Wolny rynek
ma różne oblicza. Ma swoje bardzo ciemne strony, ale ma też i te jaśniejsze.
Powszechnie wiadomo, że np. dobrze można zarobić na ułatwianiu ludziom życia.
Jesteśmy wygodni, nie lubimy zbytnio się przemęczać. Jeżeli więc ktoś ma pomysł
na to jak w tej materii wyjść naprzeciw naszym potrzebom to on zarobi a my
będziemy zadowoleni. I bez wątpienia czymś takim są parkingi powstałe przy
wielkich lotniskach. Z reguły te oficjalne nie nadążają za potrzebami, a do
tego są dosyć drogie. Więc przedsiębiorczy ludzie stworzyli dodatkowe parkingi,
przeważnie nieco oddalone od terminali lotniskowych, ale zapewniające dowóz
pasażerów na lotnisko. My również skorzystaliśmy z tego typu oferty. Wybraliśmy
parking Start z bramą od strony al. Krakowskich, do którego mamy bardzo dogodny
dojazd z obwodnicy warszawskiej. I chociaż startujące samoloty przelatują
niemal nad samym parkingiem, to jednak aby dotrzeć do terminali trzeba okrążyć
znaczną część lotniska. Od tego są właśnie parkingowe autobusy, które podwożą
użytkowników parkingu niemal pod same wejście do budynku lotniska.
Hol główny
lotniska na Okęciu zawsze robi na mnie złe wrażenie. Ogromna, opuszczona hala
przemysłowa. Dopiero po chwili da się zauważyć stanowiska odpraw pochowane
gdzieś po kątach. Ale my tym razem szukamy punktu firmy Rainbow. Niektóre firmy
turystyczne mają swoje stoiska ładnie udekorowane, widoczne z daleka. Rainbow
do takich jednak nie należy. Sympatyczny, młody dżentelmen oczekuje na nas w przejściu między jedną halą a drugą,
przy kontuarze przypominającym ten z szatni teatralnej. Brakuje tylko za nim
wieszaków na płaszcze. Tu odbywa się jedna z dziwniejszych procedur z jakimi
się dotychczas spotkałem w turystyce. Otóż odbieramy tutaj vouchery na
skipassy, za które płacimy w Euro. Dzięki temu skipass będzie kosztował ok
20-30 Euro taniej niż w kasie na stoku. I tylko tyle. Bo aby zamienić voucher
na skipass i tak musimy stanąć w normalnej kolejce do kasy już na miejscu w
Marillewie i tam dopiero otrzymamy nasze skipassy. A przecież największą
uciążliwością są te monstrualne kolejki do kasy.
Odprawa na
Okęciu przebiegała bardzo sprawnie. Duże uznanie należy się za organizację
odbioru nart, z którym to taszczenie się jest dość uciążliwe i stanowi jeden z
najsłabszych elementów wyjazdów narciarskich drogą lotniczą. A w samolocie
Airbus A321, jak to w samolocie tanich linii lotniczych, ścisk niemiłosierny. Na
szczęście to nie Ryanair, najbardziej nieprzyjazne pasażerom europejskie linie
lotnicze, a Wizzair, gdzie klientów traktują prawie jak ludzi. Lot trwa
niespełna dwie godziny, co jest jeszcze do wytrzymania. Lądujemy w Weronie na
Aeroporto Valerio Catullo, gdzie wita nas piękna wiosna, a termometry wskazują
18 stopni ciepła, ani śladu śniegu. Chwila zawahania, e… w jakim to celu my tu
przylecieliśmy? Lotnisku w Weronie niczego nie brakuje choć jest to raczej
jedno z tych kameralnych lotnisk. Tłumek ludzi w Sali przylotów szybko się
przerzedza. Ci co przylecieli indywidualnie najszybciej opuszczają port
lotniczy. Uczestnicy wyjazdów z biurami turystycznymi grupują się wokół
rezydentów swoich biur. Na nas oczekuje pani Kasia Zygier, młoda, energiczna
kobieta. Ludzie są rozdzielani do różnych autokarów. Przed nami jeszcze
bardziej wątpliwa przyjemność niż lot samolotem tanich linii lotniczych, ok 200
kilometrowa podróż autokarem, która ma trwać trzy godziny. Samo w sobie jest to
już okropne. Do tego jeszcze dosyć liczna grupka naszych rodaków, po których
zachowaniu i sposobie wysławiania się bez trudu można się domyślić, że tego
dnia nie poprzestali na piciu kawy i herbaty. Jednego z nich o mało nie
zostawiliśmy przedwcześnie na jednym z postojów, gdy to nic nie mówiąc nikomu
wyszedł do toalety. Na szczęście dla niego, gdy autokar zaczął ruszać, jego
koledzy zreflektowali się i zaczęli głośno dopominać się o zaczekanie na
kolegę, który wyszedł za potrzebą.
