1.
Gaia Welness Residence Hotel
Nazwa hotelu jest nieco pretensjonalna, choć jak najzupełniej prawdziwa.
Wszelkie wątpliwości czy wahania ustępują natychmiast po przekroczeniu progu
recepcji. Czekają tam na gości przesympatyczni, wiecznie uśmiechnięci ludzie.
Dla nich nic nie jest problemem czy kłopotem. Wszystko jest do zrobienia. Służą
wszelkimi potrzebnymi informacjami i pomocą. Do tego nauczyli się sporo słów po
polsku. Krótko mówiąc natychmiast zjednują sobie każdego kto do nich przybywa.
Pokój
studio, który sobie wynajęliśmy, okazał się bardzo przyjemny. Przestronny, z
łazienką i aneksem kuchennym wyposażonym w lodówkę, kuchenkę mikrofalową i
nieco naczyń. Widać nawet pewne udogodnienia dla osób niepełnosprawnych. No i,
co jak dla mnie najważniejsze, w całym obiekcie jest naprawdę ciepło.
Rewelacja! Jeżdżąc od kilkunastu lat na narty do różnych ośrodków w Alpach
włoskich i austriackich, nie trafiliśmy na tak przytulne miejsce. Tu nie ma
potrzeby rozgrzewania pościeli przed udaniem się na spoczynek. Przykłada się
głowę do poduchy i można zapaść w cudowny błogostan. Pod prysznicem, czy w
kranie umywalki nigdy nie brakuje ciepłej wody. Zdecydowanie jest to miejsce
godne polecenia jako baza wypadku narciarskiego. Tym bardziej, że darmowy
skibus podjeżdża dosłownie pod same drzwi hotelu co piętnaście minut i podwozi
miłośników narciarskich szaleństw pod dolną stację gondolki Marillewa 900. By
jednak nie było zbyt różowo, to na skibusa pod drzwi Gai można liczyć tylko
rano, kiedy jest się wypoczętym i pełnym zapału do szusowania po nartostradach.
Popołudniu, gdy się wraca ze stoków powłócząc nogami, nie ma co liczyć na takie
udogodnienie. O tej porze skibusy zatrzymują się jedynie przy głównej Via IV
Novembre, skąd do hotelu jest ok. 100 – 150 metrów.
Hotel
Gaja ma też i inne istotne walory. Duży parking tuż przy budynku. Z wielką
przyjemnością zostawiłem nasze autko na cały tydzień, aby sobie odpoczęło a ja
bezstresowo podróżowałem skibusem. Polecam również śniadania serwowane w
hotelu. Nie ma niewiadomo jakiej obfitości ale wszystko jest świeżutkie i
pachnące. Pyszna kawa, a jakby mogło być inaczej, wszak to Włochy. No i chyba
przebój tych śniadań, pyszne naleśniki, co chwilę donoszone, bo znikają w niesłychanie
szybkim tempie. Koszt na osobę to 6 euro, które warto wydać. Inna rzecz, ważna
dla fanów szusowania po białym puchu, to duża narciarnia z pomysłowymi
uchwytami i przechowalnia butów narciarskich, gdzie naprawdę działa
podgrzewanie tych piekielnych skorup. Gdy skoro świt, z takim bólem, znowu
trzeba się w nie wbić, one są rzeczywiście cieplutkie, co znacząco zmniejsza
poranne katusze. Oczywiście jest też Wi-Fi, myślę, że w dzisiejszych czasach
jego brak byłby raczej zadziwiający, a wręcz dyskwalifikowałby obiekt. Niestety
nie jest ono zbyt mocne.
O.K.,
niech będzie, nie wszytko jest idealne. Ściany są zrobione z najcieńszej
możliwej dykty. Wielojęzyczna dzieciarnia, hasająca po korytarzach, jest tak
dobrze słyszalna, jakby brykała tuż obok. I bez znaczenia z jakiego są kraju,
wszystkie są jednakowo głośne. Równie dobrze słychać też wszelkie inne dźwięki.
Na szczęście większość gości hotelowych po powrocie ze stoku po prostu pada ze
zmęczenia, więc wieczorem niewiele się już dzieje.
