Port na Fejo |
Pamiętacie genialnego gangstera Egona
Olsena, w jego kapelusiku, nerwowo przygryzającego cygaro? A dwóch jego
strasznie groźnych kumpli: Bennego w przykrótkich spodniach i Kjelda z pięknie
wypracowanym mięśniem piwnym? Przeważnie działali w Kopenhadze, ale czasami
mieliśmy okazję oglądać ich gdzieś poza miastem. Już wtedy, pod koniec lat
sześćdziesiątych i na początku lat siedemdziesiątych, nie trzeba było być
specjalnie wnikliwym obserwatorem, by zauważyć, że Dania to Kopenhaga i reszta.
Dzisiaj te dysproporcje są chyba jeszcze większe. Stolica to prawdziwa światowa
metropolia ze swoim gwarem, szalonym tempem życia i biurowcami ze szkła i
metalu, siedzibami wielkich koncernów. Gdy wyjedziemy za rogatki tego nader
interesującego miasta, świat nagle zwalnia, jak przy zmianie obrotów talerza
gramofonu.
Kopenhaga ma potężną siłę przyciągania,
przez co prowincja, szczególnie ta dalsza, w szybkim tempie się wyludnia. W
Rødby i Rødby Havn, które są oddalone od Niemiec o niespełna pół godziny rejsu
promem, gdzie ma być budowany tunel podmorski łączący wyspę Lolland z Niemcami,
jest wystawione na sprzedaż mnóstwo domów po bardzo atrakcyjnych cenach, nawet
jak na warunki polskie. Co tam Lolland.
Wyspa, i owszem ładna, z wieloma ciekawymi miejscami, ale połączona pięknym,
nowoczesnym mostem z Zelandią, na której znajduje się Kopenhaga, z autostradami
i lotniskiem. Nawet gdyby wybudowano w naszym kraju wszystkie zaplanowane na
mistrzostwa Europy autostrady i ekspresówki to i tak nie osiągnęlibyśmy takiego
nasycenia dróg autostradowych, jaki jest na Lolland. Wyruszamy zatem w
poszukiwaniu prawdziwej prowincji na kolejną wyspę. O to, w Danii nie jest
trudno, w części zasadniczej tego kraju jest ponad 400 wysp. Z każdej strony
wyspa.
Dom na Skalo |
W
bezpośrednim sąsiedztwie Lolland, od północy, są dwie „większe” wyspy: Fejø i
Femø. A, tak przy okazji, to pokreślone „o”, oznacza właśnie wyspę. Inaczej
mówiąc na północ od Lolland jest fejwyspa i i femwyspa, czy coś w tym rodzaju.
Wybieramy Fejø, która połączona jest groblą z inną, jeszcze mniejszą, wyspą, ze
Skalø. Fejø to ok. 16 km2 i ok. 600 mieszkańców, których liczba z
roku na rok wciąż maleje. Kiedyś tych mieszkańców było ponad tysiąc. Są tu dwie
wioski Vesterby i Østerby (w języku duńskim „by” oznacza miasto, ha, ha ha! Mamy
więc zachodniemiasto i wschodniemiasto). A najwyższe wzniesienie na wyspie ma
13 m n.p.m. Natomiast Skalø to taka większa przybrzeżna piaszczysta łacha,
nieco porośnięta i zamieszkiwana przez kilkanaście osób.
Przy grobli z Fejo na Skalo |
Gdy wjechaliśmy na niewielki prom, znowu
przypomniał mi się film o Egonie i jego kompanach. Od razu mieliśmy okazję
przekonać się, że znaleźliśmy się w innym, zdecydowanie wolniej żyjącym
świecie. Prom już ruszał, zamknęły się bramy, gdy na przystani pojawił się
jeszcze jeden samochód. Prom się zatrzymał, otworzono bramy i spóźnione auto
mogło się z nami zabrać. I, co ważne, ten prom nie kursuje raz na kilka godzin.
