, który wywiezie nas jeszcze 316 metrów wyżej. No i tutaj zawsze jest największa kolejka, to jedno, na szczęście z niewielu, wąskich gardeł w tym kompleksie ośrodków.  Nie ma jednak wyjścia i trzeba grzecznie ustawić się w ogonku i swoje odczekać. Dobry humor, miłe pogaduszki i piękna pogoda sprawiają, że nawet się nie zauważy jak długo to trwa. I po kolejnych 5 minutach, bo tyle jedzie wyciąg, dojeżdża się na Monte Vigo (2179 m npm) . Trasą nr 10 – Malghette, o długości 2000 m kierujemy się w kierunku Madonny di Campiglio.
       Pod koniec Malghette jest sympatyczna knajpka, jak większość tutaj, o nazwie Malga Vigo. Ponieważ dotarcie na szczyt góry o wysokości ponad 2000 m to jednak jest wyzwanie, szczególnie pierwszego dnia, uznaliśmy zgodnie, że musimy przepłukać gardła. Tym bardziej, że odwiedzanie górskich knajpek jest nieodłącznym elementem prawdziwie udanego wyjazdu narciarskiego. Więc z wielką przyjemnością wypiłem szklaneczkę Aperol Spritz, co jeszcze bardziej poprawiło mi, i tak już doskonały nastrój.


       Zmierzamy na Groste, więc kolejny wyciąg to Genciana Express o długości 1570 metrów i przewyższeniu 384 m. A później długi, szeroki i łagodny zjazd (ponad 3700 m) do Madonna di Campiglio. Przeskok przez mosteczek spajający dwie części ośrodka Madonna i wsiadamy do gondolki, która wywiezie na Groste. Łączna długość tej kolejki to 5598m. I w ciągu 19 minut, mamy więc czas zjeść obiad, poczytać i zdrzemnąć się odrobinę, znajdujemy się o blisko 800 metrów wyżej. Passo Groste położone jest na wysokości 2444 m n.p.m. Cudowne miejsce, zapierający dech w piersiach widok z imponującą Pietra Grande (2936 m n.p.m.) w tle. No i oczywiście kapitalne trasy zjazdowe, np. nr 60 – Graffer o długości 4830 m. Obok niesamowity Ursus Snowpark, wymarzone miejsce dla miłośników szaleństw na desce. Zjeżdżając sześćdziesiątką, można jednak nie jechać do końca  tylko zatrzymać się przy dolnej stacji wyciągu nr 47 – Groste Express i wciągnąć się do znakomitej trasy nr 61 – Corna Rossa, szusowanie po której to najczystsza przyjemność.
       Zwykle, jak przystało na pana w moim wieku, zsuwam się statecznie ze stoków, wybierając czerwone szlaki, nie rozpędzając się do zbyt dużych prędkości. Po co się męczyć, po co się pocić. Jak pokazuje bardzo dobra aplikacja Ski Tracks, moje maksymalne prędkości mieszczą się w przedziale 69-75 km/h. Kiedy jednak już się dobrze rozjeżdżę, to czasami jakiś diabełek się odzywa i kusi do skoku w bok. A połączone obszary Marilewy-Folgaridy-Madonny dają taką możliwość, oj dają. Właśnie w drodze powrotnej z Groste jest jedna z takich sposobności. Zjeżdżamy sobie piękną, szeroką trasą nr 73 Spinale Diretta (3500 m długości), gdy nagle pojawia się przed nami znaczek informujący, że po lewej jest traska nr 75, och, to jedna z moich ulubionych. Puszczam więc elegancko panie przodem czerwoną 73 prowadzącą w tym miejscu łagodnym łukiem, a sam po cichutku, myk, myk, skręcam w lewo i … wow! Nachylenie stoku i szerokość sprawiają, że prawie zawsze są tu doskonałe warunki. Nie ma metrowych muld, śnieg się nie roztapia. Śmieję się sam do siebie z radości.


