wtorek, 22 sierpnia 2023


 

21 Regaty Unity Line

 

       Regaty Unity Line, to takie trochę poważniejsze regaty cyklu imprez dla amatorów. Owszem, otwarte dla wszystkich, ale na każdym kroku czuć nieco inne podejście do całego przedsięwzięcia, aniżeli w większości pozostałych regat organizowanych w regionie Zachodniopomorskim.  Mimo to, jakoś tak się składało, że tylko raz miałem okazję w nich uczestniczyć i to bardzo dawno temu. Płynęliśmy wtedy na jachcie „Marimba” w trzyosobowym składzie: Janek Waraczewski (właściciel jacht), Marek Stoeck no i ja. To była dosyć ciekawa edycja Regat Unity Line, bo jej trasa prowadziła ze Świnoujścia do Kroslin i z powrotem. O ile w Świnoujściu organizatorzy się jakoś przygotowali, to w Kroslin wielkiego entuzjazmu raczej widać nie było. Przypłynęli, przenocują, popłyną.  

       Czasy się zmieniają i regaty też. Teraz jest inny komandor, inne trasy i inna organizacja. Komandorem i głównym organizatorem jest Paweł Hapanowicz. Niesamowicie energiczny gość. Dzielnie wspiera go jego żona Sylwia i paru chłopaków z tak zwanej ekipy brzegowej. Sędzią głównym w tym roku był Wojtek Denderski.

        Jak przystało na poważne regaty, uczestnicy zbierali się już od czwartku, mimo że oficjalne otwarcie i pierwsze wyścigi miały być dopiero w sobotę. Piątek był dniem przeznaczonym na sprawy organizacyjne i ostatnie prace na jachtach, a przy okazji na liczne spotkania towarzyskie. No i bardzo dobrze! Jak niestety się okazało, moje problemy z silnikiem, które miałem podczas Etapowych Regat Turystycznych, się nie skończyły. Najpierw półgodzinne opóźnienie z wyruszeniem ze Szczecina, a później katastrofa na wysokości przeprawy promowej w Karisborzu, gdzie moja Yamaszka zupełnie odmówiła współpracy. No i do tego wybrała sobie doskonałe miejsce. Co prawda od momentu oddania tunelu pod Świną ruch promów już nie jest tak intensywny, ale jednak od czasu do czasu Karsibory się przemieszczają. I oczywiście jak mi silnik padł, to od strony zachodniej właśnie ruszał prom. Siłą rozpędu i kilkoma próbami odpalenia silnika udało mi się przebyć jeszcze spory kawałek, dzięki czemu nie było poważnego zagrożenia kolizją z promem.

       Posejdon czuwał nade mną. Czuwał nade mną w osobie Krzyśka Dąbrowskiego płynącego na swoim Trzecim, bliźniaku Ondita, z którym umówiliśmy się na wspólne żeglowanie do Świnoujścia. Był co prawda kawałek przede mną, ale jak się dowiedział o moich kłopotach to zawrócił i wziął mnie na hol. Już w drodze do mariny zadzwonił do kolegi ze Świnoujścia – Radka Okińskiego, z pytaniem o ewentualną pomoc. Ten skierował mnie z kolei do innego kolegi ze Świnoujścia: Janusza Musolda, który jak się okazało jest mechanikiem, a swój warsztat ma w „Czterech wiatrach” czyli całkiem niedaleko Mariny im. Jurka Porębskiego . Janusz miał co prawda sporo pracy, ale umówiliśmy się na poranny telefon następnego dnia kiedy to wyklarują się jego plany. Tak więc do Mariny im. Jurka Porębskiego dotarłem  na sznurku. I niezmiernie się cieszyłem, że miałem w zapasie ten dodatkowy dzień!


