21 Regaty Unity Line
Regaty Unity
Line, to takie trochę poważniejsze regaty cyklu imprez dla amatorów. Owszem,
otwarte dla wszystkich, ale na każdym kroku czuć nieco inne podejście do całego
przedsięwzięcia, aniżeli w większości pozostałych regat organizowanych w
regionie Zachodniopomorskim. Mimo to,
jakoś tak się składało, że tylko raz miałem okazję w nich uczestniczyć i to
bardzo dawno temu. Płynęliśmy wtedy na jachcie „Marimba” w trzyosobowym
składzie: Janek Waraczewski (właściciel jacht), Marek Stoeck no i ja. To była
dosyć ciekawa edycja Regat Unity Line, bo jej trasa prowadziła ze Świnoujścia do
Kroslin i z powrotem. O ile w Świnoujściu organizatorzy się jakoś przygotowali,
to w Kroslin wielkiego entuzjazmu raczej widać nie było. Przypłynęli,
przenocują, popłyną.
Czasy się
zmieniają i regaty też. Teraz jest inny komandor, inne trasy i inna
organizacja. Komandorem i głównym organizatorem jest Paweł Hapanowicz.
Niesamowicie energiczny gość. Dzielnie wspiera go jego żona Sylwia i paru
chłopaków z tak zwanej ekipy brzegowej. Sędzią głównym w tym roku był Wojtek
Denderski.
Jak przystało
na poważne regaty, uczestnicy zbierali się już od czwartku, mimo że oficjalne
otwarcie i pierwsze wyścigi miały być dopiero w sobotę. Piątek był dniem
przeznaczonym na sprawy organizacyjne i ostatnie prace na jachtach, a przy
okazji na liczne spotkania towarzyskie. No i bardzo dobrze! Jak niestety się
okazało, moje problemy z silnikiem, które miałem podczas Etapowych Regat Turystycznych,
się nie skończyły. Najpierw półgodzinne opóźnienie z wyruszeniem ze Szczecina,
a później katastrofa na wysokości przeprawy promowej w Karisborzu, gdzie moja
Yamaszka zupełnie odmówiła współpracy. No i do tego wybrała sobie doskonałe
miejsce. Co prawda od momentu oddania tunelu pod Świną ruch promów już nie jest
tak intensywny, ale jednak od czasu do czasu Karsibory się przemieszczają. I
oczywiście jak mi silnik padł, to od strony zachodniej właśnie ruszał prom.
Siłą rozpędu i kilkoma próbami odpalenia silnika udało mi się przebyć jeszcze
spory kawałek, dzięki czemu nie było poważnego zagrożenia kolizją z promem.
Posejdon
czuwał nade mną. Czuwał nade mną w osobie Krzyśka Dąbrowskiego płynącego na
swoim Trzecim, bliźniaku Ondita, z którym umówiliśmy się na wspólne żeglowanie
do Świnoujścia. Był co prawda kawałek przede mną, ale jak się dowiedział o
moich kłopotach to zawrócił i wziął mnie na hol. Już w drodze do mariny
zadzwonił do kolegi ze Świnoujścia – Radka Okińskiego, z pytaniem o ewentualną
pomoc. Ten skierował mnie z kolei do innego kolegi ze Świnoujścia: Janusza
Musolda, który jak się okazało jest mechanikiem, a swój warsztat ma w „Czterech
wiatrach” czyli całkiem niedaleko Mariny im. Jurka Porębskiego . Janusz miał co
prawda sporo pracy, ale umówiliśmy się na poranny telefon następnego dnia kiedy
to wyklarują się jego plany. Tak więc do Mariny im. Jurka Porębskiego
dotarłem na sznurku. I niezmiernie się
cieszyłem, że miałem w zapasie ten dodatkowy dzień!
A impreza
rozkręcała się coraz lepiej. Jak na razie organizacyjnie wszystko było bardzo
dobrze. W końcu w drogę ruszyły jachty chętne do pokonania trasy extrim. Nie
było ich wiele, ale szacun, dla tych co się zdecydowali. Jachty płynące na tej
trasie zostały wyposażone w urządzenia umożliwiające śledzenie ich trasy.