       Nie wszystkie czarne trasy są tak przyjazne. W drodze powrotnej do Marilewy sprawdzam trasę nr 75 – Amazzonia. Straszny mordochlast! Trasa, jak to czarna, jest dosyć wymagająca a do tego wystawiona na słońce od wschodu i południa. W rezultacie zmagam się megamuldami z bardzo mokrego śniegu. Jakoś nie znajduję najmniejszej przyjemności w tej zabawie. Więc, jeśli mogę, to radzę unikać tej trasy po godzinie dwunastej, szczególnie w słoneczne dni z dodatnimi temperaturami. Szkoda zdrowia. Jak ktoś ma ochotę jeszcze się dojeździć na jakiejś czarnej, to może to zrobić np. na trasie nr 37 – Little Grizzly. Też nie należy ona do długich, ma raptem 810 m długości, ale ma taki kąt nachylenia, że można na niej cieszyć się jazdą. Do tego, ze względu na kierunek ekspozycji, zachowuje ona dobry stan, praktycznie do końca dnia.


       Gastronomia we Włoskich Alpach dostarcza bardzo miłych wrażeń. Obiektów jest dużo i każdy znajdzie coś dla siebie. Rifugio Stoppani al Groste to pyszne calimero i wyjątkowy wybór jak na Włochy herbat. Np. bardzo dobra i aromatyczna caribbean paradise firmy Whittington. Czy Rifugio Orso Bruno na Monte Vigo, gdzie serwują świetną pizzę z pieca. Szczególnie polecam prosciutto e fungi. Właściciele tego lokalu zauważyli, że Polacy stanowią tu bardzo znaczący odsetek gości, więc w menu znalazła się również pizza polska. A miłośnikom rustykalnych klimatów polecam odwiedziny w toalecie togo lokalu. Niewiele jest już miejsc w Europie, gdzie spotka się taką toaletę. Zapewne urzędnicy europejscy wkrótce zakażą takich ekstrawagancji więc trzeba się pośpieszyć z odwiedzinami. Jednak prawdziwe zagłębie gastronomiczne to Malghet Aut. Mamy tam do wyboru Rosa Alpina, Rifugio Albasini i Chalet Degli Angeli. Zazwyczaj wybieramy ten ostatni, ale to raczej kwestia sentymentu.


       Dojazd z Monte Vigo do Malghet Aut jest też całkiem sympatyczny. Trasy o średnim stopniu trudności, lub łatwe do tego nachylone od słońca w porze obiadowej i popołudniowej, więc przez cały dzień są w bardzo przyzwoitym stanie. Są więc warte polecenia na drugą połowę dnia, kiedy to większość z nas odczuwa już pewne zmęczenie i ryzyko ulegnięcia wypadkowi jest większe. Dla nas dodatkowo korzystne jest również to, że możemy stąd szybko powrócić na Monte Vigo skąd zjeżdżamy już bezpośrednio do naszego hotelu Solaria. Możemy więc sobie pozwolić nawet na drobną ekstrawagancję stosunkowo późnego powrotu, byle tylko zdążyć na ostatni wyjazd na Monte Vigo, a później to już tylko z górki. 5500 m zjazdu do narciarni.
       Czas, jak to czas, mija bardzo szybko. A na urlopie jeszcze szybciej. Pięć pięknych dni i jeden nieco mniej piękny znowu pozostawiają niedosyt. Jeszcze by się pojeździło, jeszcze by się pobiesiadowało. Pozostało ileś tam nieodwiedzonych tras. Ani razu nie skorzystaliśmy z hotelowego basenu. Ciągle brakowało na coś czasu. Z drugiej jednak strony, takie powolne życie, bez napinania się, to jest to co w tej chwili bardzo mi odpowiada. Po co się gdzieś śpieszyć? Po co gonić miraże? Można cieszyć się chwilą i podziwiać piękno włoskich Alp i popijać coś pysznego, wedle uznania. Już tęsknię za kolejnym wyjazdem.



Postaw mi kawę na buycoffee.to

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...