On się kręci w tę i z powrotem, i w rezultacie
odpływa z Kragenæs na Fejø co pół godziny. Ale cóż szkodzi zaczekać te dwie
minuty.
Fragment mariny |
Nie byłbym sobą, gdybym nie odwiedził
miejscowej mariny. Nie wiem ile jest w Danii przystani żeglarskich, ale jeśli
tylko człowiek znajdzie się gdzieś na skraju lądu, to z całą pewnością, jeśli
się dobrze rozejrzy, wypatrzy jakieś miejsce gdzie przycupnęły jachty i inne
pływadełka, których jest tam bez liku. Przystań znajduje się w
południowo-wschodniej części wyspy i jest naprawdę urocza. Oczywiście jest tam
hafenmajester, jest biuro, są sanitariaty. Ale przede wszystkim jest
przeuroczo. Nie ma tam dziesiątek hałaśliwych dyskotek i knajp nad brzegiem jak
w portach greckich czy chorwackich, ale jest absolutna sielanka.
Jadąc do mariny, mijamy po drodze inną atrakcję
tej wyspy, odrestaurowany wiatrak. Wiatrak oczywiście można sobie pooglądać,
warto. Jest w nim również butik ze swego rodzaju cepelią, a przede wszystkim z
różnymi wyrobami z jabłek. Dżemy, musy, wina i co tam jeszcze. Bo Fejø to wyspa
jabłek. Chyba jedyny rodzaj biznesu na wyspie. Ale jest to eksponowane tak, jak
by chodziło o jakieś zupełnie niezwykłe bogactwo. Wyroby z jabłek, które są tu
wytwarzane wg tradycyjnych receptur, prezentowane są niczym boska ambrozja. Niesamowite,
jak przy odrobinie chęci i fantazji, można coś najzwyczajniejszego w świecie,
przedstawić jako wykwintny rarytas. Tego możemy się od nich uczyć.
Z wiatrakiem związana jest też inna
historia, bardzo charakterystyczna dla Dani. Wielu Duńczyków, i tych bardzo
zamożnych, i tych mniej zamożnych, podarowało lub zrobiło coś dla kraju lub
lokalnej społeczności. Ot, choćby nowa opera w Kopenhadze, której fundatorem
był zmarły właśnie A.P. Møller. Otóż, wiatrak na Fejø został wybudowany w 1905
roku przez Gerharda i Pouline Christensen. W 2001 potomek tych państwa, niejaki
Karl Agner Kristensen, przekazał go społeczeństwu. Dokładnie tak, teraz wszyscy
są właścicielami. Nie wiem czy Karl Agner zrobił to, bo już nie miał siły z
powodu podeszłego wieku zajmować się zabytkowym obiektem, czy były inne powody.
Faktem jest jednak to, że wspólnymi siłami, a pewnie i przy pomocy jakiś
dotacji wiatrak pięknie odrestaurowano i udostępniono do oglądania. Okazuje
się, że wcale nie musi tak być, jak to zwykle u nas się dzieje, że jak coś jest
wspólne, to oznacza to, że jest niczyje i można to bezkarnie rozkraść. Do
środka wchodzimy za darmo. Po schodkach wspinamy się po kolejnych
kondygnacjach. Z góry możemy podziwiać panoramę okolicy. Jeśli uznamy, że nam
się to podobało, to przy wyjściu stoi stara bańka na mleko, z wyciętym
niewielkim otworem w deklu, gdzie możemy wrzucić parę koron na utrzymanie
obiektu. Ja tak uczyniłem i to z wielkim przekonaniem.
W takich domach normalnie się mieszka. |
Na wyspie, tuż przy wjeździe na prom,
żegnają nas dwa okazałe, rumiane jabłka. Żegna nas Fejø. Jak będziecie gdzieś w
okolicy, zajrzyjcie tam, albo na jakąś inną małą wysepkę, gdzie pozostały
resztki starej, dobrej Danii. Warto.