Hotel
Solaria, gdzie mieliśmy spędzić następny tydzień, nie robi zbyt dobrego
wrażenia. Co prawda ma cztery gwiazdki, ale jak napisano w przewodniku są to
gwiazdki lokalne. Powiedziałbym nawet, że bardzo lokalne. Taki późny Gierek,
wczesny barok. Niestety Rainbow podpadł nam, i to bardzo, od razu na starcie.
Mieliśmy wykupione miejsce w zupełnie innym, nowym i wyglądającym bardzo
stylowo hotelu. I nagle okazało się, że mimo, że w umowie mamy czarno na białym
napisane, że wykupiliśmy dwa dwuosobowe pokoje, z czego jeden jest do
wykorzystania przez jedną osobę, to mamy jeden pokój dla trzech osób. Cała
sprawa na domiar złego wyszła bardzo późno, gdy trzeba było wpłacić drugą część
raty. Nie było więc szans na znalezienie czegoś równie atrakcyjnego w podobnej
cenie. No cóż, straszne dziadostwo! Rainbow zwalało winę na Włochów. Być może,
ale z naszego punktu widzenia to przecież bez znaczenia, kto zawinił, bo o mały
włos nie znaleźliśmy się na lodzie. A tu nikt nie poczuwa się do winy. Tak więc
wylądowaliśmy w tym industrialnym koszmarze. Trzeba jednak sprawiedliwie oddać,
że hotel Solaria co chwilę zaskakuje nas na różne sposoby. Jest to cały wielki
kompleks hotelowy, prawdziwy kombinat. Ale … ale tego nie widać. Budynki
rozmieszczone są tarasowo na zboczu wzgórza i dokładnie ukryte wśród drzew.
Najlepiej to widać jadąc gondolką z dolnej stacji Marillewa 900 do góry, bo gdy
się idzie drogą, to zawsze widać tylko niewielki fragment całości. Jest tutaj
nawet basen i parę innych udogodnień. O ile basen jest w cenie, to sauna i
masarze są dodatkowo płatne. Hotel posiada też własną narciarnię, w której każda
szafka, stosownej wielkości, przypisana jest do konkretnego pokoju, co
niewątpliwie jest bardzo wygodne. Pierwszego dnia musieliśmy nieco pokluczyć po
korytarzach tej dziwacznej budowli by dotrzeć do przechowali nart i butów
narciarskich. Niestety pan w recepcji zapomniał nas poinformować jak to jest tu
zorganizowane. A zorganizowane jest całkiem fajnie, tylko trzeba gościom to
powiedzieć.
Ponieważ do
najbliższego miasteczka, nijaka Mezzana jest kilkanaście kilometrów, hotel
oferuje program apres-ski, niestety tylko po włosku. Mieliśmy okazję trafić, na
ostatnie trzy dni karnawału i jak się okazało jest to we Włoszech czas
intensywnego imprezowania, ze śpiewami i różnymi zabawami, a wtorkowa kolacja
miała uroczysty charakter.