Inną
rzeczą, która nieco razi, na tle tak pozytywnego obrazu całości, to aranżacja
wnętrz. Absolutnie nie widać tu ręki jakiegokolwiek projektanta. Jest prawie
wszystko co potrzeba, ale wygląda to tak, jakby ktoś zrobił listę niezbędnego wyposażenia
i po prostu wrzucił do każdego pokoju przygotowany zestaw. Ani specjalnej
dbałości o detale ocieplające wizerunek ani też specjalnej troski o
funkcjonalność i ergonomię, co najbardziej daje się zauważyć w kuchni i
łazience. Nie przypadkowo napisałem, że jest prawie wszystko, co potrzeba.
Podobnie jak w większości takich miejsc, nie ma wygodnego miejsca do czytania!
Zawsze na takie wyjazdy zabieram ze sobą jakąś zaległą lekturę, z nadzieją, że
właśnie w czasie urlopu nieco nadrobię te zaniedbania. A tu masz ci babo
placek, nie ma gdzie wygodnie usiąść.
Na
szczęście gospodarze są cudowni i robią wszystko aby pobyt w Gaia Welness
Residence Hotel upłynął bardzo przyjemnie.
2.
Mezzana
Mezzana, gdzie znajduje się hotel Gaja, to miejscowość w prowincji
Trydent
zamieszkała przez niespełna 900 osób. Położona
jest na wysokości 940 m n.p.m. I nie ma co liczyć na jakiekolwiek atrakcje dla
turystów. Gdy któregoś popołudnia wybrałem się na spacer po mieście, to
natrafiłem przede wszystkim na niezwykłą ciszę. Bardzo rzadko mija się jakiegoś
przechodnia, od czasu do czasu pojawia się zabłąkany samochód. Tak więc, choć
miasteczko jest całkiem sympatyczne i posiada Piazza Trentino, czyli miejsce z
dużym potencjałem, to tak na prawdę nic tam nie ma. Widać, że miejscowi włodarze
starają się nawet coś robić, widać to choćby na przykładzie prób
zagospodarowania przepływającej przez Mezzanę rzeczki Rio Spona. Ale na razie
jeszcze daleko do stworzenia jakiegoś ciekawego punktu zaczepienia. Odchodząc
od głównej, przelotowej ulicy, czyli Via IV Novembre, liczyłem, że trafię na
jakieś urokliwe zaułki, niezwykłe miejsca, coś z wyjątkową atmosferą, nic z
tych rzeczy. Jeszcze większe rozczarowanie spotkało nas, gdy chcieliśmy po
powrocie z nart zjeść obiad. Owszem jest restauracja w hotelu Ravelli oraz
pizzeria Al Sole, ale zgodnie z dobrym włoskim obyczajem, czynne od
dziewiętnastej. Przerwa obiadowa to rzecz święta, nawet w markecie De Spar.
Choć, trzeba przyznać, w tym ostatnim zdecydowanie krótsza. Niestety byliśmy
zbyt głodni by czekać około dwóch godzin i, chcąc, nie chcąc przyrządziliśmy
sobie posiłek sami.
3.
Ośrodek narciarski
Wielkim atutem tej lokalizacji są połączone ze sobą bezpośrednio trzy
ośrodki narciarskie Marilleva, Folgarida i Madonna di Campiglio. Stwarza to świetne
warunki do bardzo przyjemnej, ciekawej, całodziennej jazdy. I właśnie z tego
zamierzamy korzystać w całej pełni. W związku z tym kupujemy karnet o
dźwięcznej nazwie Skiarea Campiglio Dolomiti di Brenta za jedyne 263 euro za
osobę. Nie jest to mało, ale liczymy na dobrą zabawę. Razem z Pinzolo,
położonym nieco z boku, jest to ok. 150 km tras i 60 wyciągów.