Uroczyste
otwarcie, było faktycznie uroczyste! Ku mojemu niemałemu zaskoczeniu wziął w
nim udział nie tylko pan v-ce prezydent Paweł Sujka ale nawet, osobiście pan
prezydent Janusz Żmurkiewicz. Co w kontekście zupełnego lekceważenia od lat
przez włodarzy Świnoujścia Etapowych Regat Turystycznych było dla mnie sporym
zaskoczeniem. Ciekawe czy zadziałała „magia” Pawła, a może Unity Line, a może
jeszcze inne względy? Ogólnie atmosfera i w czasie otwarcia i poza nim była
bardzo dobra, bardzo radosna. Choć niestety był też moment smutnej zadumy, gdy
Paweł na początku uroczystości otwarcia wspomniał tragicznie i zdecydowanie
przedwcześnie zmarłego Jurka Kaczora, żeglarza i sędziego żeglarskiego. Jurek
był powszechnie lubiany i dla tego gdy Paweł poprosił o uczczenie jego pamięci
minutą ciszy, jakby nagle uszło z nas powietrze.
No i wreszcie
nadszedł ten dzień! Dzień rozpoczęcia prawdziwego ścigania się. Wiem, pamiętam
od bardzo dawna, że żeglarstwo polega głównie na czekaniu, ale wciąż jest to
zawsze dla mnie duże wyzwanie. Kiedy więc problemy z silnikiem pozostał za mną,
stan gorączki przedstartowej gwałtownie wzrósł.
Na pierwszy dzień
trzy krótkie wyścigi na wodach Zatoki Pomorskiej, w stosunkowo niewielkiej
odległości od brzegu, tak aby ludzie odpoczywający na plaży mieli nas cały czas
w zasięgu wzroku. Pogoda była wspaniała. Wiatr o sile ok 3 B, do tego od lądu
więc nie było zbyt dużych fal. Sama, czysta przyjemność. Sędzia główny regat,
Wojtek Denderski wymyślił sobie, że w oparciu o te same boje będą trzy różne
trasy. Oczywiście dla oldtimerów i samotników najprostsza trasa w postaci
pojedynczego trójkąta. Ponieważ jednak w jednym czasie rywalizowały na akwenie
wszystkie trzy grupy, trudno było się zorientować o co chodzi, a turyści na
plaży wciąż widzieli na wodzie kilkadziesiąt jachtów podążających w najróżniejszych
kierunkach. A co do ścigania się, to przystąpiłem do niego na wyjątkowym luzie.
Dopiero kilka minut po minięciu linii mety, zorientowałem się, że gdyby nie
moja niefrasobliwość wygrałbym ten wyścig. Wydawało mi się, że Floki jest
daleko z przodu, a było wręcz przeciwnie, był daleko w tyle. A Garbina
wyprzedziła mnie dopiero na ostatniej prostej do mety przez moje robione w
nieodpowiednim momencie zwroty. Dalej już było bardziej zgodnie z planem choć
nie do końca. Floki wygrało dwa raz. Natomiast Garbina miała awarię rolera,
przez co została pozbawiona swojego gigantycznego przedniego żagla. Zupełnie
nieoczekiwanie, pierwszego dnia byłem trzy razy na drugim miejscu. Innymi
słowy, pierwszego dnia rządził przypadek.
Jak zwykle na
regatach, jednym z głównych tematów porannych rozmów jest prognoza pogody. I
jaka by nie był zawsze wywołuje poruszenie wśród braci żeglarskiej. Tak też
było i drugiego dnia regat. Tym razem duży niepokój wywoływała informacja, że
wczesnym popołudniem mają zupełnie wyłączyć wiatr. Konsekwencją takiej, a nie
innej prognozy pogody była nie całkiem zrozumiała decyzja sędziego regat. Nie
skrócił wyścigu, nie przyśpieszył startu, a wymyślił mianowicie, że będzie
czekał na mecie tylko na jachty z tych grup, których liderzy przekroczą linię
mety do godziny 1500. Dystans do przebycia ok 20 MM czyli trasa Świnoujście -
Dziwnów, prawie nie ma wiatru, a czas dla tych większych i szybszych 3 h 50
minut, a dla tych mniejszych i wolniejszych 3 h 40 minut. Dla naszej klasy, jak
i dla oldtimerów czy innych mniejszych jachtów niewykonalne. Po co w ogóle
puszczać taki wyścig, skoro z góry wiadomo, że nic z tego nie będzie. Ludzie
niepotrzebnie tylko męczyli się w tej flaucie okraszonej wysoką temperaturą,
niczym na patelni. I żeby sprawa była do końca jasna, do godziny 1500 linię
mety minął tylko jeden jacht z grupy ORC. Podobno jeszcze kilka jachtów było
niedaleko mety, ale „niedaleko” się nie liczy. Można było odpalić silniki i
dopłynąć do Dziwnowa.