Hotel Solaria
ma też dwa solidne atutu. Szczególnie jednej z nich bardzo przypadł nam do
gustu – położenie tuż przy stacji kolejki gondolowej, którą szybko dojeżdżamy
do stacji pośredniej Marillewa 1400, a stąd już kolejną gondolą do serca
ośrodka narciarskiego Marillewa, połączonego z Folgaridą i Madonną di
Campiglio. Żadnego dojeżdżania skibusami czy własnym samochodem. A z powrotem
dojeżdża się na nartach pod same drzwi narciarni. Lepiej już nie można.
Drugi duży
plus, to wyżywienie, choć tu już pojawiają się pewne drobne zastrzeżenia. Posiłki
w tym hotelu to prawdziwa pułapka. Wybór jest bardzo bogaty. Są mięsa, są
wędliny i sery, mnóstwo warzyw i słodkości. Na obiad do wyboru kilkanaście
potraw i wino bez ograniczeń. I tylko ta kawa do śniadania. Jak Włosi mogą
serwować największe paskudztwo świata – neskę. Toć to przecież straszna plama
na honorze narodu słynącego z wyśmienitej kawy. No i jajecznica chłodnawa, to
też niekoniecznie jest moje ulubione danie. Ale boczuś był wyśmienity. W ogóle
trudno tu znaleźć nawet wśród dań obiadowych, potrawy naprawdę ciepłe. Podobno
Włosi tak mają. Powiadają, że typowa włoszka rozpoczyna przygotowywanie obiadu
tuż po śniadaniu, aby potrawy mogły zdążyć przestygnąć zanim mąż wróci z pracy.
W kwestii
wbijania się w buty narciarskie, od ostatniego roku nic się niestety nie
zmieniło. To jest prawdziwe wyzwanie. Drugiego dnia za namową mojej żonki
poddałem się i poszedłem do wypożyczalni sprzętu wypożyczyć sobie inne buty.
Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej?! Okazuje się, że moje wspaniałe
Rosigniole mimo właściwej długości, maja wąską skorupę i w ogóle to bardziej
nadają się do wyczynu niż do jazdy amatorskiej. Pan wyciągnął jakieś zwykłe,
nieodznaczające się niczym niezwykłym buty Dalbello i świat znowu nabrał
kolorów. I tylko po co tak się męczyłem przez dwa sezony! Po co doprowadziłem
do uszkodzenia jednego z nerwów w stopie? Jednak to chyba prawda, że człowiek
uczy się całe życie a i tak umiera głupi, no może trochę mniej głupi.
Pogoda nam dopisała wyśmienicie. Od razu,
pierwszego dnia piękny dzień, świeci słońce, nad nami błękitne niebo, kilka
stopni powyżej zera i niemal bezwietrznie. Wymarzone warunki, szczególnie jak
na pierwszy dzień, kiedy trzeba się rozjeździć. W czwartek cały dzień pada
śnieg, ale jeden dzień to nie problem
Naszymi
hotelowymi gondolkami docieramy każdego dnia do głównych gondolek Marillewy,
wyciągu nr 20 o nazwie Panciana o długości 1937 m i wywożących na o 438 metrów
wyżej. Oho! Tu jest już zwykle całkiem spora kolejka. Przesuwa się jednak dosyć
sprawnie. Panowie z obsługi w eleganckich czarnych kurtkach z żółtymi
wstawkami, z reklamą Audi, z uśmiechem na ustach pomagają co bardziej
niezdarnym turystom zapakować narty i wgramolić się do gondolki. Aby jednak na
dobre rozpocząć szusowanie musimy zjechać kawałeczek do wyciągu nr 7, czyli
Orso Bruno o długości 1473 m, który wywiezie nas jeszcze 316 metrów wyżej. No i
tutaj zawsze jest największa kolejka, to jedno, na szczęście z niewielu,
wąskich gardeł w tym kompleksie ośrodków.