       
Zgodnie z planem piątek stał pod znakiem próby przywrócenia do życia silnika. Janusz na szczęście znalazł dla mnie czas. Z kolei Sławek Turniak pomógł mi przetransportować dostawczakiem silnik do Czterech Wiatrów. Niby to raptem nieco ponad dwadzieścia kilo, ale jakoś nie fajnie robiło mi się na myśl, że będę musiał go taszczyć. Bez obciążenia przeszedłem tę drogę w 12 minut. Kiedy pomyślałem o spacerze z moją Yamahą pod pachą, to pot lał mi się z czoła obfitym strumieniem. Powrót załatwił Andrzej z Kantapera. Ponieważ Sławek już pojechał dalej w drogę, Andrzej wpadł na bardzo prosty sposób, takie są najlepsze – wziąć taksówkę. Taksówkarz co prawda nieco się wzbraniał, nieco grymasił, ale w końcu dał się przekonać, pod warunkiem, że ostateczną decyzję o przewiezieniu silnika podejmie dopiero jak zobaczy na własne oczy to co ma przetransportować. Zdaje się, że nie wyglądaliśmy zbyt wiarygodnie. Po drodze okazało się, że pan taksówkarz również zna Janusza. Szczęśliwy finał sprawy był taki, że Januszowi udało się ustalić przyczynę moich ciągłych i pogłębiających się problemów z silnikiem – woda w paliwie, a nasz pan taksówkarz nie przestraszył się mojej Yamaszki i podwiózł mnie pod samą burtę Ondita. Uff! chociaż jeden problem z głowy.

       A impreza rozkręcała się coraz lepiej. Jak na razie organizacyjnie wszystko było bardzo dobrze. W końcu w drogę ruszyły jachty chętne do pokonania trasy extrim. Nie było ich wiele, ale szacun, dla tych co się zdecydowali. Jachty płynące na tej trasie zostały wyposażone w urządzenia umożliwiające śledzenie ich trasy.

       Uroczyste otwarcie, było faktycznie uroczyste! Ku mojemu niemałemu zaskoczeniu wziął w nim udział nie tylko pan v-ce prezydent Paweł Sujka ale nawet, osobiście pan prezydent Janusz Żmurkiewicz. Co w kontekście zupełnego lekceważenia od lat przez włodarzy Świnoujścia Etapowych Regat Turystycznych było dla mnie sporym zaskoczeniem. Ciekawe czy zadziałała „magia” Pawła, a może Unity Line, a może jeszcze inne względy? Ogólnie atmosfera i w czasie otwarcia i poza nim była bardzo dobra, bardzo radosna. Choć niestety był też moment smutnej zadumy, gdy Paweł na początku uroczystości otwarcia wspomniał tragicznie i zdecydowanie przedwcześnie zmarłego Jurka Kaczora, żeglarza i sędziego żeglarskiego. Jurek był powszechnie lubiany i dla tego gdy Paweł poprosił o uczczenie jego pamięci minutą ciszy, jakby nagle uszło z nas powietrze.


       
Niestety jeden błąd, może niedopatrzenie muszę organizatorom wytknąć. Otóż wypełniając zgłoszenie popełniłem piramidalny błąd zgłaszając się do rywalizacji samotników. To był jakiś moment zaćmienia umysłowego, jakaś pomroczność jasna, czy licho wie co! Przecież tam nie ma żadnych przeliczników i ja ze swoim maleństwem byłem z góry skazany na przegraną. Nawet iluzorycznych szans nie miałem. Już następnego dnia wysłałem wiadomość z prośbą o przeniesienie mnie do odpowiedniej grupy KWR. Po przybyciu do Świnoujścia również zgłaszałem komu się dało, włącznie z szanowną komisją sędziowską, że chciałbym popłynąć w KWR. I co? Jak dostaliśmy oficjalną listę startową, byłem na jej szarym końcu jako ostatni z samotników. Ani Garbina – jacht typu scampi, ani Floki – jacht typu X – 79 to nie są jachty w moim zasięgu, tym bardziej, że mają całkiem niezłych skiperów. Bardzo gorzkim pocieszeniem był fakt, że było nas tylko trzech, więc miejsce na „pudle” było gwarantowane. Nie jestem pewien czy aby na pewno o to mi chodziło. Być może Wojtek Denderski koniecznie chciał mieć trzy jacht w tej grupie i udał, że nie zauważył moich próśb o zmianę grupy.