Od wielu lat
tułam się po akwenach i marinach Pomorza Zachodniego. Wielokrotnie też bywałem
w Dziwnowie. Zwykle uciekałem z niego jak najrychlej do pobliskiego Kamienia
Pomorskiego. Ale tym razem dane mi było pierwszy raz zawitać do Mariny Dziwnów.
Maleństwo toto, ale bardzo urokliwe. Jest wszystko co potrzebne. Specjalnie na
potrzeby regat marina została zamknięta na dwa dni. Byli tylko rezydenci, więc
prawie się pomieściliśmy. Część jachtów stała w porcie rybackim. Ja tradycyjnie
skorzystałem z uprzejmości „Trzeciego” i stanąłem przy jego burcie.
Trzeci dzień
regat, to wyścigi na wysokości plaży w Dziwnowie. W zasadzie, prawie kopia dnia
pierwszego. Różnica polegała na tym, że na akwen pierwszy wypłynął sędzia aby
obserwować jak będzie kształtowała się pogoda. Prognozy ponownie zapowiadały
możliwość wyłączenia wiatru. Sędzia pobujał się około godziny i jednak dał znak
do wypłynięcia. Od razu zastrzegając, że najprawdopodobniej rozegrane zostaną
tylko dwa wyścigi z planowanych trzech. I tak się właśnie stało. Mimo całkiem
dobrego startu w pierwszym wyścigu i początkowego prowadzenia, w końcu i tak
zameldowałem się na mecie jako trzeci. Jeszcze jakaś iskierka nadziei tliła się
przed ostatnim wyścigiem ale i ona została brutalnie zgaszona na linii startu,
kiedy to zostałem bezceremonialnie zepchnięty na jachty które miałem po prawej
(dwa, trzeci był już statek komisji sędziowskiej) przez rozpędzone Fujimo. On
przejechał mi tylko po burcie, po czym pozostały tylko rysy. Trochę gorzej
wyglądało to po drugiej stronie. Na szczęście większych strat nie było. Ale zanim
się rozplątaliśmy reszta stawki odjechała na znaczną odległość. No cóż, czasami
i tak bywa.
Podobnie jak w Świnoujściu Paweł Hapanowicz i jego firma HP
Reklama Hapanowicz bardzo fajnie wszystko przygotowali. Było kolorowo,
efektownie i radośnie. Przybyli i tutaj liczni goście łącznie z burmistrzem
Dziwnowa, panem Grzegorzem Jóźwiakiem. Pan burmistrz miał w tym roku szczególny
powód do satysfakcji, bo tuż przed Etapowymi Regatami Turystycznymi, czyli
raptem ok 4 tygodni wcześniej otworzył nową marinę miejską i Dziwnów wreszcie
ma trochę miejsca dla żeglarzy. Ceremonia rozdania nagród była nieco
przydługawa, no ale skoro organizatorzy byli tacy mili i stworzyli aż 11 grup,
to było co rozdawać. W trakcie gali wręczania nagród, można było sobie dobrze
pojeść, a i piwa się napić, chyba do woli. Zatem nikt nie narzekał na czas
trwania ceremonii wręczania nagród.
XXI Regaty Unity Line się zakończyły. Było bardzo miło i
ciekawie. Organizatorzy dołożyli naprawdę dużo starań – gratulacje i
podziękowania! Regaty Unity Line to kolejne regaty, na których organizatorzy
tworzą grupę na WhatsApp do przekazywania różnych informacji. Trzeba przyznać,
że ten wynalazek bardzo dobrze się sprawdza. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby
ludziska w trakcie regat nieco pohamowali się z wrzucaniem tam wszystkiego co
popadnie. Niech w czasie regat pozostanie to miejscem przekazywania naprawdę
ważnych informacji.
Nie ukrywam, że podobały mi się te regaty. Z przyjemnością
wziąłbym w nich udział również w przyszłym roku. Choć jest tu pewien drobny
problem – 15. sierpnia – to dla mnie taka dosyć szczególna data i raczej
powinienem być w tym czasie w domu. Zobaczymy.