Nie ma jednak wyjścia i trzeba grzecznie ustawić się w ogonku i swoje odczekać.
Dobry humor, miłe pogaduszki i piękna pogoda sprawiają, że nawet się nie
zauważy jak długo to trwa. I po kolejnych 5 minutach, bo tyle jedzie wyciąg,
dojeżdża się na Monte Vigo (2179 m npm) . Trasą nr 10 – Malghette, o długości
2000 m kierujemy się w kierunku Madonny di Campiglio.
Pod koniec
Malghette jest sympatyczna knajpka, jak większość tutaj, o nazwie Malga Vigo.
Ponieważ dotarcie na szczyt góry o wysokości ponad 2000 m to jednak jest
wyzwanie, szczególnie pierwszego dnia, uznaliśmy zgodnie, że musimy przepłukać
gardła. Tym bardziej, że odwiedzanie górskich knajpek jest nieodłącznym
elementem prawdziwie udanego wyjazdu narciarskiego. Więc z wielką przyjemnością
wypiłem szklaneczkę Aperol Spritz, co jeszcze bardziej poprawiło mi, i tak już
doskonały nastrój.
Zmierzamy na
Groste, więc kolejny wyciąg to Genciana Express o długości 1570 metrów i
przewyższeniu 384 m. A później długi, szeroki i łagodny zjazd (ponad 3700 m) do
Madonna di Campiglio. Przeskok przez mosteczek spajający dwie części ośrodka
Madonna i wsiadamy do gondolki, która wywiezie na Groste. Łączna długość tej
kolejki to 5598m. I w ciągu 19 minut, mamy więc czas zjeść obiad, poczytać i
zdrzemnąć się odrobinę, znajdujemy się o blisko 800 metrów wyżej. Passo Groste
położone jest na wysokości 2444 m n.p.m. Cudowne miejsce, zapierający dech w
piersiach widok z imponującą Pietra Grande (2936 m n.p.m.) w tle. No i oczywiście
kapitalne trasy zjazdowe, np. nr 60 – Graffer o długości 4830 m. Obok
niesamowity Ursus Snowpark, wymarzone miejsce dla miłośników szaleństw na
desce. Zjeżdżając sześćdziesiątką, można jednak nie jechać do końca tylko zatrzymać się przy dolnej stacji wyciągu
nr 47 – Groste Express i wciągnąć się do znakomitej trasy nr 61 – Corna Rossa,
szusowanie po której to najczystsza przyjemność.
Zwykle, jak
przystało na pana w moim wieku, zsuwam się statecznie ze stoków, wybierając
czerwone szlaki, nie rozpędzając się do zbyt dużych prędkości. Po co się
męczyć, po co się pocić. Jak pokazuje bardzo dobra aplikacja Ski Tracks, moje
maksymalne prędkości mieszczą się w przedziale 69-75 km/h. Kiedy jednak już się
dobrze rozjeżdżę, to czasami jakiś diabełek się odzywa i kusi do skoku w bok. A
połączone obszary Marilewy-Folgaridy-Madonny dają taką możliwość, oj dają.
Właśnie w drodze powrotnej z Groste jest jedna z takich sposobności. Zjeżdżamy
sobie piękną, szeroką trasą nr 73 Spinale Diretta (3500 m długości), gdy nagle
pojawia się przed nami znaczek informujący, że po lewej jest traska nr 75, och,
to jedna z moich ulubionych. Puszczam więc elegancko panie przodem czerwoną 73
prowadzącą w tym miejscu łagodnym łukiem, a sam po cichutku, myk, myk, skręcam w
lewo i … wow! Nachylenie stoku i szerokość sprawiają, że prawie zawsze są tu
doskonałe warunki. Nie ma metrowych muld, śnieg się nie roztapia. Śmieję się
sam do siebie z radości.