       No i wreszcie nadszedł ten dzień! Dzień rozpoczęcia prawdziwego ścigania się. Wiem, pamiętam od bardzo dawna, że żeglarstwo polega głównie na czekaniu, ale wciąż jest to zawsze dla mnie duże wyzwanie. Kiedy więc problemy z silnikiem pozostał za mną, stan gorączki przedstartowej gwałtownie wzrósł.

   Na pierwszy dzień trzy krótkie wyścigi na wodach Zatoki Pomorskiej, w stosunkowo niewielkiej odległości od brzegu, tak aby ludzie odpoczywający na plaży mieli nas cały czas w zasięgu wzroku. Pogoda była wspaniała. Wiatr o sile ok 3 B, do tego od lądu więc nie było zbyt dużych fal. Sama, czysta przyjemność. Sędzia główny regat, Wojtek Denderski wymyślił sobie, że w oparciu o te same boje będą trzy różne trasy. Oczywiście dla oldtimerów i samotników najprostsza trasa w postaci pojedynczego trójkąta. Ponieważ jednak w jednym czasie rywalizowały na akwenie wszystkie trzy grupy, trudno było się zorientować o co chodzi, a turyści na plaży wciąż widzieli na wodzie kilkadziesiąt jachtów podążających w najróżniejszych kierunkach. A co do ścigania się, to przystąpiłem do niego na wyjątkowym luzie. Dopiero kilka minut po minięciu linii mety, zorientowałem się, że gdyby nie moja niefrasobliwość wygrałbym ten wyścig. Wydawało mi się, że Floki jest daleko z przodu, a było wręcz przeciwnie, był daleko w tyle. A Garbina wyprzedziła mnie dopiero na ostatniej prostej do mety przez moje robione w nieodpowiednim momencie zwroty. Dalej już było bardziej zgodnie z planem choć nie do końca. Floki wygrało dwa raz. Natomiast Garbina miała awarię rolera, przez co została pozbawiona swojego gigantycznego przedniego żagla. Zupełnie nieoczekiwanie, pierwszego dnia byłem trzy razy na drugim miejscu. Innymi słowy, pierwszego dnia rządził przypadek.



       Jak zwykle na regatach, jednym z głównych tematów porannych rozmów jest prognoza pogody. I jaka by nie był zawsze wywołuje poruszenie wśród braci żeglarskiej. Tak też było i drugiego dnia regat. Tym razem duży niepokój wywoływała informacja, że wczesnym popołudniem mają zupełnie wyłączyć wiatr. Konsekwencją takiej, a nie innej prognozy pogody była nie całkiem zrozumiała decyzja sędziego regat. Nie skrócił wyścigu, nie przyśpieszył startu, a wymyślił mianowicie, że będzie czekał na mecie tylko na jachty z tych grup, których liderzy przekroczą linię mety do godziny 1500. Dystans do przebycia ok 20 MM czyli trasa Świnoujście - Dziwnów, prawie nie ma wiatru, a czas dla tych większych i szybszych 3 h 50 minut, a dla tych mniejszych i wolniejszych 3 h 40 minut. Dla naszej klasy, jak i dla oldtimerów czy innych mniejszych jachtów niewykonalne. Po co w ogóle puszczać taki wyścig, skoro z góry wiadomo, że nic z tego nie będzie. Ludzie niepotrzebnie tylko męczyli się w tej flaucie okraszonej wysoką temperaturą, niczym na patelni. I żeby sprawa była do końca jasna, do godziny 1500 linię mety minął tylko jeden jacht z grupy ORC. Podobno jeszcze kilka jachtów było niedaleko mety, ale „niedaleko” się nie liczy. Można było odpalić silniki i dopłynąć do Dziwnowa.