No to
zaczynamy! Najpierw gondolki z Mrilleva 900 do Marileva 1400. Nawet nie ma
specjalnej kolejki. Później przesiadka do gondolki na Malga Panciana (1886 m
n.p.m.). No i tu widok kolejki do kolejki dech zapiera. Przemierzając drogę
między jedną gondolką a drugą, warto rzucić okiem w bok, na wyciąg krzesełkowy
nr 16 w kierunku Orti (również 1886 m). Czasami, z bliżej niewyjaśnionych
powodów, do gondolki czeka tłum ludzi, a do krzesełek jest całkiem niewielu
chętnych. Tymczasem jest to dobra alternatywa, bo z Orti też można dojechać do
Malga Panciana. Niestety, aby móc jechać dalej w kierunku Madonna di Campiglio,
trzeba zabrać się na wyciąg nr 19 na Monte Vigo (2197 m n.p.m.). Tu to dopiero
jest tłum oczekujących. Pierwszego dnia decydujemy się stanąć i okazało się, że
czas oczekiwania przekroczył 20 minut. W kolejnych dniach decydowaliśmy się na
różne alternatywne rozwiązania pozwalające przeczekać ten szczyt kolejkowy.
Najciekawszym z tych rozwiązań wydaje się zjazd nieco niżej do wyciągu nr 18
wiozącego na Dos Della Pesa (2155 m n.p.m.) i nacieszyć się jazdą mniej
uczęszczaną, ale bardzo ładną trasą nr 20 prowadzącą oczywiście do doliny Panciana.
Zdecydowanie przyjemniej było zjeżdżać, nawet do Marilleva 1400, raz czy dwa,
niż stać w koszmarnej kolejce.
Docieramy w końcu na Monte Vigo. Tu robi się jeszcze ciaśniej bo
znaleźliśmy się w miejscu gdzie łączą się wszystkie trzy ośrodki. Chociaż
formalnie i biletowo, Madonna di Campilio rozpoczyna się dopiero po zjeździe
trasą nr 10, od kanapy nr 35. Można też pojechać trasą nr 12 do Folgaridy. My
jednak, zgodnie z przyjętym planem jedziemy "dziesiątką". Kanapa nr
35 wywozi nas na 2143 m n.p.m. Skąd już można zjechać "prosto" do
Madonny. Oczywiście jest kilka wariantów tego zjazdu, więc w kolejne dni można
sobie urozmaicać zjazdy na różne sposoby.
Przed
nami mostek nad drogą przecinającą miasto. Jego powierzchnia jest lekko
nachylona w kierunku Groste, czyli tam gdzie my jedziemy. Dla podążających w
przeciwnym kierunku jest ruchoma taśma podwożąca zmęczonych narciarzy. Gdy
zjeżdżamy z mostku naszym oczom ukazuje się wielce imponujący , częściowo
schowany w wiacie stacji gondolek, tłum oczekujących na wjazd na Passo Groste
(2444 m n.p.m.). Jak to zobaczyłem, to trochę mnie osłabiło. Przecież nie po to
jechałem taki kawał drogi i nie po to wydałem tyle pieniędzy na karnety aby
spędzać większość czasu w kolejkach do wyciągów. Tuż przy stacji jest knajpa,
więc przysiadamy na małe conieco, grzane wino na pierwsze danie i calimero na
drugie. Pokrzepieni w ten sposób zdecydowanie lepiej znosimy wyczekiwanie w
kolejce i liczne pokazy bezczelności narciarzy chcących na różne sposoby,
niezbyt eleganckie, skrócić sobie czas oczekiwania. Nieważne czy to Włosi, czy
Niemcy, czy Holendrzy, czy Szwajcarzy, czy Polacy czy też ktokolwiek inny. Z
ludzi wychodzi ich prawdziwa natura. Bo ci bogaci i bardzo kulturalni
przedstawiciele "starej" Europy nagle zostają odarci ze swoich masek.
Bo już nie jest miło i komfortowo. I nagle wielu z nich okazuje się zwykłymi
burakami. No tak, gdy wszystko jest dobrze, gdy nic się nie dzieje i można się
chwalić swoją zamożnością łatwo jest pokazywać jakim jest się wspaniałym. Nieco
gorzej jest gdy życie nie rozkłada przed nimi czerwonego chodnika. Ale nich im
tam, poczekam chwilę dłużej. Pogoda jest piękna, góry jeszcze wspanialsze.
