Mimo wielu
zmian jakim podlegały Etapowe Regaty Turystyczne na przestrzeni lat, wciąż są
one ważnym wydarzeniem w kalendarzu imprez żeglarskich w województwie
zachodniopomorskim. Wynika to m.in. ze specyficznej formuły tych regat, gdzie
znajdą miejsce dla siebie zarówno miłośnicy regatowej rywalizacji jak i
zwolennicy żeglarskiej turystyki. Impreza ma już swoją bardzo długą tradycję,
ale z całą pewnością nie jest samograjem. Wciąż trzeba o nią dbać, wciąż
uatrakcyjniać, aby nie tylko utrzymać stałych bywalców, ale też zachęcać tych,
którzy jeszcze nie zasmakowali w atmosferze Etapowych Regat Turystycznych. Z
całą pewnością nowinka tegorocznych regat, czyli rezygnacja z formuły Open na
rzecz formuły NHC była wyjściem naprzeciw tym, którym znudziło się podziwianie
wciąż tych samych jachtów, wygrywających po kolei wszystkie etapy. Jak ktoś
chce się ścigać na sportowo to jest przecież formuła ORC, natomiast nie ma
powodu, aby prawdziwie regatowe jednostki psuły zabawę jachtom turystycznym.
Oczywiście gdzieś po środku jest jeszcze formuła KWR. Niestety zabrakło nieco
działań informacyjnych i wyjaśniających. Tym bardziej, że formuła NHC w
większości przypadków dotyczyła prawdziwych amatorów.
Uczestnicy
regat przypływają już w piątek. Mimo, że pogoda w żadnej mierze na to nie
wskazuje, jest środek sezonu letniego. Marina wciąż jest nieczynna, wszyscy
więc cisną się w porcie. Long side, jeden do drugiego i tak po trzy, cztery
jachty. Na szczęście większość ludzi się tutaj dobrze zna, więc każdy stara się
jakoś pomóc następnym przypływającym. Mimo wszystko, do wieczora, jest cicho i
spokojnie. W końcu rozpoczynają się wędrówki i odwiedziny na zaprzyjaźnionych
jachtach. Po zmroku port ożywa. Rozgrzewamy się od środka. Robi się wesoło.
przed pierwszym startem |
Zupełnie
niespodziewanie okazuje się, że nie ma II grupy KWR, jeszcze niedawno
najsilniej obsadzonej grupy na ERT. Tym razem zgłosiło się zbyt mało chętnych
do rywalizacji w tej grupie i ci co przypłynęli zostali wcieleni do grupy III
KWR. Miny nam mocno zrzedły. Carinom przyjdzie się ścigać z Trzecim Krzyśka
Dąbrowskiego (ha!, ha! ha! – będziemy go oglądać przed startem i w portach po
mecie), Accu – Piotra Sosnowskiego, Belatrix – Mirosława (Jacka) Wójcickiego,
Liveli – Bronka Zimnickiego. Żaden przelicznik nie jest w stanie wyrównać
naszych szans, byśmy mogli na dystansie siedmiu wyścigów z nimi rywalizować.
Czekamy na start |
Już na
pierwszym etapie, pani Iza Kidacka, sędzia główna regat, stara się urozmaicić,
choćby w niewielkim stopniu trasę wyścigu. Trochę niefortunnie wychodzi, że
mamy dwukrotnie przecinać tor wodny do Świnoujścia. Nie pozostaje nic innego
jak liczyć na zdrowy rozsądek żeglarzy. Ale sam wyścig okazuje się dosyć
ciekawy. Długa trasa, po rozległym akwenie, pod wiatr. Jedni wybierają lewy
hals, inni prawy, w rezultacie flotylla jachtów startujących w regatach
rozsypała się po całym Zalewie. Dopiero przy boi zwrotnej okazywało się, jak
kto popłynął. Nasz pomysł nie okazał się najlepszy, więc zgodnie z wieloletnią tradycją
pierwszy etap kończymy w ogonie. Patrząc na nasze wyczyny, nawet pogoda się
załamała.
Świnoujście
wita nas pogarszającą się pogodą i tłokiem w marinie. No cóż, szybko okazało
się, że nowa marina jest niewystarczająca w stosunku do zapotrzebowania. Duża
ilość jachtów z Niemiec, Szwecji i Danii, plus trochę innych, bardziej
egzotycznych. Wpływając do mariny stajemy się zupełnie anonimowi, giniemy w
tłumie. Tutaj nikogo regaty nie interesują. Nawet dla statku komisji nie
zarezerwowano jakiegoś sensownego miejsca. Łapie jedno z ostatnich miejsc, gdzieś
na szarym końcu. Przynajmniej żeglarze
będą mieli okazję trochę pospacerować. A swoją drogą, to szkoda, że uczestnicy
ERT nie mają jakiegoś wyróżnika, choćby efektownego, przyciągającego wzrok,
proporca. Pogoda dokłada swoje pięć groszy i robi się smętnie. Nic tylko
sięgnąć po jakieś szkło.
Przed wyścigiem na Zatoce Pomorskiej |
W ramach
wprowadzania urozmaiceń, pani Iza w robi z jednego wyścigu na Zatoce
Pomorskiej, dwa wyścigi, up and down. W pewnym sensie są to dwa wyścigi, ale w
innym znaczeniu jeden. Ot, tak, aby było kolorowo i nieco tajemniczo.
Oczywiście znowu jest trochę grymaszenia, ale to pewnie wina ponurej pogody. Bo
właściwie o co się czepiać? Że warunki
nieco trudniejsze, że dwa wyścigi, przecież przybyliśmy tu na regaty. Im więcej
tej zabawy, tym lepiej. Im więcej wyścigów, tym sprawiedliwszy wynik końcowy. Tym
razem zakończenie etapu zyskuje nieco bardziej uroczystą oprawę. Żeglarzy
zaszczyca swoją obecnością pani Barbara Michalska, v-ce Prezydent Świnoujścia. Jest błękitna wstęga, są puchary ufundowane
przez prezydenta miasta. Jest bardzo miło i nieoczekiwanie wesoło. Bo
oczywiście, jak stwierdziła pani Iza, wszyscy wiedzą, że Fujimo zdobyło
Błękitną Wstęgę Zatoki Pomorskiej. Co równie oczywiste, trzecie miejsce w I
grupie KWR zdobył jacht … „Trzeci”. Są gratulacje, puchar, sesja zdjęciowa i
zdziwiona mina Krzyśka Dąbrowskiego. I grupa KWR? Przecież ścigam się w III
grupie. Po chwili również pani sędzia orientuje się, że chyba coś jest nie tak.
Z wdziękiem i uśmiechem, obracając wszystko w żart, zwraca się do Krzyśka:
„Oddaj puchar.” Następuje wręczenie pucharu właściwej załodze. Później drugie
miejsce, no i pierwsze .. Jacht „Trzeci”. Zdziwiony Krzysiek odbiera puchar za
I miejsce w I grupie KWR. Uściski, gratulacje, zdjęcia … Oddaj puchar! Pomyłka,
to nie ty. Po paru minutach Krzysiek jest wyczytywany po raz trzeci (nomen
omen). Pierwsze miejsce w III grupie KWR. Chwila zawahania. Puchar, gratulacje,
sesja fotograficzna … Uff! Udało się, tym razem wszystko się zgadza. Po
zakończeniu ceremonii, pani Iza zaprasza kolejny raz do wspólnego śpiewania.
Trochę opornie to idzie, mimo, że na zakończenie regat przewidziane są nagrody
za popisy artystyczne. Zdaje się, że nie jesteśmy specjalnie rozśpiewani.
Oddaj puchar! |
Start do
wyścigu na trasie Świnoujście – Dziwnów jest dwukrotnie odraczany. Nie ma
wiatru. Płyniemy godzinę na silnikach, później drugą godzinę. Wszak nie możemy
sobie pozwolić na spóźnienie na spotkanie z panem burmistrzem Dziwnowa i na
ceremonię rozdania pucharów. W końcu wyścig rusza. Bardzo słaby wiatr, a przede
wszystkim brak fali dają nadzieję Rudzikowi na dobry wynik. Tak też się dzieje,
płyniemy w czołówce. Pełna koncentracja aby nie popełnić jakiegoś błędu. Pod
koniec wyścigu wiatr się wzmaga. Większe jachty szybko nas doganiają. Na
szczęście meta już blisko. Z bezpośrednich naszych rywali przed nami tylko
Trzeci, Accu i Belatrix. Ale ten ostatni wyprzedził nas bardzo nieznacznie,
więc dzięki lepszemu przelicznikowi będziemy przed nim. No i stała się rzecz
niemożliwa, jesteśmy na pudle, co prawda to tylko klasyfikacja etapowe, ale i
tak jesteśmy bardzo zadowoleni. Tym razem i my mamy przyjemność odebrać puchar,
w tym przypadku z rąk pana burmistrza Grzegorza Jóźwiaka. I obyło się bez
pomyłek. Nawet Trzeci nie usłyszał od pani sędzi: „Oddaj puchar”. Nie usłyszał,
bo początkowo, pani Iza po prostu go pominęła. Dopiero po chwili się
zreflektowała, że czegoś jej brakuje. Na szczęście na wysokości zadania stanęli
uczestnicy regat i spontanicznie zaczęli skandować tę dźwięczną mantrę „Oddaj
puchar”. Ceremonia wręczenia nagród w Dziwnowie wraz z drobnym poczęstunkiem
zawsze jest sympatyczna. Widzimy, że coś się zmienia, ale jakże powoli, oj jak
powoli. Nie ma jednak zbyt wielu chętnych na spędzenie nocy przy miejskiej kei.
Zaplecze takie sobie, bezpośrednie sąsiedztwo bardzo ruchliwej drogi, absolutny
brak nastrojowego klimatu. Tak więc, podobnie jak w poprzednich latach, po
zakończeniu uroczystości, zdecydowana większość jachtów, mimo późnej pory,
przenosi się do Kamienia Pomorskiego.
Przeprowadzka z Dziwnowa do Kamienia Pom. |
Pogoda
niestety wciąż się pogarsza. Niebo płacze rzewnymi łzami, wiatr się rozkręca. I
staje się to, czego zdecydowana większość bardzo nie lubi. Zostaje odwołany
wyścig na Zalewie Kamieńskim. Snujemy się to tu, to tam. Puchary przygotowane,
poczęstunek u rybaka czeka a tu lipa! Pan burmistrz Stanisław Kuryłło zgadza się aby puchary
przez niego ufundowane przyznać na koniec całych regat za klasyfikację
generalną. No a na zupę rybną i tak idziemy. A później jeszcze raz, już za
swoje objadamy się pysznym marynowanym łososiem i smażonym w cieście piwnym
sandaczem. Najlepsza smażalnia w układzie warszawskim. Ależ rozkosz. Wbrew
smętnej pogodzie, nie kończymy dnia ze zwieszonymi nosami. Wszak jest
Krzysztofa! Nie może być inaczej, jest biesiada, i są kolejne nieśmiałe próby
rozśpiewania żeglarskiej braci. Niestety struny głosowe są słabo naoliwione i
tylko nieliczni podejmują wyzwanie.
Przejście do
Wolina też odbywa się przy silnym wietrze, tym razem sprzyjającym, i
spadających z nieba żabach. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak często korzystałem
ze sztormiaka. W Wolinie smętne grupki turystów w pelerynach przeciwdeszczowych
snują się po nabrzeżu. W żaden sposób nie można poznać, że to środek wakacji w
całkiem sympatycznym mieście. W Wolinie zawsze ciepło nas witają, zawsze jest
przyzwoity poczęstunek, pan Eugeniusz Jasiewicz, burmistrz miasta zawsze
ufunduje jakieś upominki, mimo, że nie ma wyścigu, no i jako wielki lokalny
patriota, zawsze w swoim wystąpieniu zawrze jakieś ciekawostki o Wolinie.
Wolin |
Wyścig Wolin
– Nowe Warpno pani sędzia też ustawiła nieco inaczej niż zwykle, do tego z
dodatkowym punktem zwrotnym. I znowu przed żeglarzami spore wyzwanie. Już sama
rozległość akwenu sprawia, że wszyscy zaczynają kombinować, jak tu przechytrzyć
konkurentów. Pod którym brzegiem się schować, gdzie zrobić górkę, jak ominąć
sieci. Również pogoda nie ułatwiała zadania. Okazało się, że w tych
skomplikowanych rachubach, trzeba jeszcze uwzględnić… ciszę. Kto zbyt daleko
szukał swojej drogi, srodze się rozczarował. I było nerwowe oczekiwanie, z której
strony przyjdzie wiatr. Czy od przodu stawki, czy od tyłu. Kto pierwszy ruszy. W
końcu zaczęło wiać, i to całkiem przyjemnie. I nagle minąwszy kolejne sieci,
mając przed sobą ostatni znak zwrotny, orientujemy się, że bardzo niewiele
jachtów jest przed nami. Konkurencja gdzieś się pogubiła. Ostatecznie w tej
naprawdę trudnej dla Carinki stawce zajmujemy drugie miejsce! Nawet o tym nie
marzyłem. Ha, ha, ha.
W poszukiwaniu własnej drogi |
A w Nowym
Warpnie jak zwykle świetna atmosfera. To ciekawe, ani marina, ani miasto nie
oferują nic specjalnego, a jednak to jest moje ulubione miejsce na trasie ERT.
Jest przytulnie. Jest miło. Mimo ewidentnych braków w infrastrukturze
sanitarnej, powiedzmy wprost: jest ona fatalna, to podejście ludzi związanych z
tym miejscem do żeglarzy i urok samego miejsca, niezwykły spokój, sprawiają, że
czuję się tutaj wyśmienicie. Któregoś roku, jeszcze za poprzednich dzierżawców,
rano na kei czekało na nas świeże pieczywo. Tym razem wcześnie rano, zmęczeni
nocnymi zmaganiami żeglarze częstowani byli pyszną jajecznicą. W tym miejscu
jest coś niezwykłego. Oczywiście, był też poczęstunek i puchary ufundowane
przez pana burmistrza Władysława Kiragę. Dla nas w tym roku wyjątkowo miła
ceremonia, bo po ogłoszeniu decyzji o połączeniu grupy II i III KWR nie liczyliśmy
na jakiekolwiek miejsca na podium. A jednak coś się udało wyrwać.
W Nowym Warpnie |
Piątek,
przedostatni dzień zmagań, to wyścig Nowe Warpno – Stepnica. Od rana słaby
wiatr. Boja rozprowadzająca, jak należy na wiatr, więc nieco zamieszania i
przepychanek. Po boi spinakery i tak przez ok 4,5 godziny. (Oczywiście czołówka
zdecydowanie krócej.) Nie pamiętam czy kiedykolwiek tak długo miałem okazję
żeglować pod spinakerem. Ku naszemu zdumieniu całkiem dobrze nam szło. Kto miał
odjechać to odjechał, ale nie było takich zbyt wielu.
Bardzo długi przelot na spinakerach |
No ale przyszło przejście
z Zalewu na Roztokę i wydarzyła się tragedia. Źle wybraliśmy stronę po której
płynęliśmy i w rezultacie trwało to całe wieki. Bezradnie patrzyliśmy jak jedni
nam odpływają a inni nas doganiają. Strasznie irytujące uczucie i nic już nie
można było zrobić. A na Roztoce wiatr się wzmógł i większe jachty zyskały
jeszcze większą przewagę. No lipa, lipa, lipa! Nie trudno się domyślić, że do
mety podążaliśmy w wyjątkowo marnych nastrojach. Straciliśmy szansę na dobry wynik
na własne życzenie. To jest chyba najgorsza opcja; złość i bezsilność. Ale do
samego końca staramy się płynąć jak najlepiej. Rywalizujemy z tymi, którzy
płyną w naszym sąsiedztwie, bez względu na to czy są w naszej grupie czy nie.
Duch rywalizacji jednak nie ginie. Na tym ta zabawa polega.
Stepnica |
Stepnica
zawsze przygotowuje na przyjęcie żeglarzy wielki festyn. Jest poczęstunek,
jarmark rozmaitości, jakieś występy na scenie. Ogólnie atmosfera wesołego
pikniku, nawet jeśli pogoda nie jest specjalnie udana. Pan burmistrz Andrzej
Wyganowski osobiście się we wszystko angażuje. M.in. wręcza ufundowane przez
siebie puchary. Wszyscy siedzą przy solidnych stołach pod parasolami
rozstawionymi przed sceną. Konsumujemy najlepszy na tych regatach poczęstunek.
Sączymy chmielowy napój. A pani Iza wyczytuje kolejnych nagrodzonych. I nagle słyszę:
„Wiktor Protas – jacht Rudzik; trzecie miejsce w grupie III KWR”. Aż mnie
zatkało! Okazało się, że przypłynęliśmy jako czwarty jacht w grupie, a do tego
przeliczyliśmy Accu Piotra Sosnowskiego. To dopiero dla nas niespodzianka. No a
wieczorem intensywne zajęcia w podgrupach. Bardzo intensywne. No ale jak
mogłoby być inaczej skoro schodzą się załogi zaprzyjaźnionych jachtów Dobrawa,
Wench, Jamanito, Mi Alegria, Popeye, Rudzik i paru innych. Domowe przetwory z
Popeye’a znikały w mgnieniu oka. I tylko ten dzień po …
W Stepnicy też nie zabrakło deszczu |
A „dzień po”
był bardzo ciekawy. Trasa wyścigu w całości została ustawiona na Roztoce. Była
bramka, były dwa punkty zwrotne. No i do tego całkiem rześki wiatr. Nam
niestety ten etap nie wyszedł. Ukończyliśmy go dopiero na piątym miejscu, ale
muszę przyznać, że było on pod względem żeglarskim bardzo udany. I co ciekawe w
poszczególnych grupach KWR i ORC wygrały ten wyścig jachty, które ostatecznie
zajęły pierwsze miejsca w klasyfikacji generalnej tych grup. KWR I – absolutny
hegemon w tej grupie Janusz Frączek na jachcie O’Dana. KWR II/III – Krzysiek
Dąbrowski na jachcie Trzeci. ORC – Marek Krzysztoszek na jachcie Res Navalis.
Janusz Frączek - zwycięzca I KWR |
Pożegnalna
impreza w Trzebieży odbyła się tawernie Portowej tuż przy porcie. Ich ogródek
jest wyjątkowo sprzyjający tego typu przedsięwzięciom. Była też kolejna próba
rozśpiewania braci żeglarskiej i finał konkursu muzycznego. Niestety
ostatecznie nie było zbyt wielu chętnych do artystycznych popisów. Mimo, że
trudno było coś usłyszeć, szum tła był znacznie mocniejszy niż głosy żeglarzy,
to wydaje mi się, że pomysł z konkursem na śpiewanie pieśni okołożeglarskich,
to całkiem dobra inicjatywa. Może za rok będzie więcej chętnych?
Jak
zwykle najtrudniejsze chwile następują w niedzielę rano. Większość z nas
chciałaby jak najszybciej płynąć do domu, a tu trzeba czekać aż do 12, kiedy
rozpoczyna się ceremonia wręczenia nagród i zakończenia regat. Niby wszyscy są
roześmiani, wyluzowani, a jednak ukradkiem spoglądają na zegarki, nie mogąc
doczekać się końca. A to jednak trochę trwa. Pan prezes Zalewski zawsze powie
kilka słów, pani sędzia ogłosi wyniki, są specjalne upominki dla dzieci
ufundowane przez pana Władysława Diakuna, burmistrza Polic, są upominki dla
zwierzaków biorących udział w regatach. W końcu losowanie upominków dla każdej
załogi. A nasza droga pani Iza do końca nie mogła się przyzwyczaić, że tym
razem to nie Marek Stoeck jest wpisany jako prowadzący Rudzika. I na dyplomie
za zajęcie IV miejsca w łącznej klasyfikacji
widnieje właśnie on. W zasadzie nic dziwnego, chyba wszyscy na hasło Rudzik
odpowiedzą Marek Stoeck. Czas robi swoje.
I skończyły
się 53 Etapowe Regaty Turystyczne. Mimo, że pogoda tym razem była taka sobie,
to i tak było bardzo przyjemnie. Bo te regaty to piękne żeglowanie i ciekawi
ludzie. Już czekam z niecierpliwością na kolejną edycję.
Nagroda Fair Play dla Krzyśka Dąbrowskiego - on tak ma |
P.S.
Dalej nie do końca rozumiem jak jest skonstruowana
formuła NHC. Tym nie mniej jest mi bardzo miło, że jacht Rudzik z załogą Wiktor
Protas, Marek Stoeck zajął w nieoficjalnej klasyfikacji wszystkich 57
uczestników 53 ERT 4 miejsce. Pierwsze miejsce zajął jacht Guesswork ze
skiperem Januszem Skrzeczem – Gratulacje!.