Opuszczamy
cudowne Kleftiko na Milos, tak doskonale osłonięte przed wiatrem, że przez
półtorej godziny, które tam spędziliśmy, zupełnie zapomnieliśmy o tym co dzieje
się na morzu. Gdy tylko wypłynęliśmy zza zasłony, wpadliśmy w czułe objęcia
północnego wiatru wiejącego 6-7 B. Ale to już nie robiło na nas takiego
wrażenia. Już złapaliśmy właściwy rytm. Każdy, kto stawał za sterem, z
wyczuciem, delikatnie korygował kurs, z którego próbowały nas zwieść, idące
jedna za drugą kolejne fale. To już otwarte morze, i dwa dni solidnego sztormu,
więc morze jest mocno rozbujane. Przed nami około 70 mil żeglugi do Poros przy
sprzyjającym, i mającym słabnąć, wietrze. Przez pierwsze kilka godzin jeszcze
całkiem solidnie nami rzuca, ale jest tak fajnie. Ktoś tam przez nieuwagę traci
korbę do kabestanu. Morze nie wybacza najmniejszej fuszerki. Można bujać w
obłokach, ale jak trzeba coś zrobić, choćby drobiazg, trzeba to robić z
największą starannością i uwagą. To druga strata w tym rejsie. Wcześniej, fale
zabrały nam niezbyt dobrze przywiązany obijacz. Szkoda, ale i tak uważam, że to
niewielkie koszty nauki pokory wobec morza. W Poros znam dwa sklepy żeglarskie,
uzupełnimy tam ubytki. Teraz należy cieszyć się żeglowaniem. Poluję aparatem na ciekawe ujęcia
dokumentujące zmagania Adrigo z falami. Przeprowadzam kolejne testy HERO 3+. Romek
Wrocławski w T-shercie, reszta załogi
zakutana w sztormiaki. Ktoś patrzący z boku pewnie by się uśmiechnął pod nosem
widząc tak różnorodnie ubraną załogę.
Słońce coraz
niżej i robi się na niebie coraz bardziej kolorowo. Dzień przechodzi w wieczór,
wieczór zmienia się w noc. Wiatr słabnie najpierw do 5 B, później do 4 B. To są
jedne z najbardziej niezwykłych chwil na morzu. Jest jak w romantycznych
opowieściach. Wszystko dookoła jest tak nieprawdopodobne.
Przystań na Poros |
Żegluga nocą
ma też swoją inną twarz. Morze Egejskie to całkiem ruchliwy szlak wodny. Trzeba
uważnie się rozglądać na wszystkie strony, kontrolując kierunki poruszania się
różnych jednostek. Tradycyjnie najgorzej jest z dużymi statkami pasażerskimi,
oświetlonymi jak choinki. Na szczęście my widzieliśmy wszystkich dookoła i, mam
wrażenie, że i my byliśmy widziani. Po
kilku godzinach żeglugi pojawiają się światła na lądzie. To już Hydra.
Początkowo widać tylko te najsilniejsze, później robi się wielki bałagan
świetlny. Pełniący wachtę stają się bardziej czujni. Wypatrujemy świateł z
Przylądka Zourva. W końcu udaje się je zidentyfikować. Czujemy się zdecydowanie
lepiej. Szukamy kolejnego światła: Tselevinia. Je też trzeba mieć po lewej
burcie. Gdy jest już na trawersie kierujemy się na Zatokę Poros, a dokładniej
na Przylądek Stavros, na którym mamy światło sektorowe. Zaczyna się zagęszczać
ilość świateł na brzegu i bardzo trudno jest odnaleźć te, które nas interesuje.
A jest ono bardzo ważne aby ominąć bezpiecznie zupełnie nieoświetlone, maleńkie
skalne wysepki leżące na wejściu do przesmyku między Poros a Galatas. Tym razem do końca nie jestem całkowicie
pewien, czy to co widzimy to faktycznie to czego szukamy. Cała załoga w
pogotowiu. Kiedy już mijamy te zagrożenia i dokładnie widzę gdzie jesteśmy,
oddycham z ulgą. Jest godzina 0300, a jesteśmy już prawie na miejscu. Trzeba
trzymać się w miarę blisko brzegu po prawej burcie, bo jest tu bardzo płytko,
zupełnie jak na naszym Jeziorze Dąbskim. I … zupełnie jak na naszym dąbskim,
siedzimy!!! Wstecz i … nic. Próbujemy wstecza połączonego z bujaniem. Eee, bez
szans. Ani dygnie. Wywozimy kotwicę i próbujemy silnika i windy kotwicznej… Wywaliły
bezpieczniki windy. I przez kabestan … I tak przez dwie godziny z dużym
nakładem sił i bez najmniejszego powodzenia. Na przypływ w tym miejscu też nie
ma co liczyć. Gdzieś koło 0500 kończymy nasze bezowocne starania. Szkoda, że
tak późno wpadłem na ten pomysł.
Takie "promy" łączą brzegi cieśniny. |
Coś, nie
bardzo wiem co, budzi mnie koło 0600. Po prostu zaczął się kolejny dzień. Na
brzegu jeżdżą samochody i skutery brzęczące niczym napastliwe komary. Na
wodzie, w niewielkiej odległości, co chwilę słychać miarowe terkotanie
wysłużonych diesli na łodziach rybackich i promikach łączących brzegi cieśniny.
Wygramoliłem się do góry. Piękny poranek w Poros. Strasznie żałuję, że mam takie
problemy ze wstawaniem wcześnie rano. To są cudowne, niezapomniane chwile.