       Od wielu lat tułam się po akwenach i marinach Pomorza Zachodniego. Wielokrotnie też bywałem w Dziwnowie. Zwykle uciekałem z niego jak najrychlej do pobliskiego Kamienia Pomorskiego. Ale tym razem dane mi było pierwszy raz zawitać do Mariny Dziwnów. Maleństwo toto, ale bardzo urokliwe. Jest wszystko co potrzebne. Specjalnie na potrzeby regat marina została zamknięta na dwa dni. Byli tylko rezydenci, więc prawie się pomieściliśmy. Część jachtów stała w porcie rybackim. Ja tradycyjnie skorzystałem z uprzejmości „Trzeciego” i stanąłem przy jego burcie.



       Trzeci dzień regat, to wyścigi na wysokości plaży w Dziwnowie. W zasadzie, prawie kopia dnia pierwszego. Różnica polegała na tym, że na akwen pierwszy wypłynął sędzia aby obserwować jak będzie kształtowała się pogoda. Prognozy ponownie zapowiadały możliwość wyłączenia wiatru. Sędzia pobujał się około godziny i jednak dał znak do wypłynięcia. Od razu zastrzegając, że najprawdopodobniej rozegrane zostaną tylko dwa wyścigi z planowanych trzech. I tak się właśnie stało. Mimo całkiem dobrego startu w pierwszym wyścigu i początkowego prowadzenia, w końcu i tak zameldowałem się na mecie jako trzeci. Jeszcze jakaś iskierka nadziei tliła się przed ostatnim wyścigiem ale i ona została brutalnie zgaszona na linii startu, kiedy to zostałem bezceremonialnie zepchnięty na jachty które miałem po prawej (dwa, trzeci był już statek komisji sędziowskiej) przez rozpędzone Fujimo. On przejechał mi tylko po burcie, po czym pozostały tylko rysy. Trochę gorzej wyglądało to po drugiej stronie. Na szczęście większych strat nie było. Ale zanim się rozplątaliśmy reszta stawki odjechała na znaczną odległość. No cóż, czasami i tak bywa.



Podobnie jak w Świnoujściu Paweł Hapanowicz i jego firma HP Reklama Hapanowicz bardzo fajnie wszystko przygotowali. Było kolorowo, efektownie i radośnie. Przybyli i tutaj liczni goście łącznie z burmistrzem Dziwnowa, panem Grzegorzem Jóźwiakiem. Pan burmistrz miał w tym roku szczególny powód do satysfakcji, bo tuż przed Etapowymi Regatami Turystycznymi, czyli raptem ok 4 tygodni wcześniej otworzył nową marinę miejską i Dziwnów wreszcie ma trochę miejsca dla żeglarzy. Ceremonia rozdania nagród była nieco przydługawa, no ale skoro organizatorzy byli tacy mili i stworzyli aż 11 grup, to było co rozdawać. W trakcie gali wręczania nagród, można było sobie dobrze pojeść, a i piwa się napić, chyba do woli. Zatem nikt nie narzekał na czas trwania ceremonii wręczania nagród.



XXI Regaty Unity Line się zakończyły. Było bardzo miło i ciekawie. Organizatorzy dołożyli naprawdę dużo starań – gratulacje i podziękowania! Regaty Unity Line to kolejne regaty, na których organizatorzy tworzą grupę na WhatsApp do przekazywania różnych informacji. Trzeba przyznać, że ten wynalazek bardzo dobrze się sprawdza. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby ludziska w trakcie regat nieco pohamowali się z wrzucaniem tam wszystkiego co popadnie. Niech w czasie regat pozostanie to miejscem przekazywania naprawdę ważnych informacji.

Nie ukrywam, że podobały mi się te regaty. Z przyjemnością wziąłbym w nich udział również w przyszłym roku. Choć jest tu pewien drobny problem – 15. sierpnia – to dla mnie taka dosyć szczególna data i raczej powinienem być w tym czasie w domu. Zobaczymy.



Polecany post

SŁOWACKI RAJ DLA STATECZNYCH LUDZI.

1.     CINGOV NA START             Słowacki Raj geograficznie nosi nazwę Krasu Spisko-Gemerskiego, a geomorfologicznie zaliczany je...