Udaje
nam się w końcu zapakować do wagonika. Uwaga! Nie wysiadamy na stacji
pośredniej, jedziemy dalej. Gdy już się wjedzie na Groste najpierw trzeba na
chwilę przystanąć i rozejrzeć się dookoła. Jak tu jest pięknie! A teraz
decyzja: czy jechać mocno w dół, czy poprzestać na zjeździe do kanapy nr 47,
która może nas wynieść na Passo Groste, czyli na 2504 m n.p.m., najwyższy punkt
w okolicy? No oczywiście, chcę wjechać jak najwyżej. Bo góry lepiej widać z
góry. Jazda na kanapie to także dobra sposobność do zrobienia paru zdjęć.
Leżące pod wyciągiem różne przedmioty przypominają o konieczności zachowania
szczególnej ostrożności. Nie zależy mi zbytnio by stać się mimowolnym
udziałowcem tego składowiska. Co prawda Słońce nie zawsze chce współpracować i
czasami nie ustawia się pod właściwym kątem, ale coś tam udaje się zdjąć.
Widoki są jak z folderów turystycznych, tylko jak to przełożyć na ciekawe
zdjęcia?
Zjazd
z Groste to wyjątkowa przyjemność. Trasa jest długa, szeroka i z cudownymi
widokami. Ludzi jest bardzo dużo, ale daje się jeździć. Po drodze są też punkty
wsparcia, gdzie można uzupełnić płyny ewentualnie nieco się posilić. Nie
polecam jedynie wyboru zjazdu dolnego odcinka trasą nr 66. Początkowo nawet nie
jest najgorzej, ale później następują długie wypłaszczenia a po nich okropny
odcinek od dolnej stacji wyciągu nr 40 do mostka na drugą stronę. Od razu można
zapomnieć o wszystkich przyjemnościach, które przed chwilą się przeżyło. Jeżeli
już jednak się tu zabłądziło, to jedyne rozsądne wyjście to wsiąść na ten
wyciąg nr 40 i wjechać nim na Monte Spinale (2101 m n.p.m.). I dopiero stamtąd
poszusować do Madonny. Do wyboru czerwienie i czernie, na co kto ma ochotę. A
zjeżdżając z Groste, jeśli chcemy zjechać prosto do Madonny, pamiętajmy
pojechać w lewo do wyciągu 41, który odrobinę nas podwiezie i będziemy mogli
śmignąć sobie trasą 73 i 77 lub 74 (czarna). Tak, Groste i Monte Spinale daje
możliwość nacieszenia się jazdą na nartach.
Pora
wracać w kierunku Marillevy-Folgaridy. Przez chwilę zapomniałem o koszmarnych
kolejkach, jednak tu następuje ponowne bolesne zetknięcie z rzeczywistością. Co
prawda w kolejce do taśmy przewożącej przez most nie trzeba czekać, można po
prostu podejść pod to niewielkie wzniesienie, to jednak kanapę 32 trudno jest
ominąć. Odstaliśmy tam 35 minut. Owszem jest okrężna droga, można dotrzeć, choć
niebyt komfortowo, do kolejki gondolowej nr 31. Później już całkiem przyjemnie
zjechać trasą nr 50 do kanapki nr 34 i ... dowiedzieć się, że właśnie ten
wyciąg, zupełnie wyjątkowo, nie działa. A zatem pozostaje powrót do Madonny i
pokorne odczekanie swojego w kolejce do kanapy nr 32. Dopiero stojąc w takiej
ogromnej kolejce człowiek się irytuje widząc, że nie wszystkie miejsca na
kanapie są zajmowane. Bo państwo chcą jechać tylko we dwoje, bo ktoś tam nie
może się rozdzielić, itd. itd. I nic na to nie można poradzić.