Nawet nie odczuwam stresu z powodu niemożliwości ruszenia z miejsca o własnych
siłach. Jesteśmy już w Poros. Nie będzie problemu ze ściągnięciem pomocy. W
pewnym momencie zauważyłem, że jakiś promik kieruje się w naszą stronę. Podpłynął
całkiem blisko i najzwyczajniej w świecie zapytał się czy nas ściągnąć, Jasne,
super! Będzie kosztowało 50 Euro. Nie ma sprawy, przyjmujemy twoją pomoc. No to
przygotujcie długą cumę, podejdę rufą. Okazało się, że nawet taki okręt musiał
nieco się wysilić. Muł w który wjechaliśmy po prostu nas zassał. W końcu siła
diesla okazała się mocniejsza od mułowej pułapki i zostaliśmy uwolnieni. Bardzo
się z tego ucieszyłem. Ucieszyłem się z samego faktu uwolnienia jak i z tego,
że odbyło się to tak sprawnie. Cały długi dzień na Poros przed nami. Nasz
wybawca jeszcze raz podpłynął do nas. Uregulowałem należność i serdecznie
podziękowałem. Mogliśmy szukać miejsca do zacumowania.
I tak krążyliśmy od knajpki do knajpki |
Wyspa Poros
to w zasadzie dwie wyspy. Południowa Sfairia, żyje większość z ok. 4000
mieszkańców wyspy. Północna wyspa w wyspie, znacznie większa, to spokojna,
rolnicza Kalavria, zamieszkana przez kilkadziesiąt osób. Podobno wyspa była
zasiedlona już w okresie mykeńskim. W starożytności na Kalvrii znajdowała się
świątynia Posejdona. Miasto Poros
położone jest na półwyspie (tak naprawdę na wyspie Sfairia) ciągnącym się z NNW
ku SSE z odnogą, mniejszym półwyspem, mniej więcej na W. I właśnie na tej
odnodze znajduje się zasadnicza część miasta Poros. I tam też należy szukać
miejsca postojowego. Na południu Poros,
wzdłuż Cieśniny Poros są miejsca prywatne. Tam żeglarzy witają jakimś miłym
napitkiem przedstawiciele restauracji ulokowanych wzdłuż brzegu. Konkurencja
jest duża, więc każdy stara się jak może zachęcić do odwiedzenia właśnie jego
lokalu. Mam z tego miejsca piękne wspomnienia. Ale nie ma tam prądu ani wody.
Jednego razu chodziliśmy z różnymi naczyniami do pobliskiej fontanny by
zatankować choćby ze sto litrów, bo mieliśmy już zupełnie puste zbiorniki.
Niestety tej fontanny już nie ma. Natomiast północno-zachodni brzeg tego
minipółwyspu to normalnie przygotowana dla jachtów keja, oczywiście z prądem i
wodą. Tym razem wybrałem to drugie rozwiązanie. Przy obu nabrzeżach dosyć tłoczno,
ale jeszcze kilka wolnych miejsc znaleźliśmy, mogliśmy więc nawet sobie
wybierać.
Kiedyś była tu fontanna |
Poros po
grecku oznacza cieśninę, bród. W tym wypadku chodziło o tę niewielką cieśninę oddzielającą
wyspę od półwyspu peloponeskiego.. Stąd osada przy najwęższym miejscu cieśniny
została nazwana Poros. Miasto zbudowano na kilku wzgórzach, z których jedno
wieńczy wieża zegarowa wybudowana w 1927 roku. Z tego wzniesienia rozpościera
się niesamowita panorama, i na zatokę i na niezwykle zielony Peloponez. Wiele osób
po osiągnięciu tego wzniesienia uznaje, że to już wystarczy. Jeśli jednak ktoś
lubi nieco się powłóczyć, to polecam kolejną wspinaczkę, na sąsiednie, od
wschodu, wzniesienie. Na jego szczycie jest bardzo niepozorny kościół Agios
Athanasios. Zazwyczaj pusty, niewielu turystów tam dociera. Typowy mały kościół
jakich w Grecji jest wiele. Ale zdecydowana większość z nich ma zupełnie
niezwykłą atmosferę pozwalającą na chwilę wytchnienia od otaczającego świata,
bez względu na wyznawaną wiarę, czy jej brak. Tam się na chwilę można wyłączyć.
A po wyjściu koniecznie trzeba sobie usiąść na murku otaczającym teren kościoła
od strony Cieśniny Poros i w delikatnych promieniach będącego już nisko Słońca
podziwiać otaczający świat. A może porozmawiać z samym sobą?
Wieża Zegarowa - punkt orientacyjny Poros |
Odpoczywamy
po nocnej żegludze i zmaganiach z mielizną. W jednej kafejce mrożona kawa, w następnej
lody, później kawa z czymś, później … I
tak od przystani do przystani. Uzupełniamy też zaopatrzenie jachtu. Odwiedzam
sklep żeglarski, prawie na końcu miasta, choć podobny jest w centrum. Ten na
uboczu jest bardziej swojski. Gdy tam zaszedłem tym razem, nikogo nie było.
Usiadłem przy wystawionym na podwórku stoliku pod parasolem i chwilę
poczekałem. No może nieco dłuższą chwilę. Kto to wie. Ale kto w takich
okolicznościach spogląda na zegarek. Siadasz sobie człowieku, przymykasz oczy i
wygrzewasz się w promieniach naszej Gwiazdy Dobrodziejki. Od czasu do czasu
przejdzie obok leniwym krokiem jakiś kot, który patrzy na ciebie zdziwionym
wzrokiem. Dobrze, że jeszcze przez kilka dni dane nam będzie przebywać w
marzeniach, i cieszyć się życiem, którego rytm wyznacza natura.