Nie
wszystkie czarne trasy są tak przyjazne. W drodze powrotnej do Marilewy
sprawdzam trasę nr 75 – Amazzonia. Straszny mordochlast! Trasa, jak to czarna,
jest dosyć wymagająca a do tego wystawiona na słońce od wschodu i południa. W
rezultacie zmagam się megamuldami z bardzo mokrego śniegu. Jakoś nie znajduję
najmniejszej przyjemności w tej zabawie. Więc, jeśli mogę, to radzę unikać tej
trasy po godzinie dwunastej, szczególnie w słoneczne dni z dodatnimi
temperaturami. Szkoda zdrowia. Jak ktoś ma ochotę jeszcze się dojeździć na
jakiejś czarnej, to może to zrobić np. na trasie nr 37 – Little Grizzly. Też
nie należy ona do długich, ma raptem 810 m długości, ale ma taki kąt
nachylenia, że można na niej cieszyć się jazdą. Do tego, ze względu na kierunek
ekspozycji, zachowuje ona dobry stan, praktycznie do końca dnia.
Gastronomia
we Włoskich Alpach dostarcza bardzo miłych wrażeń. Obiektów jest dużo i każdy
znajdzie coś dla siebie. Rifugio Stoppani al Groste to pyszne calimero i
wyjątkowy wybór jak na Włochy herbat. Np. bardzo dobra i aromatyczna caribbean
paradise firmy Whittington. Czy Rifugio Orso Bruno na Monte Vigo, gdzie serwują
świetną pizzę z pieca. Szczególnie polecam prosciutto e fungi. Właściciele tego
lokalu zauważyli, że Polacy stanowią tu bardzo znaczący odsetek gości, więc w
menu znalazła się również pizza polska. A miłośnikom rustykalnych klimatów
polecam odwiedziny w toalecie togo lokalu. Niewiele jest już miejsc w Europie,
gdzie spotka się taką toaletę. Zapewne urzędnicy europejscy wkrótce zakażą
takich ekstrawagancji więc trzeba się pośpieszyć z odwiedzinami. Jednak
prawdziwe zagłębie gastronomiczne to Malghet Aut. Mamy tam do wyboru Rosa
Alpina, Rifugio Albasini i Chalet Degli Angeli. Zazwyczaj wybieramy ten
ostatni, ale to raczej kwestia sentymentu.
Dojazd z
Monte Vigo do Malghet Aut jest też całkiem sympatyczny. Trasy o średnim stopniu
trudności, lub łatwe do tego nachylone od słońca w porze obiadowej i
popołudniowej, więc przez cały dzień są w bardzo przyzwoitym stanie. Są więc
warte polecenia na drugą połowę dnia, kiedy to większość z nas odczuwa już
pewne zmęczenie i ryzyko ulegnięcia wypadkowi jest większe. Dla nas dodatkowo
korzystne jest również to, że możemy stąd szybko powrócić na Monte Vigo skąd
zjeżdżamy już bezpośrednio do naszego hotelu Solaria. Możemy więc sobie
pozwolić nawet na drobną ekstrawagancję stosunkowo późnego powrotu, byle tylko
zdążyć na ostatni wyjazd na Monte Vigo, a później to już tylko z górki. 5500 m
zjazdu do narciarni.
Czas,
jak to czas, mija bardzo szybko. A na urlopie jeszcze szybciej. Pięć pięknych
dni i jeden nieco mniej piękny znowu pozostawiają niedosyt. Jeszcze by się
pojeździło, jeszcze by się pobiesiadowało. Pozostało ileś tam nieodwiedzonych
tras. Ani razu nie skorzystaliśmy z hotelowego basenu. Ciągle brakowało na coś
czasu. Z drugiej jednak strony, takie powolne życie, bez napinania się, to jest
to co w tej chwili bardzo mi odpowiada. Po co się gdzieś śpieszyć? Po co gonić
miraże? Można cieszyć się chwilą i podziwiać piękno włoskich Alp i popijać coś
pysznego, wedle uznania. Już tęsknię za kolejnym wyjazdem.