Czy
ja coś narzekałem na długie oczekiwanie w kolejkach? Gdy dotarliśmy do wyciągu
nr 6 mającego nas wwieść na Monte Vigo skąd można skierować się, w zależności
od kaprysu, do Marillewy lub do Folgaridy, szczęka mi opadła. Tylu ludzi oczekujących
w kolejce, to jaszcze nigdzie i nigdy nie widziałem. Gospodarze próbują
pocieszać kolejkowiczów wielkim plakatem z informacją, że już w przyszłym
sezonie, będzie nowa, większa kanapa, ale puki co, nie ma wyjścia trzeba
czekać, ok 45 minut. Przy tak długim oczekiwaniu, to już nawet człowiek nie ma
siły się złościć. Macham ręką na buraków przepychających się w kolejce. Ale za
to jak już w końcu wjadę ...
No
co? Co, jak w jadę? To skieruję się w stronę Folgaridy (trasa nr 9 itd.) Bo
tam, jest kilka fajnych miejsc do zakotwiczenia i ochłonięcia. Nic tak nie koi
skołatanych nerwów jak dobra biesiada. Nam najbardziej przypadł do gustu
lokalik położony na Malghet Aut, o zachęcająco zaczynającej się nazwie
"szalet ...", a dokładniej Chalet degli Angeli (chatka aniołów). Są
tam też i inne knajpki. Wszędzie można przyzwoicie zjeść. Wszędzie jest gwarno
i gra jakaś muzyka. No i kapitalne widoki przez okna. Do tego w
"Szalecie" od lat pracuje Polka, pani Ewa. Gdy tylko szef zorientował
się, że jesteśmy z Polski, nie omieszkał pochwalić się znajomością kilku
polskich słów oraz właśnie tym, że zatrudnia naszą rodaczkę. Oczywiście
skorzystałem z okazji i zamieniłem z panią Ewą kilka słów. Co ważniejsze, od
kilku ostatnich lat wyraźnie daje się odczuć, że Włosi zaczęli zauważać, że
jednak całkiem sporo Polaków spędza u nich ferie i coraz bardziej to doceniają.
Zdaje się, że stajemy się dla nich ważną grupą klientów. Całkiem to
sympatyczne. I tak sobie siedząc przy niezłym jadle i jeszcze lepszych
napojach, tym razem najlepiej wchodził mi aperol spritz (drink na bazie proseco
i aperolu), ochłonąłem po kolejkowych emocjach.
Powrót popołudniową porą do Marilewy,
szególnie trasa nr 23, jest dosyć wymagający. Najpierw pojawiają się MULDY. Po
chwili MULDY. A za kolejnym zakrętem, zupełnie
niespodziewanie MULDY. Można się świetnie bawić w chowanego, bo bez trudu można ukryć za setkami
kolejnych garbów śnieżnych.
Marilleva 1400 to spore centrum narciarskie, z knajpami, hotelami,
sklepami i serwisami narciarskimi. Osobiście miałem okazję przekonać się, że w
tych serwisach pracują fajni i kompetentni ludzie. Pierwszej nocy odświeżyli
nam narty. Przez kolejne dwie walczyli ze skorupą mojego nowego prawego buta.
Nie wiedzieć czemu okazał się zdecydowanie za wąski w części środkowej, co
mocno utrudniało rozkoszowanie się jazdą po naprawdę pięknych trasach. Po dwóch
kolejnych nocach kształtowania skorupy na specjalnym urządzeniu, w końcu but
nadawał się do jazdy. Fajną rzeczą są też przechowalnie butów narciarskich i
nart. Dzięki temu na dół można już zjeżdżać gondolką w normalnym, wygodnym
obuwiu. Och! Jak miło. Bo jak to mawiają starzy, doświadczeni narciarze, w
narciarstwie najprzyjemniejszym momentem jest ten, kiedy w końcu zdejmujemy te
cholerne buciory narciarskie. Wtedy świat jest najpiękniejszy.
Jak
te ferie szybko minęły! Trasy w rejonie Dolomiti di Brenta są wspaniałe. Co
prawda mogłoby być odrobinę mniej ludzi na stoku, ale i tak już nie mogę się
doczekać kolejnego wyjazdu na narty. A co do tłumów, to jak nam wyjaśnili
właściciele naszego hotelu, przyjechaliśmy w okresie włoskiego karnawału, kiedy
włosi masowo wyruszają na urlopy, a tego nie należało robić pod żadnym pozorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz