Od lat, w ostatnim tygodniu lipca,
całkiem spora grupka żeglarzy spotyka się w Trzebieży, by wystartować w
kolejnych Etapowych Regatach Turystycznych. Tym razem, to już 49 raz. To nic,
że trasa od lat prawie się nie zmienia. To nic, że z góry wiadomo, kto wygra.
To nic, że już wszyscy znają dowcipy o kluczykach do samochodów i czekach na
okrągłe sumki prezesa Jagniątkowskiego. Ludzie mają wielką potrzebę bycia
razem, żeglowania, rywalizowania na wodzie. To takie ludzkie, takie bardzo
naturalne. Do tego w towarzystwie dobrze znanym po prostu dobrze się czujemy.
Daje to poczucie bezpieczeństwa. Pewnie dlatego trzon ekip biorących w ERT
stanowią stali bywalcy. Owszem, czasami pojawiają się meteory, ale to nie oni
nadają ton imprezie. Niestety frekwencja w ostatnich latach nie jest najlepsza.
Sądząc po niewielkiej kolejce w sobotę rano w toalecie w trzebieskim porcie
rybackim, chyba nawet ta frekwencja się zmniejszyła. Na tę mniejszą frekwencję
pewnie składa się wiele czynników: zaniechania organizatorów w minionych
latach, opłakany stan sanitarny większości
naszych marin, mnogość imprez konkurencyjnych, brak współdziałania
klubów i mediów w popularyzowaniu tych regat. Patrząc w jakim tempie przybywa
jachtów w naszych marinach, należałoby się raczej spodziewać, że organizatorzy
będą zmuszeni do wprowadzenia ograniczeń w przyjmowaniu chętnych.
W minionych
latach często dokonywaliśmy wyboru gminy, która najlepiej przyjęła żeglarzy.
Zwykle o palmę pierwszeństwa rywalizował Kamień Pomorski, Stepnica i Trzebież.
I bez wątpienia, uznanie tym gminom się należało i należy. W tym roku takiego
plebiscytu, z bliżej mi nie znanych powodów nie było. Gdyby jednak
organizatorzy chcieli w przyszłości powrócić do tego plebiscytu, to zgłaszam
propozycję drobnego uzupełnienia. Mianowicie do wyborów gminy, która najlepiej
się przygotowała do przyjęcia żeglarzy, dołożyć plebiscyt o beczkę miodu z
łyżką dziegciu lub odwrotnie, beczkę dziegciu z łyżką miodu, rzecz pozostawiam
jeszcze do negocjacji, dla gminy, która najbardziej zirytowała żeglarzy. Czy
będzie to Świnoujście, czy Dziwnów, czy Wolin, czy, o zgrozo, moje ulubione
miejsce nad Zalewem Szczecińskim, Nowe Warpno? Wg mojej subiektywnej oceny,
chyba jednak Świnoujście, miasto i marina z największym potencjałem spośród
kandydatów do tej zaszczytnej nagrody. Co można by tam zrobić, to ho, ho, ho!
Jak można by podejmować uczestników ERT, to ojoj! A co się robi? To ręce opadają.
Odnosiło się
wrażenie, że te regaty nikogo tam nie interesowały, a może nawet byliśmy
jedynie kłopotem? Marina jest rozległa, a posiada tylko jeden obiekt sanitarny,
do tego niezbyt duży. Z miejsca gdzie cumowaliśmy do toalety szło się szybkim
krokiem ponad 10 minut. Z drugiej strony basenu mieli jeszcze dalej. Nic więc
dziwnego, że w nocy ludzie załatwiali swoje potrzeby, gdzie im się udało. Płaczące
prysznice, płatne 8 zł za żeton, bardzo oszczędnie dozują wodę, do tego
stopnia, że czasami traci się ochotę na kąpiel. Ja rozumiem potrzebę
oszczędzania wody, ale może nie aż tak bardzo. Do tego jeszcze przeuroczy
zapach wody, niczym Chanel nr 5, w części basenu przy bosmance. A na deser
sobotni poczęstunek dla żeglarzy. Zastanawiam się czy tą kiełbasę i ogórki
kiszone wzięto z demobilu wojskowego, czy z zeszłorocznych zapasów domów
wczasowych. I chociaż w ceremonii wręczenia pucharów za wyścig o Błękitną
Wstęgę Zatoki Pomorskiej wziął udział pan Wołoszański, który był bardzo
przyjazny dla żeglarzy i zaprezentował się bardzo dobrze, to jednak, niestety
nie zmienia to ogólnej oceny tegorocznego obrazu świnoujskiej mariny.
Równie beznadziejny jest Dziwnów, choć
trzeba przyznać, że coś tam przez ostatni rok zrobiono. Nie na tyle jednak
dużo, by zatrzymać większą liczbę żeglarzy na noc. Tak jak w minionych latach,
większość, po oficjalnym zakończeniu etapu, niektórzy przed, uciekała do
Kamienia Pomorskiego. Nawet pyszna zupa grochowa i niezły zespół muzyczny, nie
mogły temu zapobiec.
Dziwnów i Kamień to dwa różne światy, w
Kamieniu poczułem się jak na prawdziwych, luksusowych wczasach. Fajna przystań,
z niezłym domkiem klubowym, cisza, spokój, najładniejsze w okolicy zachody i
wschody słońca i burmistrz, prawdziwy pasjonat. W tym roku poczęstunek był
wyjątkowo, jak na te miasto, skromny. Na szczęście, właśnie w Kamieniu Pom.
jest rewelacyjna, może najlepsza w naszym województwie smażalnia ryb „U
Rybaka”. Co istotne jedzenie jest tam nie tylko wyśmienite, ale też porcje są
bardzo zacne, każdy pasibrzuch będzie kontent. Nie było też w tym roku
konkursów dla żeglarzy. Był natomiast kapitalny koncert Andrzeja Koryckiego,
śpiewającego z Dominiką zarówno szanty jak i cudne rosyjskie ballady. Brawo!
To, że w Wolinie trwają prace przy nowej
marinie, wiedzieliśmy już od dawna i byliśmy przygotowani na nieco trudniejsze
warunki. Jednak to co zastaliśmy, przygięło mnie do samej ziemi. Dla około
trzystu osób biorących udział w regatach przygotowano dwa toi-toie i w
niewielkiej odległości maleńki, miejski szalet. Czarna rozpacz. A przecież w
Nowym Warpnie i Stepnicy czekały nas jeszcze gorsze warunki! NIEWIARYGODNE!!!
XXI wiek, dookoła widać jak wszystko się zmienia. Realizuje się inwestycje za
grube miliony. Fury, komóry, kompy, loty w kosmos i tylko kibli brak.
Tradycyjnie jednak Wolinianie bardzo się starają, a tamtejsza grochówka i
smalec są wręcz legendarne. Obawiam się, że gdyby kiedyś ich zabrakło, mogłoby
dojść do poważnych rozruchów ulicznych. A wieczorem koncert, jednego z
czołowych zespołów szantowych, EKT.
Organizatorzy 49 ERT, ku ogólnemu
zaskoczeniu, załatwili na cały czas trwania regat słoneczną, bezdeszczową
pogodę. Najstarsi zalewowi górale nie pamiętają takiego wydarzenia. Chyba nawet
nieco przesadzili z tą urlopową pogodą, co spowodowało niejakie zamieszanie, od
etapu z Wolina do Nowego Warpna. Już sam start był niezwykły. Startowaliśmy z
postawionymi spinakerami, trochę dziwnie, ale niezmiernie widowiskowo. Ale
wiatr słabł z minuty na minutę i w pewnym momencie zastygł w pozycji kwiatu
lotosu i odpłynął. Pierwsza nie wytrzymała komisja regatowa i anulowała wyścig.
A szkoda, bo po ok. 1,5 godziny zaczęło całkiem przyzwoicie dmuchać. Czyżby
spotkanie z panem burmistrzem i zaplanowany koncert Starego Szmuglera tak
zmotywowały organizatorów? No i w rezultacie pan burmistrz nie miał komu
wręczyć pucharów. Ale Nowe Warpno z roku na rok piękniejsze, przyjęcie żeglarzy
pierwsza klasa i tylko chłopaki ze Starego Szmuglera mieli jakieś problemy z
aparaturą nagłaśniającą, choć i tak fajnie grali.
To co działo się z pogodą na etapie do
Nowego Warpna, okazało się jedynie wstępem do fanaberii jakie wyczyniali
bogowie wiatrów. Rano, gdy mieliśmy startować do Stepnicy, wiatr
zdechł zanim jeszcze wyścig się zaczął. Komisja wywiesiła flagę odroczenia.
Bujaliśmy się jak spławiki. Przy okazji, okazało się, że jednak żeglarze to
wcale nie są tacy cierpliwi ludzie. Zaczęło się marudzenie, narzekanie na
sędziego. Oczywiście każdy widział lepiej co sędzia zrobić powinien. Po
kilkunastu minutach, pojawili się pierwsi chętni do kąpieli. Co prawda Woda
miała konsystencję zupy kremu z zielonego groszku, ale nie zniechęcało to
znacznej części uczestników regat. Podobno w tym dniu było ponad 300
C w cieniu, którego na jachtach nie stwierdzono. Po około godzinie oczekiwania,
przez ukaefki popłynął komunikat: płyniemy na silnikach do drugiej bramy
torowej. A tam wszystko od początku: odroczenie startu, masowe kąpiele i inne
dokazywanie i kolejny komunikat, płyniemy na silnikach w okolice trzeciej bramy
torowej. W końcu wytrwałość komisji sędziowskiej i żeglarzy została nagrodzona
i nieco powiało, dzięki czemu, choć w mocno okrojonej wersji, wyścig mógł się
odbyć. Jak wiadomo do Stepnicy płynąć warto. Pan wójt, jego współpracownicy i
mieszkańcy gminy zawsze przygotowują wielki piknik z najróżniejszymi,
stosownymi do okoliczności atrakcjami. No i te przepyszne okonki w tawernie. I
gdyby jeszcze te sanitariaty … W zeszłym roku był dodatkowy kontener z dwoma
kabinami, niestety przez zimę uległ uszkodzeniu. Ach, bajko ty moja!
W sobotę, przed startem do ostatniego
wyścigu, problemy z wiatrem się powtórzyły. Tym razem jednak, gdy tylko
pojawiła się flaga odroczenia, momentalnie w wodzie znalazł się tłum ludzi.
Znaleźli się również i tacy, którzy byli niezadowoleni z powodu odroczenia
startu, bo przecież kiedyś nawet przy słabszych (od 0?) wiatrach puszczali
wyścigi. To nic, że przejście flotylli ok. 70 jachtów z prędkością bliską zera
między Chełminkiem a Byczą Wyspą stwarzałoby spore zagrożenie na torze wodnym.
Trzeba płynąć i już. Ciekaw jestem co by się działo, gdyby jachty były właśnie
tam, a na horyzoncie pojawiłby się wodolot. Po dłuższym czasie oczekiwania
usłyszeliśmy komunikat, płyniemy w okolice boi TN-A, czyli kilka mil do przodu
i na drugą stronę toru wodnego. Dodatkowo, jeśli wystartujemy, trasa zostaje
skrócona. No i faktycznie, gdy dotarliśmy w okolice TN-A zaczęło lekko dmuchać,
potem nawet nieco mocniej i mogliśmy wystartować.
A w Trzebieży jak zwykle zabawa na
cztery fajerki. Zakończenie regat od lat jest częścią neptunaliów. Odbywają się
koncerty, pełno różnych straganów, przewalają się tłumy ludzi, miejscowych i
przyjezdnych. Faktycznie godna oprawa zakończenia tej kapitalnej imprezy. W
KWR-ach triumfowali w tym roku zgodnie z oczekiwaniami Kiwi w III grupie –
Krzysiek Krygier, Lady Dana w II – Janusz Fraczek i Antidotum w I – Marcin Mrówczyński.
Niezłe jachty i świetni żeglarze. Jeszcze bardziej, o ile to możliwe, oczywiste
były wyniki w klasach otwartych. Pojawia się pytanie o sens ścigania się w tej samej grupie jachtów typowo
turystycznych z regatowymi maszynami typu Master 3 czy Bryza 33. Jest to raczej
bez sensu. Może, trzeba by wydzielić osobną klasę dla jachtów regatowych i
zobligować ich do posługiwania się współczynnikami przeliczeniowymi. Przy
wszystkich niedoskonałościach formuł przeliczeniowych, wydaje się to
najsprawiedliwszym rozwiązaniem.
Jako się rzekło na początku,
w całej tej zabawie, oprócz ścigania równie ważne są relacje koleżeńskie.
Etapowe Regaty Turystyczne to poza wszystkim, również spore wydarzenie
towarzyskie. Spotykają się na nich przeróżni ludzie, ale na te kilka dni
wszyscy są przede wszystkim żeglarzami. I właśnie na koniec, w Trzebieży,
najlepiej było to widać. Ludzie z różnych jachtów, w różnych konfiguracjach,
biesiadowali do późnej nocy, a niektórzy dłużej. I nawet burza z gwałtownymi
opadami deszczu, która po dziesięciu dniach totalnej suszy, w końcu nieco
odświeżyła ziemię, nie przeszkodziła niektórym w dobrej zabawie. Dlatego w
przyszłym roku, znowu, z wielką radością wrócę na szlak Etapowych Regat Turystycznych,
mimo, że na carince nie mamy już żadnych szans na jakikolwiek sukces.